– A reszta rodzeństwa? Często się z nią kontaktują?
– Nie, mówiłam ci, że stanęli po stronie matki. – Lekkie drżenie powoli narastało, lada chwila przemieni się w potężny dygot. – Oni wszyscy… oni wszyscy zachowują się, jakby nie żyła.
Świat się zatrzymał.
Wypowiedziane słowa zawisły między nimi w powietrzu.
Adam nie odzywał się, patrzył tylko na nią i poczuła, że musi mu wszystko wyjaśnić.
– To działa w dwie strony. Kelly też nie chce mieć nic wspólnego z całą rodziną. Uczucia są odwzajemnione.
– Caitlyn…
W gardle jej zaschło, z trudem przełknęła ślinę.
– Przeczytałem dzisiaj nekrolog Kelly.
Zamknęła oczy.
– Caitlyn, ona nie żyje.
– Nie. – Wiedziała, że do tego dojdzie. Pociągnęła łyczek mrożonej herbaty, a potem potrząsnęła głową. – Jej ciało… jej ciała nigdy nie odnaleziono. Oficjalnie. Ale przeżyła wypadek. To był cud… – Udało jej się opanować wewnętrzne drżenie i uciszyć szum w głowie. – Wiem tylko to, co mi powiedziała.
– To znaczy? – Jeśli nie dowierzał, nie dał tego po sobie poznać.
– Że na zmianę to traciła, to odzyskiwała przytomność, że popłynęła z prądem, że wyłowił ją jakiś przemytnik narkotyków. Uratował jej życie… Wolał pozostać anonimowy, bo rozesłano za nim listy gończe. Kelly zaczęła życie od nowa. A rodzina… kiedy próbowałam powiedzieć im, że Kelly żyje, nawet nie chcieli słuchać. Uważają, że cierpię na jakąś chorobę psychiczną… nie, czekaj – „przypadłość”, tak to określała moja matka.
– Rozumiem. – Odchylił się na krześle. Znów popłynęła muzyka, brzmiała jak lekko zmieniona wersja poprzedniego utworu.
– Nie wierzysz mi.
– Tego nie powiedziałem.
– Nie musisz. Nikt mi nie wierzy. Albo nie chcą uwierzyć. Moja rodzina jest chciwa. Jeśli Kelly nie żyje, to znaczy, że jej część łupu albo, powiedzmy, spadku, mogą zagarnąć, rozdrapać między siebie.
– Caitlyn…
– Wiem, że to brzmi nieprawdopodobnie, ale za każdym razem, gdy ktoś ją rozpozna, Kelly udaje mnie. Ma teraz nową tożsamość, nowe nazwisko. Nazywa się K.C. Griffin. K jak Kelly, C jak Caitlyn i Griffin – to jej drugie imię.
– I imię twojego przyjaciela z dzieciństwa?
Zrozumiała, dokąd zmierza.
– Tak. – Ze wzrokiem utkwionym w wypalone papierosami plamy wyszeptała: – Wiem, co chcesz powiedzieć. Że nie było żadnego Griffina, żadnego przyjaciela z dzieciństwa. Ale mylisz się. On istniał. – Zamrugała kilka razy, przypominając sobie długie, samotne lata dorastania. – Dla mnie on istniał.
Adam wziął jej ręce w swoje dłonie.
– Jeśli był dla ciebie realny, to istniał. Wtedy. A teraz?
Potrząsnęła głową, powstrzymując łzy.
– Teraz wiem, że był wytworem mojej wyobraźni.
– Ale wtedy potrzebnym.
– O tak! – Pociągnęła nosem i przygryzła wargę, przypominając sobie noce, gdy wychodziła przez okno, wspinała się na dach i wpatrywała się w gwiazdy. Obok niej zawsze siedział Griffin. Gotów ją złapać, gdyby się zsunęła, gotów ją pocieszać… Nigdy jej nie zawiódł w przeciwieństwie do innych, w przeciwieństwie do starszego brata, który skradał się korytarzem i wślizgiwał do jej pokoju i do pokoju Kelly, wstrętny, śmierdzący piwem, oblepiający jej policzki plugawymi pocałunkami. W przeciwieństwie do matki, która jej nie wierzyła. W przeciwieństwie do ojca, który rzadko bywał w domu i nigdy nie interesował się swoimi dziećmi.
– Griffin był potrzebny – przyznała.
– Tak jak Kelly teraz? – zapytał delikatnie. Potrząsnęła głową. Nie rozumiał. Nikt nie rozumiał.
– Kelly istnieje, Adamie – upierała się. – Istnieje, tak jak ja istnieję.
Rozdział 28
Reed rozsiadł się w swoim komfortowym fotelu przed telewizorem. Płaski ekran, trzydzieści sześć cali. Telewizor był naprawdę ekstra, kosztował majątek, ale Reed go uwielbiał. Postanowił najpierw zjeść gówniany obiad z mikrofalówki, zerkając przy okazji na mecz, a potem pokręcić się koło domu Caitlyn Bandeaux. Poprosił Morrisette, żeby trochę poobserwowała dom i zgodziła się, mimo że jej córka właśnie przechodziła ospę wietrzną. Reed musiał trochę odpocząć. Pracował dwadzieścia cztery godziny na dobę i czuł, że trzeba nieco wyhamować, spojrzeć na wszystko z perspektywy.
Zanim Caitlyn Bandeaux znów zatrzaśnie ci drzwi przed nosem.
Do diabła.
Bravesi przegrywali siedem do jednego pod koniec ósmej zmiany, dwóch zawodników zostało usuniętych. Kiepsko to wyglądało. Metsi mieli dobrą passę.
Reed popił obiad piwem, wyrzucił plastikowy talerz do kosza i wyłączył telewizor. Gdy tylko wyszedł, zadzwoniła komórka. Odebrał, wsiadając do swojego el dorado.
– Reed, słucham.
– Cześć, to ja. – Usłyszał głos Morrisette.
– Już jadę.
– W samą porę. Opiekunka dzwoniła dwa razy.
– Gdzie jesteś?
– W bocznej uliczce naprzeciwko małego baru, który nazywa się Nickleby’s. – Podała mu adres. – I wiesz co, nasza wdowa ma chyba randkę. Z tym swoim doktorkiem. Piją drinki. Wyglądają na naprawdę bliskich znajomych.
Ciekawe.
– Będę za dwadzieścia minut. – Wyjechał z podjazdu i ruszył w kierunku miasta. Po chwili znów zadzwonił telefon. Pewnie opiekunka ponaglała Morrisette.
– Reed.
– Mówi Bell, zastępca szeryfa w St. Simons. Chciał pan, żebym zadzwonił, gdy ustalimy tożsamość tej kobiety, którą wyciągnęliśmy z wody na północy wyspy.
Reed skręcił w lewo i czekał w napięciu.
– Tak, zgadza się.
– To Rebeka Wade. Zidentyfikowano ją na podstawie dokumentacji stomatologicznej.
– Wiadomo, kiedy zginęła?
– Trochę już przeleżała w wodzie. Kilka tygodni lub miesięcy. Jeszcze nie ustaliliśmy.
– Przyczyna śmierci?
– Wciąż nad tym pracujemy. Jak tylko dostanę raport z autopsji, to przefaksuję go panu. Ale jest jeszcze coś dziwnego – dodał poważniejszym tonem, zwiastującym kolejne złe wieści. – Chyba powinien pan o tym wiedzieć.
Nie zdążył przyhamować i wpadł w zakręt z piskiem opon.
– Niech pan strzela.
– Jak mówiłem, jej ciało jest w kiepskim stanie… ale lekarz zauważył coś dziwnego, wspomni o tym w raporcie. Wygląda na to, że odcięto jej język.
Reed zacisnął szczęki. Ścisnął mocniej kierownicę.
– A nie zrobiło tego jakieś drapieżne zwierzę?
– Raczej nie. Lekarz mówi, że język został równo odcięty, zawinięty w folię i włożony do jej torebki. To jedyna rzecz, którą miała w torebce. Własny język zawinięty jak pieprzona kanapka z szynką.
Przed domem pozwoliła mu się pocałować.
To był jej pierwszy błąd.
Drugim było zaproszenie go do domu na drinka.
A trzecim pragnienie, by się z nim kochać. Świat jej się walił i rozpaczliwie pragnęła poczuć się bezpieczna w ramionach Adama. Poczuć, że żyje, gdy wokół wszyscy po kolei umierali.
Siedzieli na kanapie, popijając drinki – ona cosmopolitana, a on whisky z lodem.
– Chyba mu się nie podobam. – Adam wskazał brodą Oskara. Pies leżał w przejściu i nie spuszczał oka z Adama.
– Nie jest przyzwyczajony do gości.
– Ale rozpoznaje Kelly?
Caitlyn westchnęła, zastanawiając się, czy dobrze zrobiła, opowiadając mu o siostrze.
– Chciałbyś z nią porozmawiać?
– Świetny pomysł.
– Poczekaj. – Poszła do kuchni, Oskar za nią. Znalazła torebkę, wyjęła telefon i wróciła do salonu. Adam siedział rozciągnięty na poduszkach w rogu kanapy. Włosy miał lekko zmierzwione, na twarzy pojawił się cień zarostu, długie nogi wyciągnął pod stolikiem. Poważnym spojrzeniem śledził każdy jej ruch, gdy usiadła obok niego i zaczęła wystukiwać numer Kelly.