– Opanuj się – powiedziała do swojego odbicia, osuszając policzki i czoło ręcznikiem. – Weź się w garść, i to już! Nie możesz się załamać.
Z garażu dochodziło zawodzenie i skrobanie Oskara.
– Już idę – powiedziała, rzucając ręcznik, zrobiła głęboki wdech i skierowała się ku drzwiom. Potrzebowała pomocy. Koniecznie. Zanim straci grunt pod nogami. Otworzyła drzwi garażu, do domu wpadł Oskar i zaczął kręcić młynka. – No dobrze już, dobrze, pójdziemy na spacer, chcesz? – Pies szczekał, nieprzytomnie szczęśliwy, i wirował w szalonym tańcu. – Uspokój się na chwilę. – Zmierzwiła mu sierść na grzbiecie. – Mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia. Możesz mi pomóc.
Pośpieszyła na górę do gabinetu, a Oskar podreptał za nią. Włączyła komputer, odnalazła numer telefonu do doktor Rebeki Wade i szybko wykręciła go z rozpaczliwą, ale niewielką nadzieją, że terapeutka już wróciła. Albo zostawiła numer kontaktowy. Albo informację, do jakiego psychiatry mogą zwrócić się jej pacjenci.
Ręce zaczęły jej się pocić, gdy usłyszała sygnał w słuchawce. Bądź w domu, modliła się po cichu, ale zaraz bezosobowy głos z taśmy poinformował ją, że abonent zmienił numer i nie podał nowego.
– Świetnie. – Odłożyła telefon i zaczęła obgryzać paznokcie. Na jak długo doktor Wade miała wyjechać? Trzy miesiące? Sześć? Na czas nieokreślony? Czy miała pojechać do Los Angeles? A może do San Francisco? Dlaczego tego nie pamięta?
Spojrzała na kalendarz i zmarszczyła brwi. Kiedy miały ostatnie spotkanie? Nie w czerwcu. Przewróciła kartkę na maj… też nie… albo po prostu zapomniała zapisać w kalendarzu. Objęła głowę rękami i spróbowała się zastanowić. Jak nazywali się psychiatrzy, których poleciła jej doktor Wade? Albo przynajmniej ci, którzy pracowali z doktor Wade w tym samym starym budynku przerobionym na gabinety? Był tam chyba jakiś doktor Nash czy Nichols, a może Newell, jakoś tak… Może mogłaby do niego zadzwonić. Siedziała wpatrzona w telefon i nagle zdała sobie sprawę, że nie może wziąć ot tak, z powietrza czy z książki telefonicznej jakiegoś nazwiska. Musi to być ktoś, komu zaufa, zanim zdecyduje się opowiedzieć o swoim życiu. Strasznie pokręconym życiu.
Oskar szczeknął cicho. Zerknęła w okno. Przez zielone gałęzie sasafrasu dojrzała samochód policyjny skręcający w uliczkę za jej domem. Serce jej zamarło. A to co? Popędziła do sypialni, w której brakowało firanek i pościeli, a na podłodze leżał mokry dywan. Oskar podreptał za nią i przekrzywił łepek, a ona patrzyła przez szklane drzwi na policyjny samochód, który właśnie zatrzymał się na tyłach domu, przy pojemnikach na śmiecie. To nie wróżyło nic dobrego… nic a nic. Znów obrzuciła wzrokiem sypialnię. Czy będą chcieli tu zajrzeć? Czy zniszczyła dowody?
Dowody czego?
Z trudem przełknęła ślinę. Z samochodu wysiadły dwie osoby: wysoki, tyczkowaty mężczyzna o ciemnych włosach i ponurej twarzy, i kobieta, szczupła, ze sterczącymi platynowymi, prawie białymi, włosami, w okularach słonecznych. Caitlyn wydawało się, że zna tę policjantkę. Nonsens, skąd miałaby ją znać?
Policjantka spojrzała na dom, a Caitlyn ukryła się za ścianą, żeby nie zostać przyłapaną na gapieniu się. Jak morderca w starym czarnym kryminale. Tak jakby rzeczywiście miała coś na sumieniu. Popadasz w paranoję. Uspokój się.
Nie mogła jednak powstrzymać łomotu serca. Nagle zauważyła, że na futrynie drzwi do garderoby pozostał ślad krwi. Wspaniale. Po prostu… wspaniale. Oskar warczał i gdy wzięła go na ręce, spostrzegła, że przez bandaże na nadgarstkach zaczęła przesączać się krew. Z rozmysłem obciągnęła rękawy bluzy. Lepiej, żeby wścibscy policjanci nie zobaczyli czerwonych śladów i opatrunków na rękach.
Nie, żeby musiała coś ukrywać.
Poza litrami krwi rozsmarowanymi po całej sypialni.
No dobrze miała niewielki krwotok. Albo nawet całkiem spory. Krwotok z nosa. I próbowała podciąć sobie żyły. No i co z tego? To nie zbrodnia. A to jest jej własny dom, jej własne miejsce na ziemi.
Więc nie ma się czego bać. Wszystko w porządku?
Tylko ta krew… tak jej dużo… jak mogła nic nie zapamiętać? Za dużo alkoholu? Kolejny urwany film? Boże, nie! Cokolwiek się tu stało, było przerażające. Cholernie przerażające. A przypuszczenie, że sama się tak okaleczyła, było wręcz potworne.
Policjanci obeszli dom i gdy Caitlyn przeszła do gabinetu, zobaczyła, że stoją przy furtce przed domem. Przed chwilą łudziła się jeszcze, że przyjechali do któregoś z sąsiadów, ale teraz…
Do ciebie przyjechali. Przez ten cały bałagan w sypialni. Przyjechali, ponieważ coś zrobiłaś. Oni skądś wiedzą, co się stało. A ty nie wiesz.
Zacisnęła szczęki, głucha na rodzące się wątpliwości. Włożyła klapki i pośpieszyła na dół. Na dźwięk dzwonka u drzwi Oskar z głośnym szczekaniem wpadł do holu.
– Bądź grzeczny – ostrzegła Caitlyn, odetchnęła głęboko i zdecydowanym ruchem otworzyła drzwi. Policjanci stali na ganku. Wysoki mężczyzna pokazał odznakę. Jego partnerka z bliska wydała się Caitlyn jeszcze drobniejsza. Twarz miała ponurą i też trzymała w ręku legitymację policyjną.
Złe wieści. Złe, złe wieści.
– Pani Bandeaux? – zapytał mężczyzna.
– Tak. – Skinęła głową, serce jej zamarło, a połamane paznokcie wpiły się w drzwi. – Nazywam się Caitlyn Bandeaux.
Wykrzywił usta w uśmiechu, ale jego oczy pozostały poważne.
– Jestem detektyw Reed, a to moja partnerka, detektyw Morrisette. Czy możemy na chwilę wejść?
Odznaki wyglądały na prawdziwe, zdjęcia nie wypadły zbyt dobrze, ale można było rozpoznać twarze. Zawahała się. Pomyślała o bałaganie na górze i krwi na drzwiach do garderoby. Pozbierała się jakoś, otworzyła szerzej drzwi i zauważyła, że kobieta mierzy ją wzrokiem.
– O co chodzi? – zapytała Caitlyn, ale w głębi serca wiedziała, że przyszli ze złą nowiną.
Odsunęła się na bok, wpuszczając ich do środka, i chociaż przez otwarte drzwi wtargnął do domu podmuch gorącego powietrza, niemal trzęsła się z zimna.
– Obawiam się, że mamy złe wieści, pani Bandeaux – powiedział mężczyzna, wskazując Caitlyn krzesło. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa, chwyciła się oparcia.
– Co się stało?
– Chodzi o pani męża.
– Josha? – wyszeptała i poczuła zaciskające się na szyi lodowate palce. Nagły huk w głowie, jak odgłos fal morskich uwięzionych w grocie, niemal ją ogłuszył. Znów pojawił się obraz Josha leżącego na biurku. – Co z nim? – Przełknęła ślinę, usta miała suche jak Sahara. Wiedziała, co zaraz usłyszy.
– Nie żyje – odpowiedział Reed.
Huk w głowie Caitlyn spotężniał jeszcze, kolana się pod nią ugięły.
– Ale jak…?
– Jeszcze nie wiemy na pewno, co się stało. Badamy różne hipotezy i czekamy na raport koronera.
– Nie! – Gwałtownie potrząsnęła głową. – Nie wierzę. – Wierzyła jednak. Wiedziała. Jakimś cudem wiedziała.
– Przykro mi – powiedział Reed. Kobieta też wymruczała kondolencje, których mózg Caitlyn już nie zarejestrował. Zacisnęła palce na oparciu krzesła, nogi trzęsły się jej tak, że z trudem mogła ustać.
– Wiem, że to dla pani szok. – Głos kobiety dobiegał jakby z daleka. Caitlyn ledwo go słyszała. W głowie przewijał jej się kalejdoskop obrazów. Josh jako młody mężczyzna za sterami swego jachtu, w Neapolu, gdzie się jej oświadczył… Josh usiłujący ukryć rozczarowanie, że urodziła mu się córka, a nie syn… Josh ukradkiem wracający nocą do domu, jak twierdził, z pracy… Josh wściekły, gdy inwestycje mu nie szły… pobladły i zdruzgotany na pogrzebie córki.