Przerażona nacisnęła pedał gazu i spróbowała jeszcze raz.
– Szybciej, szybciej! – krzyczała. Niedobrze. Bardzo niedobrze. Serce podeszło jej do gardła. Jeszcze chwila, a straci przytomność, zapadnie się w czarną otchłań. Nie, nie pozwoli na to. Ale ten cholerny samochód nie chciał zapalić.
Nie wpadaj w panikę. Masz pistolet.
Ale czym był jeden mały pistolet wobec niewidzialnego wroga, który zabijał metodycznie wszystkich po kolei.
Wyjęła telefon, zadzwoniła do Adama i nagrała się na sekretarce.
Zadzwoń po policję.
W głowie miała mętlik. Tak, zadzwoń po policję, to przecież proste. Ale zanim zdążyła nacisnąć klawisz, telefon zadzwonił. Odetchnęła z ulgą.
– Adam? Jestem w Oak Hill. Stało się coś okropnego. One nie żyją, a mój samochód nie chce ruszyć i… i…
– Mamusiu? – usłyszała cichy szept dziecka.
– O Boże, nie! – To niemożliwe. To nie Jamie… a może? Myśli jej się rwały, wszystko zaczęło się plątać.
– Mamusiu… gdzie jesteś…
– Dziecinko! Jamie? Mamusia jest tutaj…
– Mamusiu, boję się…
– Ja też, córeczko, ja też – powiedziała i nagle wszystko wymknęło się spod kontroli, zaczęła tracić przytomność… o Boże… Przeszedł ją dreszcz, chciała pokonać ogarniającą ją słabość, ale przegrała. Nie była już sobą…
Jezu Chryste, pomyślała Kelly, z łatwością zdobywając przewagę nad Caitlyn. Caitlyn zawsze była słaba, miękka. Była jedną z tych głupawych, słabych kobietek, których Kelly nienawidziła. Była ofermą przez duże O.
Ale nie ma jej tu teraz, prawda? Zniknęła. Może tym razem odejdzie na zawsze. Pójdzie sobie. Zniknie. I dobrze. Nadszedł czas, żeby Kelly przejęła kontrolę.
W swoim sterylnym sanktuarium Atropos wyłączyła magnetofon. Instynkt macierzyński Caitlyn był tak przewidywalny. Tak łatwy do rozbudzenia. Wystarczyła taśma z głosem nieżyjącej córki i mamusia natychmiast pędziła na ratunek. Chociaż wiedziała, że dzieciak nie żyje.
Ale przecież Caitlyn zawsze miała nierówno pod sufitem.
W dzieciństwie miała swojego wymyślonego przyjaciela Griffina… bawiła się z nim, kiedy czuła się samotna albo kiedy Kelly jej dokuczała. Griffin pojawił się po tym, jak Caitlyn siedziała zamknięta w sypialni ze zmarłą babcią. Atropos uśmiechnęła się. Babcia nawet się nie domyślała, że ktoś dosypywał jej czegoś do herbaty i że przyczyny jej niedomagań nie były naturalne.
Więc po tym upiornym poranku ze zmarłą babcią Caitlyn znalazła ukojenie u boku swojego wymyślonego przyjaciela. Wciąż o nim mówiła, aż matka zabroniła jej o nim wspominać. Wszyscy sugerowali, że Caitlyn potrzebuje fachowej pomocy, ale Berneda nie przyjmowała tego do wiadomości. Co w tym złego, że córka wymyśliła sobie przyjaciela? Dziecięca zabawa, i tyle.
Niewidzialny Griffin towarzyszył Caitlyn, gdy znalazła rannego Charlesa. Wymyślony przyjaciel czy pierwsze objawy schizofrenii? Jakie to ma znaczenie? Caitlyn była kopnięta. A po wypadku na łodzi jeszcze jej się pogorszyło.
Myśląc o Caitlyn, Atropos cięła zdjęcia Cricket i Sugar. Zdjęcie Cricket wzięła z jej prawa jazdy, dziewczyna kiepsko na nim wyszła, ale Atropos nie miała wielkich wymagań. Odcięła głowę Cricket i przyczepiła ją do ciała owada… tak, to niezły pomysł. A co do Sugar, tej kurwy… Atropos użyła zdjęcia polaroidowego, które znalazła w portfelu jej kochanka… naga Sugar wyciągnięta na łóżku. Zdjęcie przyprawiało ją o mdłości, ale świetnie pasowało do połamanych opadających gałęzi drzewa Biscayne’ów.
Z rozkoszą okaleczyła to cholerne zdjęcie, odcinając Sugar piersi i krocze. Oba fragmenty przykleiła do niewielkiej torebeczki po cukrze, którą wzięła kilka dni temu z kawiarni. Głowę Sugar wsunęła do środka, tak że wystawały tylko jej oczy. Idealnie. Teraz można zawiesić je obie na odpowiednich niciach życia. Mała Cricket z czułkami, skrzydełkami i owadzimi nogami. Atropos przypięła ją do właściwej gałęzi i pociągnęła nić życia do głównego pnia drzewa. Potem do tej samej powykręcanej gałęzi przymocowała drugą nić i torebkę po cukrze z cyckami i cipą Sugar.
Popatrzyła z podziwem na swoje dzieło, ale tylko przez chwilę. Miała jeszcze dużo pracy, a czasu coraz mniej.
Rozdział 32
Adam nie poszedł prosto do samochodu. Po wyjściu z domu Kacie Griffin rozejrzał się po podwórku. Nie znalazł nic szczególnego poza kilkoma świeżymi plamami oleju w garażu. Potem ścieżką między drzewami poszedł nad rzekę. Dom stał tuż nad wodą, z werandy rozpościerał się widok na drugi brzeg, gdzie mieściła się posiadłość Oak Hill. Nie było przystani, ale wśród wysokich traw ktoś ukrył kajak, w środku leżały wiosła i latarka. Latarka wyglądała na nową, działała, do światła zaraz zleciały się brzęczące owady. Zgasił latarkę i popatrzył na ciemniejącą wodę.
Wyczuwał jakieś zło. W mroku czaiło się coś złowieszczego. Coś, co jak cień prześladowało Caitlyn.
Coś? Coś? A może wszystko?
Spędził w domu kilka godzin w nadziei, że ktoś się pojawi – Kacie, Kelly czy ktokolwiek inny. Poszedł znów na brzeg i przez nieuwagę wszedł do wody, potem usiadł na płaskim kamieniu i, przyglądając się drobnym falom na rzece, myślał o Caitlyn. Zależało mu na niej. Bardzo zależało. Choć nie powinien sobie na to pozwalać. Była pierwszą kobietą od czasów Rebeki, której pozwolił zbliżyć się do siebie.
Była też najbardziej skomplikowaną kobietą, jaką znał.
Chcesz chyba powiedzieć: najbardziej sfiksowaną.
Caitlyn i Kelly. Bliźniaczki. Tak podobne, a jednak, jak twierdziła Caitlyn, tak różne. Kelly nie żyje. Przynajmniej wszyscy tak myśleli, wszyscy prócz Caitlyn. Jednak ciała Kelly nigdy nie odnaleziono. Rodzina urządziła symboliczny pogrzeb na tym samym cmentarzu, gdzie leżeli Josh Bandeaux, jej ojciec i bracia. Miała swój grób, widział go, a widok marmurowej płyty z wyrytym nazwiskiem przyprawił go o gęsią skórkę.
Caitlyn nie wierzyła w śmierć siostry. Uważała, że Kelly żyje, ale ukrywa się, nie chcąc utrzymywać kontaktów z rodziną.
Czy to prawda?
Czy Kelly istniała?
Czy była duchem?
Cholera, to musi być przemęczenie. Nie ma żadnych duchów. Tylko wybujała, usłużna wyobraźnia. Caitlyn już w dzieciństwie miała wyimaginowanego przyjaciela. A potem nie poradziła sobie ze śmiercią siostry, więc wymyśliła ją sobie, przywróciła do życia.
Podniósł się, otrzepał ręce i spojrzał w kierunku Oak Hill. Dom stał na urwistym brzegu, jakieś osiemset metrów w dół rzeki. Przyglądał się posiadłości Montgomerych i zastanawiał się, jak często robiła to Kacie, kimkolwiek była.
Popatrzył na zdjęcia, które zabrał z jej domu. Przedstawiały Caitlyn, Kelly, Amandę, Hannah, Troya i zapewne Charlesa. Było tam nawet zdjęcie małego dziecka, prawdopodobnie Parkera, który zmarł na syndrom nagłej śmierci łóżeczkowej niemowląt.
Albo został zabity.
Tyle śmiertelnych wypadków? Czy to Kelly jest za nie odpowiedzialna? Może Caitlyn? A może ktoś inny? Musi porozmawiać z Caitlyn, a potem pójdzie na policję i powie wszystko, co wie. Najpierw poradzi Caitlyn, żeby wzięła dobrego adwokata. Nie! Nie możesz nic powiedzieć policji, jesteś jej psychoterapeutą.
Ale musi ją przecież ratować. Przed kim?
Teraz wydawało mu się, że próbuje ją ocalić przed nią samą.
Jeśli to w ogóle możliwe.
Wytrącony z równowagi, pobiegł do samochodu. Zapadał zmierzch, na niebie migotały miliony gwiazd, a w powietrzu unosił się zapach rzeki. Słychać było kumkanie żab i bzyczenie owadów. Wydawało się, że panuje absolutny spokój, ale Adam wyczuwał zło. Wszechobecne odwieczne zło. Otworzył bagażnik, szukając szmaty do wytarcia butów, i natrafił na plecak Rebeki, ten, który znalazł w szafie w gabinecie. Zupełnie o nim zapomniał i przez cały czas woził w bagażniku.