Boże, jaki był głupi.
Ślepy.
Bo popełniłeś błąd. Zakochałeś się w swojej pacjentce; w kobiecie, którą chciałeś wykorzystać do odnalezienia Rebeki.
Zaczęły go dręczyć wyrzuty sumienia, ale zacisnął zęby. Nie ma teraz czasu na skruchę. Nie teraz, gdy życie Caitlyn jest w niebezpieczeństwie.
Spojrzał w lusterko wsteczne i zobaczył migające światła radiowozu. Świetnie. Pomogą mu. Jeśli Caitlyn staje się Kelly, która w jakiś sposób może być odpowiedzialna za śmierć Josha, matki i innych członków rodziny, to jest niebezpieczna.
Nie tylko dla niego.
Dla siebie też.
Jezu, nie. Nie może jej teraz stracić. Nie straci.
Nacisnął pedał gazu, przydrożne drzewa migały za szybą.
Policja pędziła za nim, wyjąc i migając światłami.
Adam miał tylko nadzieję, że nie jest jeszcze za późno.
W piwnicy pod barakiem dla niewolników było ciemno choć oko wykol i cicho jak w grobie. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny i jeszcze czegoś… czegoś metalicznego. Koiły przełknęła z trudem ślinę i ruszyła schodami w dół. Boże, co ją tam czeka?
Stopnie skrzypiały, zdradzając jej obecność. Wreszcie stanęła na klepisku. Spod ściany zabudowanej półkami na wino wydobywał się srebrzysty strumień światła. Nagle usłyszała, jak z ciemnego kąta wybiega szczur. Omal nie upuściła pistoletu.
Weź się w garść, powtarzała sobie, ale przecież wiedziała, że znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Nie odrywając wzroku od światła, przypomniała sobie, co kiedyś słyszała. Baraki dla niewolników, nieużywane od pokoleń, wiele lat temu zostały wyremontowane, a w piwnicy zaczęto przechowywać wino. W rodzinie krążyła po cichu plotka, że Cameron kazał wybudować tu sekretny pokój, w którym spotykał się ze swoją kochanką. Czy to możliwe? Czy teraz ktoś jest w tym pokoju?
Kelly postanowiła zaryzykować. Wstrzymała oddech i włączyła latarkę, spodziewając się wystrzału i kulki prosto w serce.
Nic się jednak nie stało.
Szybko omiotła światłem puste wnęki, sterty zapomnianych jutowych worków, potłuczone butelki i gruz… wszystko stare, gnijące…
Nagle zamarła. Pośrodku, na brudnej podłodze, na potłuczonym szkle, leżał króliczek Jamie – pluszak z klapniętymi uszkami, ten, który powinien leżeć na jej łóżku w domu Caitlyn.
Serce jej się ścisnęło na wspomnienie siostrzenicy, niewinnego dziecka. Jak można było zabrać jej najcenniejszą zabawkę i rzucić tutaj! Jak można tak dręczyć nieszczęsną Caitlyn.
Ten, kto to zrobił, jest chorym, perwersyjnym sukinsynem.
Zaciskając zęby, Kelly skierowała latarkę na ścianę. Snop światła ślizgał się po starych butelkach, nagle zobaczyła błysk metalu, ukrytą dźwignię, której o mały włos nie przeoczyła.
Powoli ruszyła naprzód, minęła króliczka i uzbroiła się w odwagę. Z pistoletem gotowym do strzału nacisnęła dźwignię.
Ściana otworzyła się, szybko i bezszelestnie.
Jasne światło oślepiło Kelly.
Zamrugała powiekami i zobaczyła lampy fluorescencyjne, białe ściany, białe meble, błysk nierdzewnej stali.
Kątem oka dostrzegła ruch w ciemnym kącie starej piwnicy. Ktoś wyskoczył spod starych jutowych worków, wzbijając tumany kurzu. Uniósł nad głową gruby kij.
Kelly wycelowała. Strzeliła, a morderca – o Boże, kobieta – uchyliła się i zamachnęła gwałtownie kijem.
Trzask!
Kelly poczuła straszliwy ból rozsadzający czaszkę.
Zachwiała się.
Pistolet wyśliznął się jej z ręki.
Komórka upadła na podłogę.
Byle tylko nie stracić przytomności! Kiedy upadła na zimną, wilgotną podłogę, zobaczyła w ciemnościach błysk. Igła. Cienka. Złowróżbna. Śmiertelna. Jak przez mgłę widziała ostrze wbijające się w ramię.
Wydawało jej się, że słyszy w oddali wycie syren. Potem w klinicznie białym pokoju zobaczyła na białej ścianie groteskowe dzieło sztuki – drzewo z długimi, czarnymi i czerwonymi nićmi. Do nici przypięte były zniekształcone ciała… okropne zdjęcia. Przerażające.
– Jestem Atropos, Caitlyn. – Usłyszała znajomy głos. Powoli ogarniała ją ciemność, która miała pochłonąć ją bez reszty.
Atropos?
– Nadeszła twoja kolej. Czas dołączyć do reszty. – Znajoma twarz zbliżyła się do jej twarzy. Wiedziała już, że zginie. – Zgadza się… nadszedł twój czas – powiedziała Atropos ze złowrogim uśmiechem. – Wreszcie spotkałaś swoje przeznaczenie.
Rozdział 33
Musimy tam wejść – nalegał Adam, szalejąc z niepokoju. Tępy policjant trzymał go na muszce. – Natychmiast! Musimy! Tam jest morderca i…
– Proszę się odwrócić, oprzeć ręce o samochód, a nikomu nic się nie stanie. – W jednej ręce trzymał kajdanki.
– Błagam, niech pan posłucha. Ona jest w niebezpieczeństwie. W poważnym niebezpieczeństwie. Caitlyn Bandeaux. To wdowa po zamordowanym Joshu Bandeaux.
– Wiem, kim ona jest. Proszę się odwrócić.
– Niech mi pan wierzy! Nie ma czasu do stracenia!
– Rób, co mówię! – rozkazał policjant, a gdy Adamowi przyszło do głowy, że mógłby wyrwać mu pistolet, ostrzegł: – Nawet o tym nie myśl.
– Ale musimy jej pomóc. Musimy. Chodzi o jej życie!
Gliniarz zawahał się przez moment i rzucił Adamowi jeszcze groźniejsze spojrzenie. Pewnie słyszał to tysiące razy. Więc usłyszy jeszcze parę.
– Błagam, szybko! Zanim będzie za późno. Muszę wejść do środka…
– Nie ma mowy.
– Ale…
– Dość tego! Odwrócić się!
Adam nie miał zamiaru się poddać.
– Proszę zadzwonić do detektywa Reeda z policji w Savannah. Wydział zabójstw. Proszę mu powiedzieć, że Caitlyn cierpi na rozdwojenie osobowości, że jest Kelly Montgomery.
– Co za bzdury – warknął policjant. – Dość tego pyskowania.
– Nie! Jestem jej psychologiem. Ona tutaj jest. Proszę spojrzeć, to jej samochód, niech pan sprawdzi.
Gliniarz spojrzał na białego lexusa i znów nieznacznie się zawahał.
– Nie mamy czasu! Proszę zadzwonić do Reeda. Natychmiast!
– Najpierw proszę położyć ręce na masce.
– A potem zadzwoni pan do niego.
– Potem się zastanowię.
– Cholera! – Adam chciał przywalić skurwielowi w mordę, ale wiedział, że to tylko pogorszy sytuację. Odwrócił się z ociąganiem, zrobił, co mu kazano, i dał sobie skuć ręce. – Proszę, niech pan zadzwoni!
– Najpierw odstawię cię do pudła.
– Nie ma czasu…
– Właź, kurwa, do środka! – Gliniarz otworzył drzwi, położył dłoń na głowie Adama i niemal siłą wepchnął go do radiowozu, na siedzenie pachnące dość podejrzanie. Moczem? Tak, moczem i detergentem. Udało mu się usiąść tak, by móc coś widzieć przez okno. Gliniarz zatrzasnął drzwi i rozmawiał z kimś przez komórkę. Czas uciekał. Mijały cenne minuty, może decydujące o życiu Caitlyn… O Boże, co robić? Że też dał się zamknąć w tym samochodzie.
– Hej! – Zaczął kopać w szybę. – Musimy tam wejść! Ona tam jest!
– Zamknij się! – warknął gliniarz, ale wyciągnął pistolet. Wyglądało na to, że zamierza wejść do domu. Sam. O Boże, tępy dupek nie wie, co go czeka.
Adam kopał jak oszalały.
Przed oczami stanęła mu twarz Caitlyn – twarz Kelly. Wyobraził sobie jej zakrwawioną twarz, blade usta, szklane, martwe oczy patrzące w sufit. Nie! Nie! Nie! Walił butami w szybę, aż usłyszał syreny. Przez tylną szybę zobaczył dwa wozy policyjne.
Odsiecz? Wrogowie? Nie był pewien.
Samochody zatrzymały się z piskiem opon.