Z radiowozu wysiadło trzech policjantów.
Znów zaczął kopać w szybę, żeby narobić hałasu.
Nagle do środka zajrzał gliniarz, ten który go skuł.
– Jeszcze raz, a zakuję cię w kajdany tak, że się nie ruszysz.
– Zawiadomcie Reeda…
– Posłuchajmy, co on ma do powiedzenia. – Usłyszał inny głos. – Jestem Reed. Proszę wyjść z samochodu. I niech pan nie robi nic głupiego.
Adam wytoczył się z tylnego siedzenia i wyprostował. Wreszcie jakiś rozsądny glina.
– W porządku, Hunt. Co nam pan powie?
Obok Reeda stała policjantka, wysunęła do przodu jedno biodro, zapaliła papierosa i przyglądała mu się uważnie. Podała zapalonego papierosa młodemu wysokiemu mężczyźnie w czarnych spodniach i skórzanej kurtce, potem zapaliła kolejnego.
– Caitlyn Bandeaux to Kelly Montgomery. To znaczy wydaje jej się, że nią jest – powiedział szybko. – Cierpi na dysocjacyjne zaburzenie tożsamości i prawdopodobnie na schizofrenię.
– Dysocjacyjne zaburzenie tożsamości? Co to, do diabła, jest? – zapytała kobieta.
– Rozdwojenie osobowości. – Ten w skórze przyjrzał mu się i zaciągnął się mocno papierosem.
– Pierdoły! – mruknął Reed.
Młody policjant zapytał:
– I co z tego, że ma rozdwojenie osobowości? Po co pan nam o tym mówi? – Wypuścił chmurę dymu.
– To może oznaczać, że znalazła się w niebezpieczeństwie. Albo że sama jest niebezpieczna, wszystko jedno! Musimy ją znaleźć. Natychmiast!
– Co nam pan tu mydli oczy!
– Nie – zaprotestował Adam. – Moja była żona… to ona ją zdiagnozowała.
– Pańska żona? – Reed przyjrzał mu się uważnie. Adam był coraz bardziej przerażony. Tracili czas. Uciekały cenne sekundy.
– Rebeka Wade. Przyjechałem tu, żeby ją odnaleźć. To długa historia. Nie ma teraz na to czasu, już wcześniej zdarzało jej się znikać, od lat jesteśmy rozwiedzeni, ale… – Zauważył, że policjanci wymieniają spojrzenia. – Co takiego? O Boże!
– Obawiam się, że mam dla pana złe wieści – powiedział Reed. Ta noc miała być gorsza, niż mu się wydawało.
Adam przygotował się na najgorsze. Wiedział, co zaraz usłyszy. A mimo to nie był gotów na te okropne słowa.
– Znaleziono ciało pańskiej byłej żony. Nie ma wątpliwości, że to Rebeka Wade.
– Gdzie? Jak… – Na moment stracił oddech. Rebeka nie żyje? Energiczna, ciesząca się każdą chwilą Rebeka? Nie… O Boże… Zrobiło mu się niedobrze.
– Znaleźliśmy ją w wodzie niedaleko wyspy St. Simons. Leżała tam przez kilka tygodni.
– Ona… – Potrząsnął głową. – Czy ona…?
– Została zamordowana? – zapytał Reed i skinął głową. – Przykro mi – powiedział i położył Adamowi rękę na ramieniu.
Na myśl o tym, że Rebeka została zamordowana, Adama przeszedł dreszcz. Różnili się, często się kłócili, ale była przecież tak pełna pasji i życia. Adam zacisnął powieki. Nie spodziewał się, że to aż tak zaboli. Ale wiedział, że jeśli nie zacznie szybko działać, ten sam los może spotkać Caitlyn.
– Musimy… musimy ją znaleźć – powiedział. – Caitlyn… musimy ją znaleźć, zanim będzie za późno.
– Zgoda. – Reed spojrzał na policjantów. – Chodźmy. Zanim zostanie popełnione kolejne morderstwo. A pan niech wsiada do samochodu.
– Ale…
– Proszę nie dyskutować. – Spojrzał na olbrzymiego policjanta, który skuł Adama. – Zostań z nim i wezwij posiłki.
Potem, zanim przeklęty psycholog zdążył zaprotestować, ruszył z Sylvie i Montoyą do tonącego w ciemnościach domu. Unosił się w nim zapach śmierci. Usłyszeli muzykę, jakąś dziwną piosenkę. Reed miał złe przeczucia, coraz gorsze w miarę jak zaglądał do kolejnych ciemnych pomieszczeń. Weszli po schodach na górę i przez otwarte drzwi do sypialni.
– Skurwysyn. Pierdolony skurwysyn – wyrzuciła z siebie Morrisette, patrząc na łóżko. Po ciałach posypanych czymś białym, chyba cukrem, pełzało robactwo.
– Sukinsyn. – Montoyą zacisnął usta w wąską kreskę. Chyba nie po raz pierwszy widział taką scenę.
Gdy Morrisette rozpoznała Sugar i Cricket Biscayne, najpierw zaniemówiła, a potem zaklęła tak siarczyście, że gdyby musiała wrzucić za to pieniądze do skarbonki, nie wypłaciłaby się do końca życia.
– Co za chory sukinsyn?! – zapytała. – Cukier i świerszcze. Takie miały przezwiska… o Boże, wykończmy tego świra.
– Najpierw musimy go znaleźć. Albo ją – powiedziała Reed. – Wezwijcie ekipę do zabezpieczenia śladów. – Wyjrzał przez okno w ciemną noc. – Chodźmy. Jeszcze nie skończyliśmy. Może znajdziemy więcej ciał.
– Jezu – wyszeptała Morrisette.
– Albo zabójcę – dodał Montoyą.
– Racja. Chodźmy. Może uda nam się znaleźć Caitlyn Bandeaux.
– Jeśli nie jest za późno – wyszeptała Morrisette i Reed ze zdumieniem zobaczył, że kreśli na piersiach znak krzyża.
– To ona mogła to zrobić – przypomniał im trzeźwo Reed. Kto to, do diabła, wie? Adam Hunt uważa, że Caitlyn ma rozdwojoną osobowość. To wiele wyjaśniało, ale Reed nie był do końca przekonany. To jakiś psychologiczny bełkot. Jedno, co wiedział, to to, że Caitlyn może być morderczynią.
Albo ta druga, która kryła się pod tą samą postacią.
Ta druga mogła być też wygodną wymówką.
Dopóki nie znajdzie Caitlyn Montgomery Bandeaux, nie będzie niczego przesądzał.
W głowie jej wirowało, zawieszona między życiem a śmiercią raz była Caitlyn, raz Kelly. Leżała na biurku w białym pokoju. Jaskrawe lampy fluorescencyjne oświetlały podłogę wyłożoną płytkami i przykrytą brezentem.
Caitlyn miała otwarte oczy, ale prawie nie mogła się poruszać, z ust ciekła jej ślina, leżała z przekrzywioną głową, policzek spoczywał na zimnym blacie biurka… w takiej pozycji zginął Josh. Pokój wirował, ale jak przez mgłę udało jej się zobaczyć oprawczynię – Atropos. Krzątała się pracowicie, odmierzała nitki, cięła je długimi nożyczkami. Atropos, pieprzona gadka, pomyślała Caitlyn. Morderczynią, która właśnie mówiła coś sama do siebie, była Amanda, siostra Caitlyn. Miała na sobie fartuch chirurgiczny, lateksowe rękawiczki, ochronne pantofle i czepek, pod którym schowała włosy.
Caitlyn nie mogła w to uwierzyć. Nie chciała uwierzyć. Amanda, do której zwracała się po pociechę i radę.
Więc to Amanda popełniła te wszystkie okrutne morderstwa?
Amanda? Niemożliwe. Amanda też została zaatakowana. Ale przeżyła. Drzewo, w które uderzyła, było jedynym drzewem w okolicy. Mogła upozorować zamach na swoje życie. Nie, to szaleństwo! Caitlyn czuła pulsujący ból głowy. Nie mogła się ruszyć.
Amanda spojrzała na nią i dopiero teraz Caitlyn zdała sobie sprawę, że jej starsza siostra, splatając czerwone i czarne nici, mówi do niej.
– …więc widzisz Caitlyn… a może Kelly? Czasami trudno was odróżnić. Kiedy tu przyszłaś, byłaś zdecydowanie Kelly.
Co? Kelly jest tutaj? Gdzie?
Amanda przyglądała się Caitlyn w zamyśleniu.
– Musisz być Caitlyn, bo zdaje się, że nic nie rozumiesz. Nawet nie pamiętasz, że Kelly naprawdę nie żyje. Nawet nie wiesz, że czasami stajesz się nią.
Słowa Amandy nie miały sensu, a mimo to, jakąś cząstką umysłu, Caitlyn musiała się z nią zgodzić.
– Tak, Caitie-Did, jesteś wariatką. Siedzą w tobie co najmniej dwie osobowości. Kiedy myślisz, że jesteś Kelly, wyglądasz, jakbyś w to wierzyła. I jeszcze ten stary domek… Jezu, ten po drugiej stronie rzeki i te twoje zaniki pamięci. Dopadła cię klątwa Montgomerych. Nie wiedziałaś?
Mylisz się, chciała powiedzieć, to ciebie dopadła. To ty jesteś szalona. To ty masz podwójną osobowość. Amanda i Atropos.
– W każdym razie ci, którzy mieli zginąć, wszyscy pretendenci do fortuny Montgomerych nie zostali tak po prostu zabici. Ich śmierć była zawsze zaplanowana… starannie przygotowana. A wszystko to dzięki mnie. Bo ja jestem Atropos. – Zaczęło się od Parkera. Zabiłam go. Był moim pierwszym i to był… – Zręczne palce Amandy zatrzymały się na moment, gdy zaczęła się zastanawiać. – No cóż, to był właściwie przypadek.