Caitlyn znów udało się poruszyć jednym palcem. Z dużym trudem.
– Świetnie – powiedziała Amanda, odłożyła nożyczki na biurko i odwróciła się w stronę groteskowego drzewa. – Wkrótce dołączysz do pozostałych.
Nie, jeśli ja wkroczę do akcji! W głowie zabrzmiał jej głos Kelly. Rusz tą pieprzoną ręką, Caitlyn! Chwyć za nożyczki!
Caitlyn napięła mięśnie i przesunęła powoli rękę. Amanda stała odwrócona do niej plecami. Najwyraźniej myślała, że Caitlyn nie jest w stanie się ruszyć, nie zauważyła też, że Hannah podpełzła powoli w jej stronę. Na tyle blisko, że Amanda mogłaby się o nią potknąć przez nieuwagę.
– Co robisz? – zapytała nagle, patrząc na Hannah. – Nic do ciebie nie dociera. Chyba muszę dać ci nauczkę. – Sięgnęła po nożyczki i podniosła je szybkim ruchem. – Może powinnam ci pokazać, co się stało z Joshem?
Hannah potrząsnęła głową i zaczęła odsuwać się w panice.
– Wykrwawił się na śmierć, po kropelce. – Hannah skuliła się za biurkiem. Nad nią leżała Caitlyn.
Amanda pochyliła się, ale nie rozwiązała Hannah rąk, nie sięgnęła do jej nadgarstków, chwyciła ją za włosy i szarpnęła, odsłaniając szyję.
O Boże!
Pistolet! Gdzie jest ten cholerny pistolet Charlesa?
Caitlyn rozglądała się w popłochu, zobaczyła go w rogu brezentowej płachty, rozpaczliwie daleko. Nie da rady go szybko podnieść. Narkotyk przestawał działać, ale bardzo powoli. Wciąż nie była w stanie się ruszyć. Pokiwała delikatnie palcami u nóg. Nie mogła dłużej czekać. I nie mogła też dosięgnąć tego cholernego pistoletu. Amanda kreśliła linię na szyi Hannah, która zaczęła płakać i skomleć.
– Patrz Caitlyn. Widzisz? – zapytała Amanda. – Będziesz następna. Ten brezent jest po to, żeby nie pobrudzić podłogi. Jak tylko uporam się z Hannah, zajmę się tobą. Za chwilę.
Rozwarła nożyczki. Ostrza błysnęły groźnie. Powoli, zwiększając napięcie, Amanda przyłożyła ostrze do białej szyi Hannah. Na skórze pojawiła się kropla krwi.
Teraz albo nigdy.
Zrób coś. Natychmiast coś zrób!
Caitlyn napięła mięśnie. Gwałtownie wyciągnęła rękę. Kątem oka Amanda dostrzegła to i szybko pociągnęła ostrzem, trysnęła krew. Amanda rzuciła się do Caitlyn z uniesionymi nożyczkami.
– Ty mała suko! Myślałaś, że ci się uda?
Ostrza opadły, skierowane prosto w twarz Caitlyn. Cudem dźwignęła się i przetoczyła, a nożyce uderzyły z całą siłą w biurko. Kopnęła Amandę w brzuch.
Zaskoczona Amanda zatoczyła się do tyłu i potknęła o Hannah, krztuszącą się i plującą krwią. O Boże, to już koniec!
Za ścianą rozległy się głosy.
– Co do cholery? – warknęła Amanda.
– Policja. Otwierać!
– Cholera! – Amanda chwyciła pistolet, oczy błyszczały jej wściekle. Spojrzała na Caitlyn. – To twoja wina, prawda? Ty ich tu sprowadziłaś – syknęła.
– Policja! Otwierać natychmiast!
– Pieprzcie się – mruknęła Amanda i wycelowała pistolet w głowę Caitlyn. – Nie tak to zaplanowałam, Caitie-Did, ale to musi mi wystarczyć.
Hannah przetoczyła się z piskiem w stronę Amandy, plamiąc krwią brezent.
Caitlyn chwyciła nożyczki i rzuciła się na siostrę.
Niezdarnie. Nieudolnie.
Amanda potknęła się, przewróciła na Hannah, a Caitlyn na nią.
Wystrzelił pistolet. Ogłuszający huk wstrząsnął całym pokojem.
Caitlyn poczuła ostry ból w brzuchu. Z całej siły pchnęła nożyczki głęboko w szyję Amandy i przetoczyła się na bok.
Trysnęła fontanna krwi, rozległ się przeraźliwy krzyk Amandy.
Drzwi runęły i do pokoju wpadli policjanci.
Caitlyn z trudem łapała powietrze, wiła się z bólu. Hannah, Boże, proszę, nie pozwól jej umrzeć!
Policjanci wycelowali pistolety w Caitlyn. Ogarnęła ją ciemność, kojąca ciemność, jak balsam na brzuch rozrywany bólem.
– Wezwijcie karetkę – krzyknął ktoś. Głos brzmiał znajomo. Reed. Tak, detektyw Pierce Reed.
– Już jedzie – odezwała się kobieta.
– Potrzebujemy lekarza! Jezu, one wszystkie wykrwawią się na śmierć!
Głosy dobiegały z oddali, powoli traciła przytomność. Przed oczami jak w kalejdoskopie migały jej obrazy. Kelly jako dziecko, śmiejąca się, drocząca się z nią, biegnąca w słońcu, potem eksplozja, wybuch ognia i światło rozjaśniające noc… Griffin zwierzający się w lesie ze swoich sekretów… Babcia z zimnymi oczami i jeszcze zimniejszym dotykiem… Leżący w lesie i krwawiący Charles, który już nigdy więcej nie przyjdzie w nocy do jej pokoju i Jamie, słodka Jamie latem na plaży… a potem Adam. Przystojny. Silny. Cierpliwy. Z zagadkowym uśmiechem… mądrymi oczami… Ścisnęło ją w gardle. Wyobraziła sobie, co powiedziałaby Adamowi, gdyby tylko dano jej szansę jeszcze z nim porozmawiać.
Proszę… Adamie… przepraszam, że nie byłam silniejsza.
Rozdział 34
Adam chodził nerwowo po wykładzinie w pustej szpitalnej poczekalni, między usychającą palmą a oknem wychodzącym na parking.
Od strzelaniny minęło dwanaście godzin. Caitlyn przeżyła. Usunięcie kuli z brzucha wymagało skomplikowanej operacji, zabieg trwał cztery godziny. Amanda nie żyła. I dobrze, pomyślał ze złością Adam. Amanda Montgomery zamordowała i torturowała tylu ludzi.
Życie Hannah wisiało na włosku, transfuzje niewiele pomagały. Pomodlił się za nią i za Caitlyn.
Martwił się o Caitlyn. Była taka delikatna, wrażliwa. Jak ona to wszystko zniesie? Zabiła siostrę. Jak sobie z tym poradzi? I ze świadomością, że jej własna siostra wymordowała prawie całą rodzinę, również małą Jamie? Jak zareaguje, gdy dowie się, że cierpi na dysocjacyjne zaburzenie tożsamości i prawdopodobnie również na schizofrenię? Podrapał się w brodę, poczuł dwudniowy zarost.
Dręczyło go poczucie winy. Wyrzuty sumienia nie dawały mu spokoju, rozdzierały duszę. Od samego początku powinien być z nią szczery, powinien zaryzykować i zgłosić na policji zaginięcie Rebeki. Może wszystko potoczyłoby się inaczej. Może udałoby się ocalić czyjeś życie. Może nie byłoby tej jatki. Może Caitlyn nie musiałaby cierpieć.
Matko Boska, schrzanił sprawę. Gdyby tylko…
– Doktor Hunt? – Podeszła do niego pielęgniarka.
Gwałtownie podniósł głowę.
– Tak.
– Pani Bandeaux obudziła się i właśnie przesłuchuje ją policja. Pytała o pana.
– Chodźmy. – Adam poczuł niewymowną ulgę.
Pielęgniarka nie poruszyła się, patrzyła na niego przenikliwie.
– Musi pan wiedzieć, że może pan tam wejść tylko na kilka minut. Lekarz chce, żeby odpoczęła.
– Oczywiście.
Pielęgniarka uśmiechnęła się.
– Pokój 307. Windy są w końcu korytarza, za rogiem.
– Dziękuję. – Ruszył prawie biegiem w stronę wind. Nie chciał czekać ani sekundy dłużej. Chciał ją zobaczyć, przekonać się na własne oczy, że przeżyła to piekło. Że naprawdę jest sobą, że rozumie swoją sytuację i że… do diabła, za dużo tego.
Nie poczekał na windę, popędził schodami na drugie piętro, przeskakując po dwa stopnie. Okazał się krótkowzrocznym głupcem. Co powie Caitlyn, gdy go zobaczy? Musi powiedzieć jej prawdę. Całą prawdę.
Gwałtownie otworzył drzwi na korytarz, skręcił i omal nie wpadł na Reeda. Detektyw kiepsko wyglądał, włosy miał w nieładzie, krawat przekrzywiony, oczy zaczerwienione. Adam wyglądał pewnie tak samo.
– Mam nadzieję, że już skończyliście.
– Skończyliśmy. Ale chciałem zadać panu jeszcze kilka pytań, żeby wyjaśnić wszystkie wątpliwości.
– Dobrze, ale najpierw…
– Tak, niech pan do niej idzie. Pójdę kupić kawę w barku, jeśli oczywiście dziennikarze mi pozwolą. Wszyscy rzucili się na tę sprawę. – Potrząsnął zmęczony głową. – Właściwie to interesowali się nią od samego początku. Spotkamy się na dole.