Ruszyli wzdłuż szeregu przyciemnionych szyb, starając się trzymać cienia rzucanego przez światłochron.
– Gdzieś tutaj jest chyba gabinet Wernera – Kelly przesłonił ręką łzawiące od blasku oczy.
– Tego starego pryka? Nie, to te okna tam, na lewo.
– A skąd… Ten tłusty sklerotyk pracuje tam, bardziej w prawo.
Okno, pod którym stali, rozsunęło się z głuchym łoskotem.
– Obaj się mylicie, jestem dokładnie pośrodku – nabrzmiała twarz Wernera nie wyrażała żadnego uczucia.
Kelly w pierwszym odruchu rzucił się do ucieczki, ale wpadł na Slaytona i obaj zatoczyli się w kierunku barierki.
– Ostrożnie – syknął Werner. – Proszę do środka, właśnie miałem was wezwać… Nie przez okno, drzwiami – wtrącił widząc usiłowania Kelly’ego. – Mamy ważną naradę.
Wewnątrz, wokół dużego stołu konferencyjnego, siedziało jednak tylko kilka osób. Zdenerwowany Woodward przerzucał leżące przed nim papiery, zerkając co chwila w stronę Stazziego.
– Chcielibyśmy bardzo przepro… – zaczął Slayton, ale Werner powstrzymał go ruchem ręki.
– Siadajcie – warknął. – A pana, profesorze, prosiłbym o uzasadnienie swojego wniosku.
Hutts zdjął z nosa grube okulary w staroświeckiej oprawie, przez chwilę przecierał je rogiem marynarki, potem położył na stole.
– Na czym to ja skończyłem? Aha, uważam, że decyzja przewiezienia George’a Havoca do Fort Dilling jest podyktowana wyłącznie motywami, nazwijmy to, prestiżowymi. Sądzę, że pan osobiście, panie dyrektorze, chce w ten sposób udowodnić dowództwu, że ponad własną sławę, wynikłą z zajęcia się tak ciekawym przypadkiem, stawia wyżej obowiązek wobec zwierzchników. Źle pojęty obowiązek, ma się rozumieć.
Werner żachnął się i zabębnił palcami po stole.
– Może konkretnie, kolego.
– Proszę bardzo. W Fort Dilling istnieje analogiczny w stosunku do naszego medyczny ośrodek badawczy podporządkowany armii. Jest rzeczywiście większy i drożej wyposażony, ale założono go dobre kilkanaście lat przed naszym i, mimo kilku przeprowadzonych kolejno aktualizacji sprzętu, śmiem twierdzić, że tu na miejscu dysponujemy dużo nowocześniejszą aparaturą i fachowcami co najmniej równej klasy.
– Rozumiem, że jest pan za tym, żeby pacjenta nie wywozić?
– Tak, oczywiście.
– A ja jestem za natychmiastowym odtransportowaniem pana Havoca – wtrącił się Woodward. – To, co zaszło w jego organizmie, wymaga badań przeprowadzonych przez bardziej kompetentne osoby niż my.
– W Fort Dilling nie ma nikogo takiego poza bonzami z dowództwa – Hutts położył na stole obie dłonie unosząc się lekko z fotela. – A ich chyba nie uważa pan za bardziej kompetentnych.
– Stamtąd skierują pacjenta dalej. Na pewno znajdą kogoś, kto potrafi zanalizować porządnie tak skomplikowany przypadek.
– Nie demonizujmy właściwości Havoca…
– Przyzna pan jednak, że jego wyzdrowienie nie jest normalne. Sam pan mówił, że kiedy odłączyliście ciało od aparatury, to…
– Ależ kolego, wtedy byłem po prostu zaskoczony tym, co się stało.
Woodward podniósł jakiś papier i zmrużył oczy.
– A teraz, kiedy minął szok, czy zdoła pan wytłumaczyć, dlaczego… – Woodward zaczął czytać: – „Po odłączeniu aparatury wszystkie organy pacjenta uznanego za zmarłego zaczęły funkcjonować normalnie, w niespotykanym tempie zresorbował się wylew krwi do mózgu, najprawdopodobniej nie pozostawiając żadnych uszkodzeń”.
– To jeszcze pytanie – wtrącił Hutts.
Woodward nawet na niego nie spojrzał.
– Dlaczego zrosła się prawie rozcięta wątroba?! – ciągnął. – Dlaczego poważnie uszkodzona nerka podjęła pracę…
– Tylko jedna.
– Bo drugą panowie usunęli.
– Panie Woodward, żeby odpowiedzieć na powyższe pytania, musimy przeprowadzić całe serie badań…
– W Fort Dilling.
– Nie, tutaj.
– Panowie, panowie, spokojnie – przerwał im Werner. – Zanim nasza debata przerodzi się w dyskusję nad niesamowitymi rzeczywiście zdolnościami pacjenta, ustalmy najpierw, co z nim zrobić. Pan Stazzi – Werner odwrócił się w drugą stronę – oczywiście jak zwykle nie chce zabierać głosu?
– Wprost przeciwnie – odezwał się Stazzi. – Jestem za natychmiastowym wywiezieniem stąd George’a Havoca. W przeciwnym razie mogę nie być w stanie zapewnić bezpieczeństwa pracownikom ośrodka.
Wszyscy siedzący wokół stołu spojrzeli na niego zaskoczeni.
– Jak mamy to rozumieć? – spytał Hutts.
– Od czasu incydentu z próbą ucieczki postawiłem przed jego pokojem dwóch strażników. Dzisiaj w nocy odwiedziłem ich – obaj spali.
– Czy byli pod wpływem jakichś środków?
– Nie… – Stazzi potrząsnął głową. – To moi najlepsi ludzie. Gdyby jeden z nich zasnął na służbie, powiedziałbym, że to nieprawdopodobne, ale spali obaj. Jeszcze wczoraj przysiągłbym, że to zupełnie niemożliwe.
– Co jeszcze?
– Poza tym nie wyjaśniono do końca sprawy śmierci pielęgniarza. Moim zdaniem było to morderstwo…
– Sądzi pan, że zrobił to Havoc? – spytał Werner.
– Nie wiem. Nie wiem też, w jaki sposób ktokolwiek zdołałby wstrzyknąć mu bez walki taką dawkę morfiny, ale jest faktem, że strzykawka była wytarta – bez żadnych odcisków.
– Może zrobił to sam sanitariusz? W malignie robi się różne rzeczy.
Stazzi wzruszył ramionami.
– A co na to policja?
– Przysłali jakiegoś aspiranta. Czytałem jego raport. Ewidentny przypadek samobójstwa.
– A więc policja zbagatelizowała sprawę?
– Tego nie powiedziałem, ale wszystkie ekipy wydziału zabójstw pracują po osiemnaście, dwadzieścia godzin na dobę. Podobno w mieście rośnie fala morderstw.
Werner powoli przygładził włosy.
– Tak, rozumiem – powiedział cicho z zamyślonym wyrazem twarzy. – A panowie? – zwrócił się nagle w bok.
– Wywieźć. – Zostawić – powiedzieli jednocześnie Slayton i Kelly i spojrzeli na siebie zdziwieni.
Slayton chciał, żeby pacjent został w ośrodku, bo lubił Huttsa, a Kelly poparł Wernera, żeby zatrzeć jakoś wrażenie idiotycznej wpadki na tarasie.
– No cóż, w takim razie pan Havoc pojedzie jednak do Fort Dilling, i to jak najszybciej – Werner wyglądał na zadowolonego. – Stazzi, pan zajmie się transportem. Nie chcę, żeby zaszły jakieś niespodziewane…
– Oczywiście. Przykuję go do jednego ze strażników i dam obstawę.
– Doskonale. Panowie Slayton i Kelly – w oczach Wernera na moment pojawił się zły błysk – również pojadą razem z nim, żeby w razie potrzeby udzielić pomocy lekarskiej.
– Jeszcze chwileczkę – Stazzi powstrzymał wstających naukowców. – Żeby nie przedłużać sprawy, proponuję ewakuować pacjenta natychmiast. Czy szpital docelowy został powiadomiony?
– Tak. Poczyniłem z nimi wstępne ustalenia – powiedział Werner. – Zaraz zatelefonuję i wszystko potwierdzę.
Stazzi skinął głową.
– W takim razie proszę panów o zaczekanie na dole.
Kelly dał znak ręką, że słyszy, i ponury powlókł się za Slaytonem.
– Słyszałeś? – spytał, kiedy usiedli na betonowym obmurowaniu parkingu. – On powiedział „ewakuacja”.
– Sądzisz, że jest aż tak źle? Może po prostu Stazzi stosuje wojskowy żargon albo chce się popisać przed Wernerem.
– Nie, synu – Kelly w lincolnowskim geście wyciągnął rękę przed siebie. – Nie wiem jak ty, ale ja zaraz zacznę symulować ostre bóle brzucha. Nie zamierzam ulec jakiemuś wypadkowi podczas jazdy.
– Tylko nie udawaj ataku ślepej kiszki, bo ci ją niepotrzebnie wytną – powiedział Stazzi, który nagle pojawił się w drzwiach.