Выбрать главу

Ashcroft splunął na dłonie i przerzucił dźwignię automatu.

– Zastanawiam się – powiedział przekrzykując hałas ryczącego silnika – czym te kobiety się różnią?

Layne rozpostarł chustkę.

– Taki upał… a jemu się chce.

– Co mówisz?

– Tym się różnią – powiedział Layne mrużąc oczy na wietrze – że mając Maureen za żonę musiałbyś jeździć kabrioletem.

Ashcroft odwrócił twarz.

– Czemu?

Layne z zadowoloną miną poprawił okulary.

– Dlatego… że w innym rogi nie zmieściłyby ci się pod dachem.

* * *

– Głosuj na Malle’a! Głosuj na Malle’a! Jeśli nie chcesz być ze sfrustrowaną mniejszością, przyłącz się do większości. Głosuj na Malle’a! To nie będą wybory! To będzie jatka przeciwników demokracji i dobrobytu…

– Mam dość jatek na dzisiaj – mruknął Layne i zakręcił szybę samochodu.

Jednak wzmocniony przez ręczny megafon głos mężczyzny machającego różnobarwną flagą stanu dobiegał do nich z tym samym natężeniem:

– Głosuj na Malle’a! Ostatnie badania wykazały, że obecny burmistrz ma zapewnione osiemdziesiąt siedem procent głosów. Przyłącz się do większości! Głosuj na dobrobyt i demokrację!

– To tutaj? Niezły hotel – Layne pochylił się do przodu oceniając wysokość wieżowca.

Ashcroft zaparkował pod plastikową markizą i rzucił kluczyki boyowi w liberii.

W hallu było chłodno i przyjemnie. Podeszli do obitego prawdziwą skórą kontuaru, oddzielającego recepcję od rzędu foteli otaczających wielką fontannę.

– Chcielibyśmy odwiedzić panią Havoc. Który pokój zajmuje? – spytał Ashcroft stojącego w cieniu rozłożystej palmy portiera.

– Panowie też do niej? – tamten uśmiechnął się złośliwie. – Tak od razu? Radzę zająć miejsce w kolejce… – wskazał na kilku playboyów okupujących najbliższe fotele.

– Policja! – warknął Ashcroft nawet nie sięgając po odznakę.

– Tak, tak, przepraszam. Już mówię! – portier krzyknął nagle, patrząc przerażony na Layne’a sięgającego do wewnętrznej kieszeni marynarki.

Odetchnął, kiedy zobaczył paczkę papierosów.

– Pięćset jedenaście – wyrzucił z siebie rozluźniając kołnierzyk. – To na piątym piętrze… Zaprowadzić panów?

– Nie.

Zanim drzwi windy zamknęły się, usłyszeli jeszcze głos portiera mówiącego do kogoś z tyłu:

– Rany Boskie! Mafia idzie do pięćset jedenaście. Gdyby szef o mnie pytał, to jestem w…

Maureen otworzyła dopiero po dłuższej chwili. Była owinięta w cienkie, nieskazitelnie białe prześcieradło kąpielowe.

– To panowie? Proszę – potrząsnęła prawie ukrytą pod ogromnym turbanem z ręcznika głową. – Czy wiadomo już, co się dzieje z moim mężem?

Ashcroft zajął miejsce na kanapie pod ścianą, a Layne przysiadł na parapecie.

– Czy pani mąż pracował dla jakichś tajnych służb rządowych?

– George? O co panom chodzi?

– A może utrzymywał kontakty z… powiedzmy, ze światem przestępczym? Przychodzili do niego podejrzani ludzie?

Maureen przerażona patrzyła to na jednego, to na drugiego. Ręka przytrzymująca prześcieradło bezwiednie rozluźniła chwyt i jego poły powoli zaczęły się rozchylać.

– O Boże, co oni zrobili z moim mężem? Proszę… Bardzo panów proszę, powiedzcie, gdzie on jest?!

Ashcroft rozpostarł ramiona opierając je na miękkich poduszkach kanapy. Delikatnie, końcem buta strącił jakąś muszkę, która przysiadła na nogawce spodni.

– Sami chcielibyśmy wiedzieć – prawie szepnął. – Uciekł z ośrodka medycznego.

– To niemożliwe. To jakaś prowokacja. Na pewno wszystko ukartowała armia, żeby zatrzymać George’a.

– Nie wykluczamy i tej możliwości. Ale po tym, co zobaczyliśmy… Musiałoby im bardzo zależeć na pani mężu. Maureen spojrzała na niego niezdecydowana.

– Tak… Na pewno tak się stało.

– W takim razie chciałbym usłyszeć, kim takim jest George Havoc, że wielu poważnych ludzi angażuje się dla stworzenia pozorów.

Maureen patrząc gdzieś w dal usiadła na poręczy fotela. Prześcieradło rozsunęło się na boki ukazując spore fragmenty nóg.

– Nie wiem – powiedziała ze smutkiem w głosie. – Może jest to związane z jego pracą w Centrum?

– Nie – powiedział Ashcroft. – Gdyby w grę wchodził jakiś banalny sabotaż czy coś w tym stylu, armia nie robiłaby sobie tyle zachodu. Nie mówiąc już o tym, że to nie ich sprawa.

Ashcroft wydawał się być zadowolony z udręki siedzącej przed nim kobiety. Przyglądał się jej przez cały czas z baczną uwagą, pochylając od czasu do czasu głowę na boki, jakby chciał uchwycić ciekawsze ujęcie profilu.

– Skoro nie mamy niczego, co wskazywałoby na perfidię naszych dzielnych żołnierzy, zastanówmy się, jaki cel miała ucieczka… tym razem z punktu widzenia pani męża.

– Ale…

– Ona była zorganizowana! – krzyknął nagle Ashcroft. – Zorganizowana piekielnie dobrze. Ktoś o bardzo długich rękach musiał mu pomóc!

Maureen zsunęła się z poręczy na siedzenie fotela i podkurczyła nogi pod brodą.

– Nie wiem, o co tu chodzi – prawie chlipnęła. – Naprawdę nie wiem.

– Proszę się uspokoić – powiedział Layne spod okna. – Może opowie nam pani coś o swoim mężu.

– Co?

– Na przykład, dlaczego się rozchodzicie. Gdzieś z korytarza dobiegł stłumiony tupot nóg, potem walenie w jakieś drzwi i krzyk:

– Kate, wpuść mnie, Kate! Nie bądź nieludzka.

Maureen wstała i zamknęła wewnętrzne drzwi.

– Na początku wydawało mi się, że będzie nam znośnie. Nigdy go nie kochałam. Wyszłam za niego zmuszona przez rodzinę…

– Dlaczego?

– Słucham?

– Dlaczego rodzina panią zmusiła?

– Nie wiem, nie było żadnych finansowych czy prestiżowych powodów. Po prostu zwariowali na jego punkcie.

– I zgodziła się pani?

Maureen jednym ruchem zdjęła z głowy ręcznik, a jej długie włosy rozsypały się wzdłuż całego ciała lśniąc wilgocią w rozproszonym świetle.

– Właściwie to nie była moja prawdziwa rodzina. Przygarnęli mnie, jak byłam mała. Przedtem przymierałam głodem w jakiejś norze udającej sierociniec, a oni zapewnili mi wszystko. Czułam się zobowiązana…

– Przepraszam – wtrącił się Layne. – Gdzie to było?

– W Bostonie. Tutaj sprowadziliśmy się dopiero kilka lat temu.

– A skąd pochodzi pani rodzina?

Maureen wzruszyła ramionami.

– Z jakiegoś miasteczka nad Wielkimi Jeziorami. Chyba niedaleko była kanadyjska granica… a może są z samej Kanady? Nie wiem.

Layne i Ashcroft wymienili spojrzenia.

– I co było dalej?

– Już po ślubie zrozumiałam, że popełniłam błąd, ale… wie pan, jak to jest. Zawsze trudno zdecydować się na rozstanie. Niestety, ostatnio stał się nie do zniesienia. Zaczął mi rozkazywać… Pod koniec, tuż przed wypadkiem, już w ogóle nie mówił do mnie normalnie. Ciągle krzyczał i rozkazywał. Czasem coś go ruszało i brał mnie na spacery po mieście, ale krążył tylko po jakichś strasznych miejscach…

– Dlaczego strasznych?

– No… wiem, że mnie panowie wyśmieją, ale… następnego dnia po każdym spacerze czytałam w gazecie, że w miejscu gdzie byliśmy, kogoś zabito. I… i zawsze czas morderstwa przypadał na kilka minut po opuszczeniu przez nas tej okolicy.

– Czy mąż się od pani oddalał?

– Nie. Przez cały czas, zawsze, byliśmy razem.

– Czy pamięta pani nazwiska morderców albo ofiar? Z gazet? Czy był między nimi Vincent Cadogan?

– Tak. Chyba tak.

Ashcroft wymienił jeszcze kilka nazwisk. Maureen za każdym razem potwierdzała.

– Mamy nasze morderstwa bez motywu, Marty – powiedział w końcu Ashcroft. – Zgadza się co do sztuki.