Layne siedział nieporuszony.
– Wiem też, dlaczego pani twarz wydawała mi się znajoma. Była pani na taśmie.
– Na jakiej taśmie?
– Spacerowała pani z mężem po bulwarze handlowym, wtedy właśnie, kiedy Cadogan zamordował kobietę. Obok kręcili film i kamera panią złapała.
– Ma pan znakomitą pamięć do twarzy.
– Owszem. Szczególnie że tylko mignęła pani w oddali.
– Więcej samokrytyki, Neal – uśmiechnął się Layne. – A może wiesz już, co łączy Havoca i te wszystkie zabójstwa?
– Jeszcze nie. Mam jednak nadzieję, że to sprawa czasu. Czy… czy domyśla się pani – Ashcroft zwrócił się do Maurren – gdzie może teraz przebywać pani mąż?
– Niestety nie.
– Chcemy mu pomóc.
– Rozumiem, ale naprawdę nie mam pojęcia.
Ashcroft podniósł się z kanapy.
– Cóż, w takim razie nie będziemy dłużej pani niepokoić. Chodź, Marty.
– Jeszcze chwileczkę – Maureen też wstała z fotela. – To drobiazg, ale może panom się przyda.
– Tak?
– Tuż przed wypadkiem mąż zamówił coś u antykwariusza, tego z Dellen Avenue. Być może to głupstwo, ale jeśli nie zapomniał, pewnie się po to zgłosi.
– Dziękuję. Postawimy tam kogoś.
Ashcroft przepuścił przed sobą Layne’a i zamknął drzwi.
– Co o tym myślisz? – spytał, kiedy znaleźli się w windzie.
– Albo nasza piękność ma zbyt bujną wyobraźnię, albo rzeczywiście coś w tym jest.
– Nie da się ukryć, że była na bulwarze tuż przed dokonaniem morderstwa.
– Tak. Mnie też się wydaje, że mówiła prawdę. Jej przybrana rodzina pochodzi z zatopionego miasta.
– To takie ważne?
– Może…
W hallu natknęli się na Freddie’ego i kilku policjantów.
– Cześć, szefie, mam dla ciebie wiadomość.
– Zaraz, skąd wiedziałeś, że tu jestem?
– Nie wiedziałem. Przypadkiem przybyłem na wezwanie. Podobno jacyś mafioso kręcą się tutaj.
Layne spojrzał w kierunku kontuaru, ale przestrzeń za nim była pusta.
– Co masz dla mnie, Freddie? – spytał Ashcroft.
– Znaleźliśmy tego willysa, którym zwiał Havoc.
– Oczywiście porzucony?
– Wprost przeciwnie. Stał spokojnie zaparkowany pod domem właścicieli. Rozmawiałem z nimi. W bagażniku leży trup faceta bez ręki z naładowaną spluwą w kaburze, a oni nic nie wiedzą. Skonfrontowaliśmy ich z tym chłopcem. Mały rozpoznał oboje, a oni ciągle nic. Zdaje się, że mają lukę w pamięci, jak ci wszyscy mordercy w stylu Cadogana. Kompletna paranoja.
– Masz ich pod kluczem?
– Jasne. Bekną za tego gościa, co im się wykrwawił w bagażniku. A jak dobrze pójdzie, to i za pomoc w ucieczce.
Ashcroft spojrzał na Layne’a.
– Do antykwariusza? – spytał tamten.
– Nie. Na razie jedziemy do Centrum Atomowego. Muszę mieć zdjęcie Havoca. Antykwariusza każę na razie obserwować z ukrycia.
– A ci ludzie?
– Potem, potem. Chcę jeszcze przesłuchać Slaytona i Kelly’ego, żeby zorientować się, co naprawdę zaszło w wojskowym ośrodku. – Ashcroft spojrzał na zegarek. – Chodźmy.
Słońce świeciło w szczelinie między budynkami Centrum, wyznaczając cel, ku któremu zdążali. Ashcroft bębnił niecierpliwie po poręczy wózka.
– Sprzed ilu lat będzie to zdjęcie Havoca?
Burns przechyliła głowę tak, jakby nie dosłyszała pytania.
– Weryfikujemy dane co rok – odpowiedziała w końcu. – Nie musicie się obawiać, będzie aktualne.
Zakręciła wózkiem i z podejrzaną gwałtownością zahamowała. Dźwięki Chopina znowu otworzyły drzwi, lecz tym razem skierowali się od razu do windy.
– Pojedziemy do mnie – wciskając klawisz Burns zerknęła na zegarek. – Przyjechaliście tuż przed rozruchem…
Layne obrócił się ku swemu odbiciu w szybie, potem zapiął guzik koszuli.
– Czy przeprowadzacie również pomiary antropomorficzne?
Odpowiedział mu szmer rozsuwanych drzwi.
– Nie. – Dziewczyna przestąpiła próg. – Po co?
Idąc korytarzem jeszcze przez moment przyglądała się twarzy statystyka, lecz ta, ukryta pod gęstwiną brody, była nieodgadniona.
Pokój, jak na pomieszczenie szefa personalnego, wyglądał typowo, oczywiście jeśli uwzględniło się fakt, że szef był kobietą. Na szerokim biurku, obok pojemnika z dyskietkami, leżała puderniczka i pudełko kolorowych kredek o trudnym do ustalenia przeznaczeniu. Opadli w fotele, między którymi ustawiono ruchomy barek.
– Jeśli macie ochotę na piwo czy colę… – powiedziała dziewczyna wskazując mebel.
Obydwaj przecząco pokręcili głowami, co byłoby nie do pomyślenia kilka godzin wcześniej. Ale wiatr od Zatoki zepchnął znad miasta duszne powietrze.
– To chwilę potrwa – stwierdziła dziewczyna przebierając palcami po klawiaturze.
Z cichym pomrukiem ekran zapełniły litery stanowiące życiorys, wyniki testów i inne dane George’a Havoca. Drukarka kreśliła jego wierny portret.
– Jeszcze minuta… – Burns przeniosła spojrzenie na Layne’a. – Szkoda, że nie będą mogli panowie zobaczyć komputera używanego do dzisiejszej symulacji. Jednostkę centralną zbudował nasz były pracownik i niewiele przesadzę, mówiąc, że zrobił ją w piwnicy.
– W piwnicy? – Wiadomość nie wiadomo dlaczego zainteresowała Ashcrofta.
– Tak, miał tam warsztat.
– Co się z nim stało? – Layne poprawił obydwoma dłońmi okulary. – Założył własną firmę?
– Nie. Zmarł na zawał i zostawił nam jedynie prototyp.
– Jak to… A technologia wytwarzania procesora?
Dziewczyna oderwała wydruk i podała go Ashcroftowi.
– Dwa lata temu mieliśmy z tym straszne kłopoty. Po śmierci konstruktora nie udało się jednak znaleźć opisów.
Okulary Layne’a zjechały prawie na czubek nosa, wcisnął je gwałtownie.
– Nie chce się… – zaczął, lecz umilkł, a potem wyjął zdjęcie Havoca z palców Ashcrofta.
– Tak, jakbym… – zamruczał, lekko kręcąc głową.
Palec Burns opadł na wyłącznik komputera.
– Jeśli chcecie zobaczyć rozruch, to chodźcie. Możecie już nie mieć takiej okazji.
Ashcroft wyjął papier z rąk wciąż zamyślonego Layne’a i uśmiechnął się nienaturalnie.
– Nie sądzę, aby nas to interesowało…
Dziewczyna roześmiała się.
– Ale i tak będziecie musieli czekać na mnie, bo nie ma was kto odprowadzić.
– Stawia nas pani w głupiej sytuacji… – Ashcroft uniósł wzrok. – Ile to potrwa?
– Do pół godziny… – jej głos wahał się między rozbawieniem a urazą. – Sądzę, że pański kolega chętnie to obejrzy.
Layne uśmiechnął się blado.
– Nie mamy wyjścia…
Kiedy szli do drzwi, Ashcroft ostentacyjnie złożył arkusz wydruku.
– Pani pewnie kiedyś chciała iść na fizykę? – spytał zjadliwie.
– To widać?
Korytarze ośrodka były tego dnia zadziwiająco puste. Minęli warczący cicho automat z kawą.
– Myśli pani, że uda wam się spełnić kryterium Lawsona? – spytał Layne.
– Naturalnie, jeśli zmniejszymy koncentrację plazmy, ale musimy wydłużyć czas.
Znów weszli do oszklonej klatki windy. Ashcroft opierając się o ścianę zmierzył ich ponurym spojrzeniem, lecz dziewczyna uniosła przegub z zegarkiem.
– Mamy szczęście, że na „jaskółce” siedzą Coghill i Stol. Na pewno nie będą mieli nic przeciwko waszej obecności.
Korytarz najwyższego poziomu miał metalową podłogę, tak że ich szybkie kroki bębniły głucho.
– Co to jest „jaskółka”?
– Pokój, skąd kontroluje się wszystkie ważniejsze sekcje, łącznie z dyspozytornią.