Ashcroft roześmiał się.
– Pozostałość ery maccartyzmu?
– Nic z tych rzeczy. Dyspozytornia zajmuje się pracą urządzeń, zaś dyżurni w „jaskółce” ludźmi. Jako jedyni mogą uruchomić system autonomiczny.
Minęli zakręt korytarza i w uchylonych drzwiach obitych grubą tkaniną dojrzeli wysokiego mężczyznę. Wzrok Layne’a przyciągnął papieros w jego dłoni. Nie zdążył jednak sięgnąć do kieszeni, gdy rozległ się głos panny Burns.
– Erich! Zwariowałeś?
Mężczyzna nie miał wątpliwości co do przyczyny nagany. Uniósł lewą nogę i rozgniótł niedopałek o obcas.
– Boże, Kate, czasami mam wrażenie, że przyjęto do nas o jedną kobietę za dużo.
Burns zajrzała do środka.
– Nie sil się na dowcipy… – Wskazała palcem przed siebie. – Możemy wejść?
Mężczyzna skinął głową rzucając niedopałek na podłogę.
Weszli do przyciemnionego wnętrza, gdzie jedną ze ścian zajmowały cztery rzędy monitorów, nadając salce charakter telewizyjnego studia. Głowa Stola, który okazał się łysy jak kolano, odbijała światło padające z ekranów.
– Widzicie – Burns wskazała zegar. – Jeszcze moment… Te podglądy to strefa gorąca i zimna, a to jest dyspozytornia.
Widoczna na monitorze sala zastawiona była zespołami pulpitów sterowniczych, które pokrywały rzędy oświetlonych sygnalizatorów, zegarów i instrumentów pomiarowych. Prawie wszyscy dzierżyli w dłoni kubki z kawą. Kilka osób nadzorowało drukarki wypluwające bezustannie strugi papieru.
– Jeśli będzie O.K. – szepnęła Burns – macie u mnie drinka.
Stol posłał im niechętne spojrzenie. Layne wpatrzony w narożny monitor dostrzegł, jak palec płowego blondyna wciska duży czerwony taster. Ukazał się napis: „procedura symulacyjna”.
– Włącz fonię – powiedział sucho Stol.
Tu, gdzie stali, szmer z głośnika był słabo słyszalny. Ashcroft nudząc się niemiłosiernie spojrzał na Burns. Wyglądała na zahipnotyzowaną. Layne patrzył na kolorowe punkty sygnalizatorów biegające po widocznych w kadrze pulpitach.
Wtedy właśnie ktoś zacząć krzyczeć wysokim, histerycznym głosem. Naga czaszka Stola natychmiast pochyliła się nad stołem.
– Dyspozytornia, Mark! – ściskał kostkę mikrofonu. – Co się dzieje?!
Parę osób odskoczyło od pulpitów, kawa z przewróconych kubków popłynęła między klawiszami.
– Mark! – wrzasnął Coghill.
Dyspozytornię przeszył jęk syreny. Ktoś krzyczał:
– Dekompresja plazmy! Dekompresja…
Blady jak ściana mężczyzna wyszarpywał komputerowe wydruki, rozrzucał je wokół. Trzasnęło szkło i plastik, gdy metalowy stołek wyrżnął w jedną z kamer powlekając monitor czernią.
– Spokój! – nad rozgardiasz przebił się ryk Marka.
– Dyspozytornia! – zawtórował Stol. – Co się dzieje?
Panika zwielokrotniona na ekranach przybierała rozmiary szaleństwa. Dwóch ludzi odciąganych przez trzeciego usiłowało wyłamać plastikowe osłony wskaźników. Ktoś się modlił.
– Co robicie?! – głos Stola odbijał się w niewielkim pokoju. – To tylko symulacja!
– Tam! – Coghill wskazał nagle ekrany wielkiej hali reaktora termojądrowego.
Ashcroft i Layne dopiero po chwili spostrzegli to, co Stol pojął od razu.
– Mark! Blokuj szóstkę, ktoś uruchomił laser.
Rzeczywiście, umieszczona na potężnych łapach rura lasera elektronowego drgnęła i ruszyła w górę.
– Mark…! – powtórzył Stol, ale nie zdołał dokończyć.
Zupełnie nagle Burns skoczyła mu na plecy i przewróciła na podłogę. Jej paznokcie żłobiły skórę głowy Stola głębokimi bruzdami. Coghill zakołysał się niepewnie w fotelu, lecz Ashcroft był szybszy. Bez zastanowienia uderzył kobietę w tył głowy. Na jednym z ekranów widać było białą smugę laserowego światła. Mimo odległości poczuli wstrząs, kiedy zwaliła się ściana hali montażowej.
– Szóstkę! – wrzeszczał Coghill. – Odłącz szóstkę!
W głośniku trzasnęło.
– …wszystko. Nie mogę, szóstka zerwana…
Ashcroft pomagał oszołomionemu Stolowi, kiedy kolejny impuls lasera rozciął rampę na dwoje. Jedna z części obsunęła się i wisząc jeszcze moment runęła na dno sali.
– Erich… – wymamrotał Stol. – Jeśli trafią w reaktor…
– Powiedzcie – Ashcroft pchnął go na miejsce – co mam robić?
W dyspozytorni znowu ktoś krzyczał.
– Promieniowanie na korpusie!
– Oszaleli – mruknął Coghill.
Stol nie zwracał na niego uwagi.
– Obwód autonomiczny… – zaczął, ale zaraz drgnął i spojrzał za siebie. To krzyczał Layne. Cofając się przed pełznącą w nieludzkich podrygach Burns, szukał za sobą drzwi.
– Zostaw – Ashcroft przeskoczył nad nią i chwycił Layne’a. – Nie widzi cię.
Przyciągnął statystyka do stołu. Nawet nie zauważyli, gdzie trafił następny strzał. Odpowiedziały mu wzmożone wrzaski.
– Plomby… – powiedział Stol ocierając zalane krwią oczy.
Obydwaj mężczyźni zerwali białe nici zabezpieczeń i chwycili za dwie identyczne dźwignie.
– Teraz…
Nad monitorami momentalnie ukazał się napis: „automatyczna procedura wygaszania”. Krzyki w głośniku ucichły jak nożem uciął. Ashcroft poszukał wzrokiem monitora. W jakby zamarłej dyspozytorni jedynie parę osób trzymało się na nogach.
– Co wyście zrobili?
Coghill uniósł wzrok.
– Odłączyliśmy komputer centralny, działa inny, wyłączy i zastopuje wszystkie procedury.
– A laser?
Coghill rzucił Stolowi chustkę i wskazał na ekran. Rura lasera właśnie siadała na powrót w łożu.
– Wyprowadźcie ją – powiedział niewyraźnie Stol przykładając materiał do szramy na czole.
Usłyszeli ciche łkanie. W kącie, patrząc z niedowierzaniem na połamane paznokcie, siedziała Burns.
– Co się stało? – zapytała unosząc wzrok. – Co ja zrobiłam?
Ashcroft starając się nie patrzeć jej w oczy pchnął drzwi od korytarza.
Szare, rozwalające się kamienice na ekranie telewizora zdawały się harmonizować z senną atmosferą wewnątrz wieży kontrolnej na dachu budynku policji. Członkowie zespołu przemierzający zapuszczone podwórka i rozsypujące się bulwary nie pasowali do cichej, powolnej muzyki dobiegającej z głośnika. Bliższy jej był Ashcroft stojący w zadumie pod okapem dachu chroniącego lekko pochyłe szyby sali od mżącego deszczu. Siedzący dotąd w środku Lionel stanął w rozsuniętych na całą szerokość drzwiach.
– Zaraz będą – powiedział przesuwając dłonią po nie ogolonych policzkach.
Ashcroft skinął głową. Jego wzrok błądził po ciemniejących w szarości poranka mokrych dachach domów. Wydawało mu się, że lekka, przestrzenna mgła unosząca się w tej chwili coraz wyżej jest spotężniałym nagle dymem z papierosa Lionela. Poprawił krawat i na pierwszy odgłos silnika śmigłowca schronił się do wnętrza. Smukły Bell 206 „Jet Ranger” osiadł lekko, dokładnie na oznaczonym żółto-czarną farbą miejscu. Jego turbinowy silnik, Allison 250, zamilkł nagle i tylko szum obracających się jeszcze łopat zagłuszał melodię sączącą się z telewizora. Błyskając odbiciem sinego nieba w szybach, boczne drzwi otworzyły się i dwójka osłaniających się od deszczu zwiniętymi gazetami pasażerów biegiem dotarła do mrocznej sali.
– Po co te szykany? – wysapał Kelly. – Przyjechalibyśmy sami…
– Muszę was przesłuchać – powiedział Ashcroft.
– Przecież robili to już wczoraj pańscy ludzie. Zgubił pan protokoły?
Layne sięgnął do tylnej kieszeni po notes.
– Wcześniej mówiłem ci, że trzydzieści procent mieszkańców pochodzi z naszego zatopionego miasteczka przy granicy kanadyjskiej…