– A teraz…
– A teraz zbadałem kartoteki tutejszego oddziału FBI, banków, szpitali, film ubezpieczeniowych i obliczyłem, że około trzech czwartych obywateli wywodzi swój rodowód właśnie stamtąd. Wiesz, o co mi chodzi… migracje niebezpośrednie, potomkowie, i tak dalej…
– Ciągle uważasz, że to takie ważne?
Layne schował notes.
– Przyznasz jednak, że to dziwne., Takie młode miasto jak to, niczym nie różniące się od innych, w prawie osiemdziesięciu procentach składa się z ludności napływowej, z której ogromna większość pochodzi, przynajmniej w którymś tam pokoleniu, z jednego regionu.
– Nie znam się na statystyce – Ashcroft podszedł do okna, po którym spływały krople deszczu zniekształcając zarysy drzew w parku naprzeciwko.
Gdzieś daleko, nad pomarszczonym podmuchami wiatru stawem, jakiś chłopak całował dziewczynę. W pewnej chwili oderwali się od siebie i rozpryskując błotniste kałuże pobiegli wzdłuż alei, cały czas zupełnie samotni w rozmazanej perspektywie.
– Dostałem raport komisji badającej szczątki samochodu, który rozjechał tych ludzi w ośrodku medycznym.
– I co?
Ashcroft podniósł wyżej trzymaną w ręku kartkę.
– Ze względu na stopień zniszczenia wraku nie istnieje możliwość przeprowadzenia dających realne wyniki badań.
– To wszystko?
– Są jeszcze podpisy członków komisji.
Layne zeskoczył z biurka, by zająć fotel Ashcrofta.
– Szkoda, że zaniedbali…
– Nie, Marty. Tu nie chodzi o zaniedbanie, takich raportów po prostu się nie pisze! Nie wiem, co się stało, ale jedyna rzecz, która mi się nasuwa, to przekonanie, że zaszło tam coś wybiegającego poza zwykłą rutynę.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
Ashcroft odwrócił się od okna.
– A ty, gdybyś był starym fachowcem o ugruntowanej opinii i miał opisać coś, co wybiega poza ramy, które nakreśliło twoje doświadczenie – powiedzmy też, że musiałbyś używać wyłącznie sztampowych, zwykłych i jasnych zwrotów…
– Myślisz, że…
– Przepraszam – wtrącił się Slayton, który wyglądał teraz na dużo bardziej pewnego siebie. – Bardzo mi miło słuchać o kłopotach panów, ale może zaczęlibyśmy przesłuchanie. Czas ucieka.
Layne spojrzał na niego roztargniony.
– Nazywam się… – zaczął Slayton, ale Ashcroft przerwał mu ruchem dłoni.
– Porozmawiajmy poważnie. Chciałbym wiedzieć, jak to było naprawdę ze śmiercią sanitariusza podczas pierwszej próby ucieczki Havoca.
Slayton otworzył usta, ale Ashcroft przerwał mu znowu:
– Interesuje mnie pańska wersja zdarzeń.
– Hm, prawdę mówiąc nie mam żadnej.
Layne położył nogi na biurku.
– Obudź mnie, gdy zacznie mówić do rzeczy.
Slayton poruszył się niespokojnie.
– Nie wiem, co chcielibyście panowie usłyszeć.
– Wszystko, co pan wie o Havocu.
– No… trzeba przyznać, że jego wyzdrowienie jest co najmniej zastanawiające. Ale spytajcie o to Kelly’ego. On jest chirurgiem.
– A pan radiologiem. Czy dawka promieniowania, którą dostał, była absolutnie śmiertelna?
Slayton uśmiechnął się rozprostowując nogi.
– Przecież równie dobrze jak ja wie pan, że nigdy nie można tego precyzyjnie określić. Wszystko zależy od indywidualnych cech…
– Tak czy nie?
– O rany, przecież panu mówię. Zresztą mógł się zepsuć dozymetr Havoca i wskazać większą wartość, mógł dostać kierunkową dawkę albo być czymś częściowo osłonięty.
– Ale zakładając, że dozymetr był w porządku, a Havoc dostał klasycznie, tak jak przewiduje instrukcja?
– Jaka… No więc dobrze – Slayton zacisnął ręce na poręczach krzesła. – Powiem panu. Gdybym to ja był na jego miejscu, ta rozmowa, którą właśnie prowadzimy, mogłaby się odbyć tylko wtedy, gdyby pan popełnił samobójstwo.
– Słucham…?
– Spotkalibyśmy się w zaświatach.
Ashcroft podszedł od tyłu do siedzącego i położył rękę na oparciu krzesła.
– Co było z sanitariuszem?
– Nie wiem. Pomylił się.
– Pomylił? Na pewno?
Slayton odwrócił głowę spoglądając gdzieś w bok. Jego palce nerwowo uderzały o kolano.
– A może został zahipnotyzowany przez Havoca? – podsunął Ashcroft.
– Naczytał się pan komiksów.
– Havoc był zamieszany w serię morderstw. Może słowo „zamieszany” jest tu nie na miejscu, ale w każdym razie można łączyć jego osobę z pewnymi zabójstwami. Czy da się kogoś zahipnotyzować przechodząc szybko kilka kroków obok?
– Nie, to zupełnie niemożliwe. Chyba że dana osoba była stymulowana już wcześniej i w konkretnym momencie otrzymała tylko zakodowany w podświadomości znak.
– Czy mogłaby wtedy zrobić coś, co wymaga ułożenia najpierw planu działania?
– Nie.
– To znaczy, że Havoc nie mógł zahipnotyzować kogoś, a potem uaktywnić go z ukrycia tak, że człowiek ten zamordowałby jakąś osobę?
– Konkretną czy przypadkową?
– A jest jakaś różnica?
Slayton pokręcił głową.
– O co panu chodzi?
– Czytał pan w gazetach o serii przypadkowych morderstw? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
– Tak.
– Czy jest możliwe, żeby ukrytym sprawcą był Havoc?
Slayton roześmiał się, potem wyjął papierosa i zaczął ugniatać go w palcach.
– Bardziej prawdopodobne, że zrobili to Marsjanie. – Zapalił papierosa pocierając zapałkę o but Layne’a. – Czy morderców badali lekarze sądowi?
– Psychiatrzy? Tak.
– Więc hipnoza jest niemożliwa. Odkryliby to.
Ashcroft rozluźnił krawat, podszedł z powrotem do okna.
– Jakie było prawdopodobieństwo wyzdrowienia Havoca? Tym razem z punktu widzenia zwykłych uszkodzeń ciała.
– Według mnie mało prawdopodobne, ale specjalnie dla pana powiem, że żadne.
– A więc cud?
– W medycynie zdarzają się cuda. Czasami nawet jest ich dużo.
Ashcroft oparł ręce na szybie. Atmosfera na zewnątrz nadal tchnęła spokojem i sennością. W parku na jednej z ławek siedział teraz ostrzyżony na jeża chłopak jedzący kanapkę. Jego letnia kurtka była szczelnie zapięta i miała postawiony kołnierz. Niemniej jednak chłopak wyglądał na przemokniętego.
– Panie Slayton – odezwał się nagle Layne zdejmując nogi z biurka – byliśmy wczoraj świadkami pewnego dziwnego wydarzenia. Co według pana może spowodować nagły szał wśród dużej liczby osób?
Oczy Slaytona uniosły się na chwilę ku sufitowi.
– Musiałbym wiedzieć coś więcej. Może napięta sytuacja, nagły stres…
– Nie, nie, to odpada.
– W takim razie może nagłe rozpylenie w powietrzu środków psychotropowych. Słyszałem, że istnieją gazy bojowe…
– Część ludzi będących razem z tamtymi zachowywała się normalnie – przerwał mu Layne.
– Domyślam się, że przedtem nikt nie wstrzyknął im antidotum?
– Nie – Layne pochylił się do przodu. – Czy w grę mogą wchodzić jakieś rodzaje promieniowania, a może pole magnetyczne?
Slayton ze sceptycznym uśmiechem na twarzy zaprzeczył ruchem głowy.
– A może promieniowanie biologiczne? – Layne nie dawał za wygraną.
– No dobrze. Złożę oświadczenie – powiedział Slayton. – Zbiorowy szał spowodowany został czarami, czyli rzuceniem uroku. O to panom chodziło…? Sam już nie wiem, czy jestem w gmachu policji, czy na zebraniu kółka spirytystycznego.
Layne opadł z powrotem na oparcie, a Ashcroft podszedł do drzwi.
– Widzę, że nie dojdziemy do niczego. Dziękujemy panu. Wychodząc proszę zawołać tego drugiego pana.
Ashcroft otworzył drzwi.
Grupa dziennikarzy wpadła do środka przekrzykując się wzajemnie. Nad wszystkim górował jednak głos Kelly’ego.