Выбрать главу

– Niemniej dla Havoca ma to znaczenie.

– Cholerny wariat, niech ja go tylko dorwę. – Ruchem stopy dotknął teczki Layne’a. – Dowiem się, po co zaznaczył tę legendę.

Layne uśmiechnął się zza brody.

– To nie on.

– Co nie on?

– Nie on zaznaczył. Ja sam to zrobiłem.

– Dlaczego? – Brwi Ashcrofta wygięły się jak gotyckie łuki. – Dlaczego akurat na nią trafiłeś?

– Widzisz… Może dlatego, że książka sama otworzyła się w tym miejscu, a może… Sam nie wiem…

– Poczekajmy do jutra. Dziś wieczorem zajmijmy się wreszcie czymś normalnym.

Layne poruszył się w fotelu.

– Nie bój się – uspokoił go Ashcroft. – To tylko małe przyjęcie. Na konto jutrzejszych wyborów do rady miejskiej.

– To świetnie – wargi drgnęły Layne’owi w uśmiechu. – A już się bałem, że trupy to jedyna wasza rozrywka.

* * *

Layne, skulony na wąskiej podłodze żeliwnej galeryjki po raz kolejny zmienił niewygodną pozycję, kopiąc przy tym leżącego tuż obok Ashcrofta. Ten spojrzał na niego i przyłożył palec do ust. Przebywali w starym antykwariacie od samego rana. Dawno już minęło południe, a oni coraz bardziej głodni czekali, czując, że jeśli przyjdzie im poleżeć tak jeszcze parę godzin, być może później nie będą w stanie się podnieść.

Na dole Gellerstein, oparty o szeroki kontuar, spławiał nielicznych klientów i coraz częściej spoglądając na zegarek mamrotał jakieś przekleństwa. Od czasu do czasu rzucał też niechętne spojrzenia w stronę Kelly’ego i Slaytona, którzy z minami wyrażającymi najwyższe cierpienie przeglądali ciągle ten sam oprawiony w kolorową folię słownik.

Wielki zegar na ścianie wybijał właśnie trzecią, kiedy do sklepu weszła opięta plastykowym kombinezonem Murzynka. Powiewając prostymi, ufarbowanymi na blond włosami podeszła do kontuaru. Nie zdążyła otworzyć ust, kiedy Slayton przyłożył jej palec do pleców.

– Ręce do góry – szepnął.

Murzynka spojrzała na niego zalotnie. Slayton uśmiechnął się i podniósł wzrok ku metalowej barierce, zza której wychyliły się głowy Ashcrofta i Layne’a.

– Nie strzelajcie, to nie Havoc – powiedział.

Dziewczyna położyła swoją dłoń na jego ręce i uśmiechnęła się szeroko. Zaraz jednak odsunęła się, widząc czerwieniejącą twarz Ashcrofta.

– Slayton! Jeszcze jeden taki numer…

– Bez przesady – wtrącił się Kelly. – On nigdy nie przyjdzie.

– Właśnie… mamy tu siedzieć do końca życia?

Murzynka zrobiła krok do tyłu.

– To ja już sobie pójdę!

– Stać! Zatrzymujemy panią – krzyknął Ashcroft.

– Za co?

– Przez tego idiotę. Zaczeka pani tutaj, żeby nie spalić pułapki.

– Mam ważne kolokwium. – Dziewczyna cofała się w stronę wyjścia. – Nie mogę zostać.

Kelly odprowadzający ją wzrokiem odruchowo ukłonił się stojącemu w drzwiach mężczyźnie.

– Dzień dobry, panie Havoc…

– Cześć, Kelly – mruknął tamten. – O, jest i Slayton. Czekacie na mnie?

– Tak – wyrwało się Kelly’emu. – Nie, nie – poprawił się. – To jest…

– Brać go! – krzyknął Ashcroft. – Uwaga, grupa na zewnątrz blokować ulicę. – Odrzucił niepotrzebną krótkofalówkę i przesadzając barierkę zeskoczył na dół.

Dwóch żołnierzy wyskoczyło zza wielkiej szafy. Jeden poślizgnął się, ale już po chwili oba karabiny mierzyły w pierś Havoca. Murzynka okazała się jednak szybsza. Obiema rękami chwyciła lufy i skierowała na siebie. Dopiero teraz Havoc skoczył do tyłu. Udało mu się wyminąć nadbiegających żołnierzy i powalić jakiegoś przechodnia, który rozkładając ramiona zastąpił mu drogę.

– Łapcie go! – krzyczał Ashcroft. – W razie konieczności strzelać w nogi!

Osłaniając twarz wyskoczył na chodnik prosto przez wystawową szybę. Layne, który zdążył już zbiec po krętych schodach, zderzył się w drzwiach z Kellym i Slaytonem. Po krótkiej szamotaninie popchnięci przez żołnierzy wypadli na zewnątrz i ślizgając się na odłamkach szkła ruszyli biegiem w kierunku, skąd dobiegały ich najgłośniejsze krzyki ludzi. Wraz z grupą kilku sapiących pod kuloodpornymi kamizelkami członków grupy szturmowej wpadli do zatłoczonego supermarketu.

Havoc umykał wąskim przejściem między stojakami obwieszonymi mieszaniną płaszczy, futer i garniturów.

– Stój! – krzyknął któryś z żołnierzy. – Stój, bo strzelam!

Havoc przewrócił najbliższy stojak usiłując opóźnić pościg, ale było jasne, że biegnący z tyłu dopędzą go lada moment. Żołnierz, który wysforował się do przodu, w biegu zerwał z najbliższego filaru gaśnicę i stękając z wysiłku rzucił ją do przodu. Havoc upadł ugodzony w nogi, a żołnierz rzucił się na niego, kolbą karabinu przygniatając do ziemi szyję leżącego.

W tym momencie rząd wieszaków przymocowanych do grubej aluminiowej ramy wysunął się z boku, zagradzając drogę reszcie grupy. Layne naparł na nią ramieniem, ale nikt się nie przyłączył. Poczuł nagle, jak ktoś wskakuje mu na plecy i wykorzystując jego ramiona przedostaje się górą. Ashcroft z resztą żołnierzy rwąc i tratując skłębioną masę luksusowych ubrań przedzierali się na drugą stronę. Layne upadł na ziemię i z trudem, obcierając plecy, przeczołgał się dołem.

Żołnierza, który złapał Havoca prawie nie było widać spod góry kłębiących się i krzyczących coś niezrozumiale ciał.

– Ludzie, co robicie?! – płakał z boku jakiś staruszek. – Przeszkadzacie policji w ujęciu przestępcy…

Trzech obwieszonych projektami studentów stało pod ścianą, z pewnym przerażeniem obserwując rozgrywającą się przed nimi scenę. Jeden z nich przełamał się nagle, skoczył do przodu i chwycił za włosy jakąś kobietę kopiącą skuloną na ziemi postać. Usiłował odciągnąć ją do tyłu, ale kobieta ugryzła go w rękę i ciosem łokcia w splot słoneczny pozbawiła oddechu. Kolega podtrzymał go, ale nie zamierzał angażować się w bójkę.

– Tam! Tam uciekł – krzyknął histerycznie, wskazując dział spożywczy. – Utyka na lewą nogę!

Ashcroft spojrzał w tamtym kierunku. Szerokie, całkowicie otwarte drzwi zastawione były trzymającymi się za ręce ludźmi. Mimo że wyglądali na przypadkowych klientów, było pewne, że nie rozejdą się na wezwanie. Zanim Ashcroft zdołał zanalizować sytuację, rozwścieczeni pobiciem kolegi żołnierze błyskawicznie sformowali klin i z ustawionymi na sztorc, jak przy ataku na bagnety, karabinami ruszyli do przodu. Na wzór szarżującej konnicy posuwali się najpierw powoli, potem coraz szybciej, by wreszcie daleko przed stłoczonymi ludźmi ruszyć biegiem. Layne skrzywił się odruchowo, kiedy przy akompaniamencie nieludzkich wrzasków wyciągnięte lufy wbiły się w żywy mur łamiąc żebra i wybijając zęby. Ława żołnierzy skłębiła się, ale prawie nie tracąc impetu rozerwała desperacką obronę i przetaczając się po przewróconych ludziach wtargnęła do środka. Ashcroft, Layne, Kelly i Slayton rzucili się w ich ślady. Slayton wspiął się na najbliższą półkę.

– Jest! – krzyknął. – Tam!

Gdzieś w środku ogromnej sali, zastawionej stertami artykułów spożywczych, co chwilę pojawiała się i znikała kuśtykająca postać. Tutaj też zbity tłum kupujących zastąpił im drogę. Żołnierze, wyrąbując przejście kolbami, powoli szli do przodu. Layne chwycił jakieś kartonowe pudło i osłaniając się nim przed lecącymi zewsząd puszkami i butelkami szedł tuż za ich plecami.

Jakaś kobieta trzymając się filara krzyczała rozpaczliwie:

– Ludzie, przestańcie! Przecież to policja!

Tuż obok młody chłopak wisiał na automacie telefonicznym. Przez ogólny hałas do Layne’a dobiegały tylko strzępy rozmowy: