Выбрать главу

– Chciałbym usłyszeć, dlaczego?

Twarz Huttsa poczerwieniała.

– I pan mnie jeszcze o to pyta? Przecież to bzdury! Stek wyssanych z palca bajek!

Werner nie spiesząc się zapalił drugiego papierosa.

– A jak pan wytłumaczy śmierć pielęgniarza? – spytał zaciągając się dymem. – Albo to, co stało się z Woodwardem i jednym z żołnierzy…

– Wszystko ma swoje wytłumaczenie i na pewno je znajdziemy. W odpowiednim czasie.

– To wszystko?

Hutts prawie poderwał się z fotela.

– Czego pan ode mnie chce? Chciałbym poznać wreszcie…

Przerwał mu sygnał telefonu.

– Przepraszam panów – Werner podniósł słuchawkę i długo milczał przybierając coraz bardziej zaskoczony wyraz twarzy.

W końcu powtórzył kilka razy: „tak jest, panie pułkowniku” i delikatnie, jakby bał się głośniejszego trzasku, odłożył słuchawkę z powrotem na widełki.

– No cóż – podjął po chwili – myślę, że nasz problem jest przynajmniej w części rozwiązany.

– Co się stało? – spytał Stazzi.

– Nasze dowództwo – Werner ruchem głowy wskazał na telefon – zawiadomiło mnie, że Havoc został ujęty dziś w nocy.

W zapadłej ciszy słychać było ciężki oddech Huttsa.

– Pytali, czy podejmiemy się – kontynuował Werner – zbadania Havoca…

– Co pan postanowił? – spytał Hutts.

– Odpowiedź mam dać jutro. Jednak przywiezienie tutaj zbiega uzależnili od podjęcia przez nas kompleksowych badań o charakterze… no, mniej więcej takich, jakie proponowali już wcześniej Kelly i Slayton.

– Myślę, że powinniśmy się zgodzić – powiedział Hutts.

– Słucham?

– Powinniśmy przyjąć tu Havoca znowu!

– Przecież już raz stąd uciekł – Werner spojrzał zdziwiony na profesora.

– Ale będziemy mogli zacząć badania…

– Jeszcze przed chwilą był pan im przeciwny.

Hutts drżącą ręką rozpiął kołnierzyk.

– Muszę to przyznać, tak… Ale teraz sytuacja się zmieniła, będą dotacje, a poza tym myliłem się. Każdy człowiek popełnia błędy.

– Jakie jest więc ostatecznie pańskie zdanie? – wtrącił się Slayton.

– Jestem za sprowadzeniem do nas Havoca i natychmiastowym przyjęciem proponowanego przez panów programu badań.

Slayton opuścił głowę, jakby nagle zainteresował go deseń wykładziny pod ogromnym ciemnym biurkiem. Stazzi również odwrócił wzrok.

– Myślę, że powinniśmy panu coś wyjaśnić, panie dyrektorze – powiedział Kelly.

– Tak?

– Ten telefon z dowództwa to był nasz pomysł, Stazzi ma tam kilku znajomych…

– To przerażające! – krzyknął Hutts. – Jak mogliście zrobić coś takiego?

– Chcieliśmy w ten sposób wyjaśnić czy raczej udowodnić, że pan Hutts działa pod czyimś wpływem – Kelly odgarnął z czoła kosmyk włosów. – Havoc oczywiście nie został zatrzymany.

– To straszne! – Hutts podniósł się z fotela i zaczął krążyć po pokoju. – Zakpiono z nas w okropny sposób. Pan chyba nie wierzy w te bzdury, jakobym był pod wpływem Havoca? – zwrócił się do dyrektora.

– Nie.

– Mam nadzieję, że cała trójka zostanie ukarana! – Hutts podszedł do drzwi i otworzył je na całą szerokość.

– Chwileczkę, panie profesorze.

Hutts zatrzymał się w progu.

Werner dłuższy czas patrzył na niego, a potem powiedział sucho:

– Przykro mi. Zawieszam pana w pełnieniu wszystkich funkcji.

– Jak to? – wstrząśnięty Hutts odruchowo oparł się o framugę. – Przecież powiedział pan…

– Podtrzymuję to, co powiedziałem. Niemniej pańskie zachowanie jest więcej niż dziwne.

Huk wywołany trzaśnięciem drzwiami sprawił, że wypalony do filtra papieros wypadł z dłoni Wernera. Kelly wyjął z kieszeni nową paczkę i nachylił się w stronę biurka z wyciągniętą ręką. Werner odmówił ruchem głowy. Przerwał ciszę dopiero po kilku minutach.

– Chcecie prowadzić te badania?

– Wyraża pan zgodę? Tak, chcemy.

– Co jeszcze?

– Dobrze byłoby nawiązać ściślejszą współpracę z Ashcroftem i Layne’em – powiedział Slayton.

Werner skinął głową.

– Mam tylko nadzieję, że będą to kontakty o charakterze prywatnym. Nie chciałbym sporu kompetencyjnego na wyższych szczeblach.

– Chcielibyśmy też – dodał Kelly – móc sami dobrać współpracowników.

– Dobrze, przedstawcie listę, a wtedy razem coś ustalimy. To wszystko?

– Tak. Dziękujemy – Kelly i Slayton podnieśli się z foteli.

Kiedy wyszli, Stazzi spojrzał na Wernera.

– Prawdę powiedziawszy, nie sądziłem, że okaże się pan tak… tak… elastyczny.

– To pana dziwi?

– Nie… Chociaż może tak. Trochę.

Werner zdmuchnął z blatu resztki popiołu.

– A ja myślę – powiedział – że jedyną naprawdę dziwną rzeczą jest fakt, że Kelly i Slayton przez nikogo nie namawiani sami rwą się do pracy.

* * *

Powietrze nad pustynią dygotało w gorączce. Na jednej balustradzie siedzieli Layne i Ashcroft, naprzeciw, twarzą w stronę miasta – Freddie, Lionel i Earl. Cała trójka miała uduchowione miny, lecz bardziej za sprawą słońca, niż ich wewnętrznych przeżyć.

– Neal – Earl mrużył oczy. – Ci partacze doszli wreszcie, co było w twojej chałupie?

Ashcroft opuścił głowę, jakby chcąc ukryć wyraz twarzy.

– Grupa dochodzeniowa stwierdziła wybuch gazu. Winą obciążyli instalatorów…

Earl przesunął się, widać poręcz była za wąska.

– Grupa dochodzeniowa… – prychnął. – Zawsze zwołuje się ją dobierając przypadkowych ludzi.

– Ma płakać…? – wtrącił sennym głosem Lionel. – Dostanie takie odszkodowanie, że…

– Ale ci z ubezpieczeń mogą zlecić własne śledztwo…

– Nie sądzę. W takiej sprawie…

Ashcroft i Layne wymienili spojrzenia.

– Gdzie teraz mieszkacie? – niespodziewanie zainteresował się Freddie.

– W hotelu – odparł Ashcroft i zeskoczył na platformę otaczającą stację.

W wejściu stał monter. Sądząc po policzkach, nie zdążył się dzisiaj ogolić.

– Nic nie ma… – wychrypiał i parę razy odkaszlnął. – Byłem w tej sali, którą opisaliście przez telefon, na podłodze została tylko linia z kredy.

Stukot opadających butów niemal zagłuszył słowa. Trzech poruczników z wyraźnym zaciekawieniem przyglądała się wilgotnemu kombinezonowi. Freddie pociągnął nosem, lecz tamten spojrzał na niego ze znużeniem.

– Wpadłem do kanału. Poszła kładka – zerknął wymownie na Ashcrofta. – Przyjrzałem się jej dokładnie… była podpiłowana. Myślę, że powinien pan o tym wiedzieć. Lionel wyskoczył do przodu.

– To można podciągnąć pod usiłowanie morderstwa – stwierdził zacierając ręce. – I to bez motywu. Czy podejrzewa pan kogoś?

Monter ominął go wzrokiem.

– Jest jeszcze jedno, o czym musi pan wiedzieć.

Lionel nie był w stanie znów przeszkodzić, palce Ashcrofta ścisnęły jego obojczyk.

– Proszę mówić…

– Nie – monter przetarł twarz. – Musi pan zejść i sam to obejrzeć.

Ashcroft przez chwilę jakby analizował ton wypowiedzi, potem skinął głową.

– Dobrze, zejdziemy tam.

Pochłonęło ich ascetyczne wnętrze stacji. Mężczyzna siedzący przy konsoli nie był tym, co poprzednio. Nerwowo odpalał papierosa od papierosa i na widok montera bezradnie uniósł dłonie.

– Coś się dzieje? – Layne wskazał stanowisko.

– Wczoraj wieczorem zaginęło dwóch techników, szukamy ich – wyjaśnił monter kaszląc ochryple.