– Ten Boone… – zaczął niskim głosem szczupły policjant. – Kiedy wieźliśmy go na posterunek, twierdził, że nie pamięta, co się z nim działo od wyjścia z wozu.
Earl spojrzał na Ashcrofta.
– Wykąpali go, pozwolili się wyspać i dopiero po naszym telefonie przywieźli tutaj.
Ashcroft ruszył do drzwi.
– Niech to podpiszą, idę obejrzeć panie.
Sądząc z grymasu Earla mógł oczekiwać wszystkiego.
W następnej klitce Freddie nawet nie próbował przerwać potoku słów osoby siedzącej za biurkiem.
– Proszę nie zaprzeczać, poruczniku, ten hak symbolizował fallusa. Boone chciał nas wszystkie zgwałcić. Już dawno widziałam, jak przewraca za mną oczami…
Freddie zerknął rozpaczliwie na stojącego obok Ashcrofta, lecz ten położył palec na usta.
– Mówią, że chciał zabić Grazia. Po co? – kobieta plasnęła dłońmi o tęgie uda. – Ja się pytam, po co… To był pretekst, aby wejść do naszej poczekalni. Ale nie dałabym ruszyć dziewcząt – uniosła zwiniętą w kułak pięść. – Najpierw musiałby mnie…
Ashcroit domknął drzwi. Ostatnie spojrzenie Freddie’ego pokazywało, jak bardzo żałuje, że nie ma zatyczek do uszu.
Przy ostatnim boksie napotkał kolejną tęgą, lecz dla odmiany zapłakaną kobietę. Prowadzący ją nie znany mu policjant trzymał w ręku fiolkę pastylek. Na widok Ashcrofta uśmiechnął się zdawkowo.
– Zeznania Grazia, tego rannego rzeźnika, położyłem na pana biurku – wrzucił opakowanie do popielniczki.
– Według mnie Boone zwariował – dodał podając dziewczynie kubek coli z automatu.
Ashcroft mruknął coś i nacisnął klamkę. Pod sufitem, tak jak wszędzie, paliły się cztery białe jarzeniówki. Na jego widok zarówno Lionel, jak i siedząca naprzeciwko szatynka unieśli głowy.
– Pani jest bardzo rzeczowa – stwierdził Lionel i uśmiechnął się znad biurka.
Kobieta odłożyła trzymaną w ręku kopię zeznań, następnie po starannym obciągnięciu spódnicy założyła nogę na nogę.
– Nikt poza panią Detmers nie wpadł na pomysł, że można się schować w przedsionku prowadzącym do chłodni.
– Gratuluję – wysapał Ashcroft siadając na nie wiadomo przez kogo przyniesionym krześle. – Dużo pani widziała?
– Tak, te drzwi… – zaczął Lionel, lecz kobieta powstrzymała go uniesieniem dłoni.
Jak na swój zawód miała stanowczo za starannie utrzymane palce.
– Te drzwi miały okrągłe okienka – stwierdziła zerkając na swoje zeznania. – Czy pan prowadzi śledztwo?
Ashcroft przyjrzał się swoim paznokciom, potem schował je zaciskając dłonie. Były brudne.
– Tak – odparł. – Dlaczego pani pyta?
Kobieta uniosła wiszący na szyi brelok z zegarkiem.
– Mogę streścić…
Patrząc na Lionela wzruszył ramionami.
– Proszę.
– Stałam w drzwiach do głównej hali… – zawahała się. – Tam, gdzie taśmociąg przesuwa tusze na wagę i sortuje. Wiszą na hakach… Nie mówię za dokładnie?
– Nie – Ashcroft był zajęty czyszczeniem paznokci. – W sam raz.
– Grazia właśnie wczoraj był wagowym. Jak tylko zobaczyłam Boona wchodzącego od rampy, wiedziałam, że coś jest nie tak. Był napięty i… taki dziwny. Odrzuciłam nawet papierosa.
– Wszystko jest… – Lionel bezskutecznie próbował przerwać.
– On zdjął wtedy hak, czasami jadą puste, i walnął Grazia – nachyliła się ku Ashcroftowi. – Chłopak uskoczył, ale dostał w ucho.
Zachichotała, zaraz czerwieniejąc.
– Przepraszam – szepnęła – ale lekarz mówił, że Grazia będzie miał ucho dziurawe na wylot. Można będzie włożyć palec.
Zerknęła niepewnie na Ashcrofta, lecz ten kiwając się na krześle zachęcająco skinął głową.
– Jak Boone uderzył go w ramię, Grazia uciekł do nas. Od razu zatrzasnęłam się w przedsionku. Zanim dziewczyny się połapały, oni już się gonili po całej poczekalni. Wrzask był jak diabli.
Uśmiech zniknął z warg Ashcrofta.
– Boone również krzyczał?
– Ani pisnął. Za to Grazia ryczał jak zarzynany, ta idiotka Sandage również. Wywalali stoły…
– Co dalej?
– Grazia dopadł tylnego wyjścia i pobiegł kładką, gdzie płyną pod spodem odpadki z produkcji. Chyba chciał się wydostać z budynku. Wtedy właśnie Boone pośliznął się i zjechał prosto w te flaki.
Spojrzenia Ashcrofta i Lionela skrzyżowały się.
– I czekaliście, aż przyjedzie patrol?
– Tak – Detmers podrzuciła swój wisiorek. – Wezwał go nadzór.
Skrzypnęły drzwi i Ashcroft mógł ujrzeć przez szybę druciane okulary Layne’a. Uniósł się z krzesła.
– Dziękujemy, wiele nam pani wyjaśniła – powiedział, widząc, jak statystyk próbuje coś podsłuchać przez dzielącą ich szybę. – Lionel, zgłosisz się do mnie po wszystkim.
Kobieta spojrzała przebiegle.
– Panie kapitanie, a dostanę zaświadczenie, że byłam tu do piątej?
Ashcroft nawet nie musiał patrzeć na zegarek, żeby sprawdzić, że jest dopiero trzecia godzina. Otworzył drzwi.
– Lionel, zrób tak, jak pani prosi – mruknął i wyszedł.
Layne wskazał oczami na uśmiechającą się od ucha do ucha kobietę.
– Czym ją tak uszczęśliwiłeś? – spytał.
Ashcroft wziął go pod ramię.
– Uszczęśliwiać to ją będzie zaraz ktoś inny. Dałem jej tylko alibi – powiedział ruszając korytarzem. – Zanim powiesz mi, jaki burdel jest u nas w archiwum, odpowiedz na jedno pytanie.
Layne zerknął niepewnie.
– Jakie?
Oczy Ashcrofta spoczęły na jego skroni.
– Powiedz mi, jak się czuje facet, który ma w uchu dziurę wielkości pięciocentówki? Czy to się może do czegoś przydać…?
Dwudziestu ludzi w brudnych drelichach przypadło do ziemi i popełzło w kierunku ocieniających drogę drzew. Sunący na przodzie rudzielec dotarł tam pierwszy i delikatnie, starając się nie potrącać liści, odchylił gałązki karłowatego krzaka.
– Zachować ciszę – szepnął. – Są na wzgórzu.
– Carlos – odezwał się ktoś z tyłu. – Mamy mało amunicji.
Tamten jednak nawet nie odwrócił głowy.
– Uwaga – warknął szarpiąc zamek automatu. – Naprzód!!!
Dwudziestu ludzi poderwało się z ziemi i biegiem ruszyło naprzód. Gdzieś z góry zagdakał leniwie cekaem.
– Wyłącz to wreszcie – powiedział Kelly.
– Dlaczego? Muszę zobaczyć, co będzie dalej.
– I tak wiesz, co się stanie – Kelly sięgnął do wyłącznika i ekran telewizora zgasł. – Nasi zdobędą to wzgórze, zatkną na nim flagę, potem zdobędą następne, zatkną na nim…
– Hej, Kelly – Slayton wstał z krzesła. – Przecież to był film o rewolucji kubańskiej. A ci na ekranie to partyzanci.
– No to co?
– A ty powiedziałeś o nich „nasi”. Rany boskie, Kelly, jesteś komunistą!
– Dobra, dla ciebie mogę być nawet wyznawcą Kriszny. Chodź, skoczymy do miasta.
Slayton spojrzał na zegarek.
– Chętnie, ale muszę jeszcze zajrzeć do tego faceta na dole.
Kelly podniósł się również.
– Pójdę z tobą. Chyba też powinienem go odwiedzić.
Zrezygnowawszy z powolnej windy zbiegli po schodach i w zwykłych ubraniach, nie zakładając fartuchów, weszli do sali intensywnej terapii.
– Dzień dobry pani – Slayton skłonił się czuwającej przy chorym pielęgniarce. – Pacjent nie odzyskał przytomności, encefalogram zero, impulsy czynnościowe zero, pozostałe czynniki również bez zmian.
– Tak, ale… ale to ja powinnam powiedzieć!
– Proszę się nie przejmować. Słyszałem to już od pani tyle razy, że zdołałem wszystko zapamiętać.
Stojący z tyłu Kelly podszedł do poowijanej w bandaże mumii. Zrobił ruch ręką, jakby chciał dotknąć któregoś z popiskujących urządzeń, pulsujących ekranów czy dziesiątków kabli, łączących nieruchome ciało ze skomplikowanymi układami hydraulicznymi i całymi tonami elektroniki. Dłoń zawisła jednak w powietrzu, potem Kelly cofnął ją i odwrócił się do Slaytona.