– Taśmy pojechały do obróbki.
– To ściągnijcie je, chociaż fragmenty.
Od strony wozu technicznego ktoś krzyczał coś na temat akumulatorów i Muir musiał odejść na moment. Czas ten jednak dobrze podziałał na pamięć dziewczyny.
– Słuchaj, Tony – pociągnęła niskiego człowieczka i szepnęła mu coś do ucha.
Tamten zerknął na nią, a potem na Ashcrofta.
– Macie szczęście. Te sceny przyjadą dzisiejszym… – spojrzał na zegarek. – Właściwie to już przyjechały.
Ashcroft uderzył palcami po kieszeniach spodni.
– Powinniśmy je jeszcze dzisiaj obejrzeć.
Muir, który wrócił tymczasem, przyglądał się przez moment jego kapeluszowi, wreszcie wytarł łysinę chustką.
– A zezwolenie…?
Ashcroft zatknął kciuki za pasek spodni.
– Najpierw chcemy zobaczyć, czy macie szanse na Oskara…
Dziewczyna mrugnęła okiem do Layne’a i wolno ruszyła w stronę nadchodzącej grupy aktorów.
– Dobrze – odezwał się reżyser, gdy już jej ciasno opięte pośladki zniknęły w tłumie. – Przyjdźcie o piątej do „Palace Hotel”, chociaż nie mam pojęcia, po co wam to wszystko.
Ashcroft pstryknął w rondo kapelusza i odwrócił się ku zagradzającej im drogę ciżbie.
– Na razie – powiedział Layne do Muira.
Ludzie niechętnie rozsuwali się na boki.
Ashcroft obserwował w lustrze twarz widniejącą na tle białych kafelków. Ciągle te zbyt duże usta i za mały nos. Nie przejmował się tym, zdążył się przyzwyczaić. Namacawszy kawałek mydła z przyjemnością spłukał dłonie. Za dużo rąk dzisiaj ściskał, za dużo raportów przeglądał. Cisnął do kosza zwiniętą kulkę papierowego ręcznika i podnosząc palcem kapelusz wyszedł do hotelowego holu. Dopiero po chwili między przechodzącymi ludźmi dostrzegł w kącie brodatą twarz Layne’a. Stał przed naklejonym na marmurowej kolumnie plakatem z uśmiechniętym obliczem Malle’a. Właściwie Malle’a można było się jedynie domyślać. Czerwony zaciek atramentu skutecznie zniszczył zdjęcie. Layne zwrócił w stronę Ashcrofta okrągłe szkła okularów.
– Ten facet nie ma chyba przyjaciół… – stwierdził wymownie.
Ashcroft zerknął na otaczających ich ludzi. Zza kontuaru przyglądał im się portier o twarzy tak samo trójkątnej, jak wiszące za nim breloki kluczy.
– Wiesz już, gdzie jest Muir?
– W salce projekcyjnej – Layne wskazał kierunek podrzutem brody.
Ashcroft zdarł uszkodzone zdjęcie.
– Zawsze znajdzie się jakiś idiota…
Oderwał resztki taśmy, a plakat wrzucił za donicę z palmą.
– Sam mówiłeś o waszym temperamencie…
Ashcroft dotknął koszuli Layne’a.
– Ten człowiek od piętnastu lat jest burmistrzem i jeśli miasto zawdzięcza komuś cokolwiek, to tylko jemu.
Ostatnie słowa Ashcroft wymówił głośniej, niż było to konieczne. Parę osób rzuciło im krótkie spojrzenia, portier zaś wymknął się na zaplecze.
– Kapitanie – przywitał ich głos Muira, gdy tylko wśliznęli się w półmrok sali projekcyjnej. – Myślałem, że pamięta pan o przysłowiu, że czas to pieniądz.
Ashcroft minął go bez słowa i usiadł dwa rzędy z przodu.
– Zezwolenie mam przy sobie – odezwał się nie odwracając głowy. – Niech pan to puszcza.
Reżyser szepnął coś do mikrofonu łączącego go z operatorem.
– Fragment kręcony prawie dokładnie o czwartej, tak?
Ashcroft skinął głową i zerknął na Layne’a. Ten przecierał okulary kawałkiem irchy, lecz zdążył je wsunąć na nos przed ukazaniem się obrazu.
Kamera rzeczywiście, tak jak opowiadał ten przejechany monter, musiała znajdować się wysoko. Swoim zasięgiem obejmowała zarówno taras kawiarni, jak leżący piętro niżej pasaż. Mimo że w kadrze przy stolikach siedziało kilkanaście osób, usadowienie dwójki aktorów momentalnie wyróżniało ich z grupy statystów.
– Jesteś pewna? – spytał kobietę mężczyzna o stalowosiwych skroniach i przechylił się ku balustradzie.
Brunetka, Ashcroft znał jej twarz z jakiegoś serialu, zmięła trzymaną w dłoni słomkę.
– Zupełnie – patrzyła na idących w dole ludzi. – On przyjdzie, a ja z nim pójdę…
– Gówno – stwierdził półgłosem Ashcroft odwracając się przez ramię. – Zatrzymajcie to!
Muir zbliżył kostkę mikrofonu do ust i postacie na ekranie zamarły w pół gestu. Ashcroft cisnął kapelusz na siedzenie.
– Widzisz? – jego wskazujący palec celował gdzieś w róg ekranu.
Layne, złorzecząc w duchu reżyserowi, który bębnił drażniąco w poręcz, starał się dojrzeć Cadogana. Między witrynami ciągnących się po obu stronach ulicy sklepów stało bądź przechodziło wiele osób, lecz żadna nie przypominała mordercy Francis Rustler.
– Gdzie…? – zaczął, lecz umilkł widząc spojrzenie Ashcrofta.
– Za mało się opalasz, a to podobno polepsza wzrok. Tego zbiegowiska nie zauważyłeś…?
– Właśnie – powiedział Muir. – Jacyś faceci zaczęli tam wrzeszczeć i musieliśmy wsadzić mikrofon pod sam stolik.
Layne przetarł szkła, tym razem palcami.
– Jasne – mruknął nasuwając okulary. – To już było kręcone po morderstwie, ci ludzie stoją koło altanki.
Kręcąc głową Ashcroft przyglądał mu się z ironią.
– Macie poprzednią scenę? – zawołał do tyłu – sprzed kilku minut?
Skrzypnęły drzwi i wszyscy odwrócili głowy. Stojąca tam brunetka z filmowego planu posłała im uśmiech.
– To nic ciekawego – stwierdził Muir, kiedy wyszła. – Takie samo ujęcie, tylko nieudane. Linda była za mało autentyczna…
– Niech się pan nie wygłupia – przerwał Ashcroft. – Chodzi nam tylko o to, co było na ulicy.
Muir błyskawicznie otworzył usta, lecz nie wydał żadnego dźwięku.
– Poprzednią scenę – powtórzył Ashcroft.
Oczy człowieka w tylnym rzędzie były pełne boleści.
– Tamten materiał jest do niczego – stwierdził z zadziwiającą wiarą w głosie. – Ale jak pan chce… Tylko to moment potrwa.
Ashcroft podniósł swój kapelusz, potem mrugnął do Layne’a, lecz ten nie odwzajemnił uśmiechu.
– Czytałem waszą popołudniówkę – zaczął. – Zdaje się, że koniec z tymi demonstracjami z powodu parcel…
Zza ich pleców sączył się wściekły szept Muira. Ten ktoś po drugiej stronie mikrofonu musiał być cholernie mało ważny.
– Zgadza się – Ashcroft potwierdził skinieniem głowy. – Sami się dziwimy. Gdyby nie wycofały się zakłady farmaceutyczne, nie poszłoby tak łatwo.
– Jasne – mruknął Layne. – Tam pracuje prawie pół miasta. – Pochylił ciało w zamyśleniu, lecz zaraz poderwał się znowu. Ekran na powrót rozjaśnił ten sam obraz co uprzednio.
– Jesteś pewna? – spytał aktor o cerze, co teraz było lepiej widać, zniszczonej nakładaną latami charakteryzacją.
Lecz ani Ashcroft, ani Layne nie przyglądali się mu. Uwagę ich przykuł mężczyzna w szarym prochowcu, którego profil bezwzględnie należał do Vincenta Cadogana. Szedł niespiesznie pasażem, zerkając na witryny, raz tylko przełożył aktówkę z ręki do ręki.
– Rustler – szepnął Ashcroft. Obydwaj wiedzieli, że chodzi o szczupłą blondynkę wchodzącą między ławeczki.
Była o jakieś piętnaście metrów przed Cadoganem. Layne zacisnął dłonie na krawędzi oparcia, zniżając brodę prawie do tego samego poziomu. Cadogan przeszedł dzielące go od żywopłotu metry jakby usztywnionym krokiem, tam rozejrzał się szybko na boki i nagłym ruchem wszedł do środka. Nie widzieli tego, bo zasłaniały go krzewy, lecz teczkę musiał upuścić na trotuar. W każdym razie, gdy chwytał dziewczynę za gardło, ręce miał puste. Obraz zamigotał i zastygł pokryty poprzecznymi pasami.
– Co się dzieje?! – krzyknął Ashcroft, obracając się do Muira.