Выбрать главу

Rozbijając jajka Ashcroft zerknął na niego, później zdjął wiszącą na jednym z haczyków metalową trzepaczkę.

– Po pierwsze – powiedział Layne – nie przyjechałem tutaj przypadkiem. Postarałem się, aby wysłano mnie do was. Naturalnie nie myśl, że beze mnie nie przysłano by kogoś.

– Zawsze masz takie wstępy? – głos trzepaczki niemal zagłuszał Ashcrofta.

Layne uśmiechnął się pod nosem.

– W Urzędzie Statystycznym co pięć lat dokonuje się przeglądu archiwum. Trzeba zniszczyć zdezaktualizowane zbiory i zrobić miejsce na nowe. Taką właśnie robotę zaczęliśmy w tym roku. Mnie przypadły stany Minnesota, Wisconsin, Illinois, Indiana i Michigan. Właśnie ten ostatni, a dokładniej jedno z miasteczek okazało się najciekawsze. Nawiasem mówiąc, dziwię się, dlaczego nikt podczas poprzednich przeglądów nie wyrzucił tych raportów. Chyba tylko dlatego, że były na najwyższej półce. Miasto nazywało się…

Ashcroft postawił z hałasem patelnię na parze.

– Zresztą nieważne, już od dawna nie istnieje. Jak wyczytałem w dostępnych mi źródłach, historia, która wydarzyła się tam w latach dwudziestych…

Ashcroft wsadził głowę w okienko.

– Dwudziestych?

– Tak, raporty policyjne, które znalazłem, dotyczyły okresu od początku 1921 roku do maja 1923.

Cmoknęły drzwi lodówki i Ashcroft wyjął pokryty żyłkami kawałek szynki. Pomachał w stronę Layne’a automatycznym nożem.

– Mów, mów…

– Miejscowa policja donosiła w raportach, że w latach 1920-1922 gwałtownie wzrosła u nich liczba morderstw bez motywacji, o ponad 25%.

Sprawne ruchy dłoni Ashcrofta ustały, ostatni plaster odkleił się sam od noża.

– Tak… – mruknął krzywiąc się w uśmiechu. – My jesteśmy lepsi.

Wzrok Layna omiótł drewniane belki stropu.

– Tak jak tutaj, zatrzymani nie przyznawali się do winy. Mogę się domyślać, że pisma kierowane przez komendanta do zwierzchników grzęzły gdzieś po drodze i chcąc nie chcąc policja sama musiała prowadzić śledztwo.

Zaskwierczało od strony wnęki, potem zaszumiał wyciąg. Layne uniósł notes.

– Mam tu nazwiska… – urwał. – W każdym razie wśród podejrzanych było wielu szanowanych obywateli, zresztą stany wokół Wielkich Jezior należały wtedy do najspokojniejszych. Mimo próśb o posiłki policja stanowa nie reagowała i lokalne władze były już bliskie uznania, że mieszkańców ogarnął jakiś amok, kiedy raptem w październiku dwudziestego drugiego morderstwa skończyły się.

– To wszystko? – Ashcroft niósł dwa syczące omlety.

Layne przysunął się do ławy i ujął sztućce.

– Nie, to dopiero połowa.

Pod ostrym cięciem omlet ukazał swoją spieczoną różową zawartość.

– Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie jeden szkopuł. Miasteczko leżało na terenach dawnych, osuszonych bagien. Od pobliskiego jeziora dzieliła je tylko sztuczna tama.

Ashcroft wycelował w Layne’a pustym widelcem.

– Która pękła…! – stwierdził niewyraźnym głosem.

– Dokładnie. Zniszczeniu uległo trzy czwarte zabudowy, zginęła prawie połowa ludzi. Lecz nie to jest najciekawsze. Wśród ocalałych znalazły się dwie osoby, które zeznały przed komendantem…

– Co…? – Ashcroft przełknął kęs. – Komisariat ocalał?

Layne nasunął okulary nadgarstkiem.

– Zabawne, ale tak. Był na wzniesieniu – uniósł nóż. – Posłuchaj. Na wiosnę 1923 roku jednostki naszej armii przeprowadzały w tamtej okolicy manewry. Chodziło o operację forsowania przeszkód wodnych dla dostarczenia zaopatrzenia jednostkom będącym w otoczeniu. Otóż ci dwaj świadkowie przysięgali, że bezpośrednio przed zniszczeniem tamy widzieli kilku saperów. Mieli zakładać ładunki wybuchowe.

Ashcroft odsunął talerz z nie dokończonym posiłkiem.

– Skąd masz takie informacje? – spytał idąc do części kuchennej. – Też z twojego urzędu?

– Nie. Skorzystałem z narodowej ustawy o dostępie do informacji i sięgnąłem do archiwów FBI. Po tej katastrofie zjawiła się ekipa z Detroit.

– Z Detroit?

– Tak. Leżało najbliżej. Ale i oni nic nie wskórali, mimo że wojsko zachowywało się co najmniej dziwnie.

Ashcroft pomachał wyjętą z lodówki puszką piwa i Layne przytaknął z aprobatą.

– Dziwne – kontynuował – gdyż zaraz po powodzi jednostki armii otoczyły zalany teren i nikomu nie pozwalały go opuszczać pod pretekstem groźby epidemii. Dostarczono naturalnie namioty i żywność.

Ashcroft postawił puszkę przed Layne’em.

– Ciekawe tłumaczenie… Długo to trwało?

– Jeśli chodzi o śledztwo w sprawie wojskowych, to nie. Już po tygodniu ci z FBI dostali dokument stwierdzający, że nikt z operującego tam batalionu saperów nie opuszczał terenu manewrów. Eksperci wojskowi uważali, że pęknięcie tamy było wynikiem błędów w konstrukcji. Tego ostatniego nawet federalni nie zdzierżyli, ale wszystkie ich odwołania ugrzęzły gdzieś u góry. Formalnie sprawa skończyła się jednak dopiero w sierpniu 1923 roku.

Ashcroft z cichym stuknięciem odłożył puszkę na blat stołu.

– Dlaczego?

– Po prostu. Zdjęto kordon, dano ludziom zapomogę z funduszu federalnego i kazano wyjechać. Zresztą… – Layne pstryknął w wieczko. – Miasteczko praktycznie nie istniało.

Przygładzając brodę spojrzał na Ashcrofta.

– Kojarzy ci się z czymś sierpień 1923?

Ten zmrużył na chwilę oczy, lecz w końcu pokręcił głową.

– Mnie też nie od razu się kojarzyło – odrzucił głowę. – Zmarł nagle prezydent Warren Gamaliel Harding.

– Oczywiście – Ashcroft klepnął się w kolano. – Siedemnasta poprawka do konstytucji.

Roześmiał się głośno, aż Layne wytrzeszczył oczy.

– O co ci chodzi?

– To ta stara poprawka o prohibicji – wyjaśnił Ashcroft i wytarł usta. – Strasznie mnie kiedyś ubawiło, gdy przeczytałem, że w czasie prezydentury Harding nic sobie z niej nie robił i prywatnie popijał całkiem zdrowo.

Uśmiech znikł z jego twarzy.

– Sądzisz, że był za tym? O ile pamiętam, umarł na serce.

Layne wyprostował się na sofie.

– Nic nie sądzę. Jedynie kojarzę fakty.

– A jakie jeszcze skojarzyłeś?

Ręce Layne’a rozłożyły się na oparciu.

– O to chodzi, że żadne. Dlatego właśnie tu jestem.

Patrzyli na siebie przez dzielącą ich powierzchnię ławy.

* * *

Popielaty pył, przedostający się do środka mimo zamkniętych okien, zaścielał podłogę klubu cienką, lecz wyraźnie widoczną warstwą. Slayton wytarł mokrą chusteczką siedzenie i oparcie fotela, ale nie zdążył w nim usiąść, kiedy drzwi otwarły się z hukiem, który spowodował brzęk szyb w szerokim barze i wolno zanikające drgania aluminiowej futryny.

– Nic nie mów – mruknął, stojąc ciągle zwrócony twarzą w kierunku w połowie zabudowanej ściany. – Zgadnę, kto wszedł z takim łoskotem. Aleksander Wielki?

– Nie.

– Napoleon?

– Nie.

– Neil Armstrong?

– Nie, do cholery. To osoba łącząca w sobie cechy ludzi, których wymieniłeś.

– A więc to ty, Kelly. Już wróciłeś?

– Do Jacksonville nie jest w końcu aż tak daleko – Kelly wszedł do środka, dźwigając sporych rozmiarów pudło przewiązane czerwoną wstążką. – Załatwiłem swoje sprawy, zobaczyłem się z bratem i…

– Z tym, który pracuje w Japonii?

– Tak, ojciec go przez to wyklął.

– Dlaczego? Twój stary nigdy nie był w tym kraju?

Kelly zwalił się na wytarty przez Slaytona fotel i rzucił pudło na stół.

– W nim samym nie, ale kilkakrotnie był nad Japonią za sterami B-29. I ciągle ma ochotę polecieć tam powtórnie. Tym razem na pokładzie B-52.

– Domyślam się, że za pierwszym razem powodem był Pearl Harbour, ale dlaczego uprzedził się do nich po raz drugi?

– Japońscy celnicy. Dorwali jego siostrzeńca na granicy i znaleźli u niego kilka numerów Hustlera…

– Chyba go za to nie zaaresztowali?

– Jasne, że nie. Specjalny cenzor na lotnisku zamalował niezmywalnym tuszem co ciekawsze fragmenty zdjęć rozebranych panienek.

Slayton skrzywił się z niesmakiem.

– Zaczynam rozumieć twojego starego.

Kelly rozsupłał czerwoną wstążkę, otworzył pudło i podał je Slaytonowi.