– Przywiozłem ci coś z Jacksonville.
Slayton sięgnął do środka i wyjął sporą, kolorowo ubraną lalkę.
– Cholera, to dla mnie?
Kelly kiwnął głową.
– A mówi „mama”?
– Oczywiście, naciśnij.
Slayton zwarł palce. Lalka nagle w dość charakterystycznym geście rozwarła nogi, jednocześnie rozległ się cichy, mechaniczny głos.
– Chodź, kochanie. Chodź!
– Kelly! Ty świntuchu, miała mówić co innego.
– Włącz jej drugi bieg.
Slayton ponownie ścisnął rękę. Lalka zaczęła drżeć i usłyszeli tym razem gardłowy głos.
– Och, och, och, mamusiu!!!
– Kelly, przecież to orga… – Slayton urwał gwałtownie, rzucając lalkę na stół tak, żeby zasłoniło ją pudło. – Dzień dobry pani – wyjąkał czerwieniąc się lekko.
Kelly odwrócił się zaskoczony, ale na widok kobiety stojącej w drzwiach śmiech powoli zamierał mu na ustach. Właściwie trudno powiedzieć, że jej koszula była przezroczysta, prędzej można by się zastanawiać, czy w ogóle ją miała i czy lekki, niebieskawy cień wokół jej ramion nie jest przypadkiem efektem jakiegoś promienia światła padającego z tyłu. Krótka, opięta spódniczka odsłaniała jej nogi o linii podkreślonej przez wysokie obcasy letnich sandałków. Buty były tak wygięte, że przez dłuższą chwilę Kelly zastanawiał się, czy chociaż czubki jej palców dotykają ziemi. Spojrzał na Slaytona, ale ten pochylał się właśnie, żeby sprawdzić, czy długie, spięte na czubku głowy i splecione w gruby warkocz włosy sięgają podłogi. Nie sięgały. Ale stało się jasne, dlaczego przybyła musi nosić tak wysokie obcasy.
– Przepraszam, czy panowie są lekarzami?
– Tak, tak – odpowiedzieli jednocześnie.
– Och, to dobrze. Jestem Maureen Havoc – kobieta uśmiechnęła się, co równocześnie wywołało u nich automatyczne uśmiechy. – Chciałam odwiedzić męża.
– Bardzo nam miło – wyjąkał Kelly. – Zaraz panią zaprowadzimy.
Wzmianka o mężu zatrzymała go jednak w połowie skoku, którym zrywał się z fotela.
– W której sali leży?
– Słyszałam, że w pokoju czterysta dwanaście.
Slayton podszedł do niej i wskazał ręką kierunek.
– To niedaleko, proszę pani. Zaraz tam będziemy.
Maureen uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
– Właściwie to jestem w trakcie sprawy rozwodowej. Dlatego byłam w Bostonie i przyjeżdżam dopiero teraz. Ale kiedy usłyszałam o tym strasznym wypadku…
– Oczywiście – Kelly, kiedy usłyszał o rozwodzie, dogonił Slaytona prowadzącego kobietę.
Kilka razy potknął się, ponieważ wzrok jego przywarł do podrygującego w takt drobnych kroków warkocza, który ocierał się ciągle o długie, idealnie ukształtowane nogi. Dopiero kiedy stanęli przed białymi, pokrytymi dźwiękoszczelną wykładziną drzwiami, uzmysłowił sobie, skąd zna jej nazwisko i z czym kojarzy mu się numer pokoju. Slayton musiał także coś sobie przypomnieć, bo zasłonił sobą klamkę i starał się powstrzymać napierającą Maureen.
– Ale… ale tam nie wolno wchodzić.
– Dlaczego?
– Bo… Pani mąż jest… po prostu, nie wolno go niepokoić.
Kobieta zmierzyła go wzrokiem.
– Proszę przestać kłamać. Dlaczego nie mogę tam wejść?
– On jest… – Slayton nie potrafił dobrać odpowiednich słów. – Nie można go odwiedzać.
Maureen zrobiła krok do przodu, potem odwróciła się bokiem do Slaytona. Ten, chcąc uprzedzić jej następny ruch, skoczył ku lewemu skrzydłu drzwi. Maureen cofnęła się, błyskawicznie chwyciła klamkę i wbiegła do środka. Kelly poszedł jej śladem, choć wiedział, co zastaną wewnątrz. Delikatnie ujął jej ramię i po chwili, kiedy minął pierwszy szok, wyprowadził ją z powrotem na zewnątrz.
– Czy… czy on – Maureen odetchnęła głęboko. – Czy on nie żyje?
– Żyje – rzucił krótko Kelly podsuwając jej paczkę papierosów.
Kobieta wzięła jednego, włożyła złą stroną do ust, potem wyjęła i wrzuciła do ukrytej w ścianie popielniczki.
– Nie mogę – powiedziała. – Jestem uwarunkowana, po odwykówce.
Slayton kiwnął głową. Spojrzał jeszcze raz do środka pokoju na puste, zasłane z wojskową rutyną łóżko i ścianę milczących urządzeń o ściemniałych ekranach. Zatrzasnął drzwi.
– Co z nim jest?
Kelly wzruszył ramionami.
– Coście z nim zrobili?!?
– Przykro mi. Nie możemy nic powiedzieć na ten temat.
Maureen położyła rękę na ramieniu Kelly’ego. Jej długie palce zakończone pomalowanymi na czarno paznokciami przesunęły się po jego szyi.
– Proszę, niech pan mi powie…
Kelly zaprzeczył ruchem głowy.
– Gdzie on jest?! – krzyknęła nagle odwracając głowę.
Slayton odruchowo spojrzał w głąb korytarza.
– Tam? – Maureen pochwyciła to spojrzenie.
– Nie. Proszę zaczekać – zaczął, ale ona głośno stukając obcasami już biegła we wskazanym kierunku.
– Cholera… – Slayton i Kelly ruszyli za nią.
Nie spieszyli się jednak. Napotkali ją stojącą tuż pod szklaną ścianą przegradzającą korytarz. Również szklane, przesuwane drzwi opatrzone były napisem: „Strefa specjalnego nadzoru. Wstęp tylko dla personelu pierwszej grupy!” Powodem jej zatrzymania nie były ani drzwi, ani umieszczony na nich napis. Również stojący kilka kroków dalej strażnik nie wyglądał groźnie. Jego wzrok utkwiony był w miejscu, gdzie krótka spódniczka dziewczyny odsłaniała większą część jej kształtnych ud. Na pewno nie skorzystałby z wielkiego rewolweru przytroczonego do pasa, a być może nawet nie starałby się jej zatrzymać. Niestety, z całą pewnością nie można było tego powiedzieć o jeżącym groźnie sierść na karku wilczurze warującym tuż obok. Maureen odwróciła się powoli i, jakby nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, podeszła do ściany.
– Czy George… czy mój mąż czuje się dobrze? – spytała.
– Chyba tak.
– Chyba?
Kelly zniecierpliwiony potarł nos.
– Nie wiemy nic pewnego.
– Tak z nim źle?
– Mówiłem już pani, to skomplikowana sprawa i nie wolno nam z nikim rozmawiać…
– Ale dlaczego? Dlaczego go zamknęliście?
Ponieważ nikt jej nie odpowiedział, ciągnęła dalej.
– Właściwie sprawa rozwodowa jest w toku. Sądziłam nawet, że… że go nienawidzę, ale po tym wypadku nie mogę tak zostawić człowieka, z którym…
– Bił panią? Maltretował?
Uśmiechnęła się smutno.
– Czy trzeba bić, żeby małżeństwo uległo rozkładowi? – dotknęła ręką ściany. – Chciałabym się jednak czegoś dowiedzieć. Czy ktoś z kierownictwa…
– Dyrektorem jest profesor Werner, ale…
– Ale on też nic mi nie powie, prawda?
Kelly opuścił głowę. Stali dłuższy czas w milczeniu, które przerwał dopiero odgłos rozsuwanych drzwi z litego szkła.
– Kelly, Slayton, chodźcie ze mną – głos Stazziego zdradzał zdenerwowanie. – Szybko.
– Tu jest pani Havoc, która…
– Do diabła ze wszystkimi, chodźcie natychmiast! Słuchaj, Bill – Stazzi zwrócił się do strażnika. – Przez te drzwi nie może nikt przejść, obojętne w którą stronę. Nikt, rozumiesz?
– Tak jest, panie majorze – strażnik nagle zaczął wyglądać groźnie.
Sierść na karku wilczura przypominała długie i ostre kolce jeżozwierza.
– Proszę na nas zaczekać – Kelly zrobił w kierunku Maureen przepraszający gest ręką. – Pomożemy pani, my wszystko… – nie dokończył ruszając za oddalającymi się Stazzim i Slaytonem.
Przebiegli większą część korytarza, tak że kiedy dotarli do izolatki, Kelly z trudem łapał powietrze.
– Co się stało? – wysapał starając się ukryć głęboki świst i rzężenie towarzyszące każdemu oddechowi.
– Sprawdź go – Stazzi wskazał tonącą w półmroku wnękę dla pielęgniarek.
Kelly w pierwszej chwili nie – zauważył niczego szczególnego. Kolorowe opakowania lekarstw równo poustawianych na półkach, błyszczący telefon, interkom, lśniące monitory sprawiały wrażenie idealnego porządku. Dopiero opuszczając wzrok niżej dostrzegł jakiś skłębiony kształt wciśnięty pod małe biurko. Schylił się i wyciągnął rękę, przykładając dłoń do szyi leżącego. Potem uniósł jego powiekę, drugą ręką przytrzymując głowę, i stanął na równe nogi.