Выбрать главу

– Dobrze – powiedział po chwili. – Wyjaśnimy to, ale proszę nie histeryzować.

Layne uniósł się z krzesła równo z nim.

– Przepraszam – powiedział przygładzając brodę. – Długo pani hodowała warkocz?

Dziewczyna uśmiechnęła się chwytając sploty w palce.

– Ładny, prawda? – stwierdziła przesuwając po nim dłonią i wyszła za Ashcroftem.

Layne’owi nie pozostało nic innego, jak tylko postawić budzik na właściwe miejsce.

* * *

– Zakochałem się – powiedział Slayton, patrząc na szare, nieciekawe kobiety przechodzące korytarzem.

– W kim? – spytał Kelly.

– Czy to ważne? W tej chwili jest mi wszystko jedno – Slayton włożył do ust papierosa. – Nuda panująca w tym ośrodku doprowadziła mnie do takiego stanu, że runę do stóp pierwszej kobiecie, która pojawi się w tych drzwiach.

– To będzie miłość twojego życia?

– Tak.

Kelly zaciekawiony wystawił głowę na zewnątrz.

– O rany, chodźmy stąd – cofnął się i popchnął Slaytona na taras. – Nie chcę, żebyś resztę życia spędził na kontemplacji mioteł i odkurzaczy.

Ruszyli wzdłuż szeregu przyciemnionych szyb, starając się trzymać cienia rzucanego przez światłochron.

– Gdzieś tutaj jest chyba gabinet Wernera – Kelly przesłonił ręką łzawiące od blasku oczy.

– Tego starego pryka? Nie, to te okna tam, na lewo.

– A skąd… Ten tłusty sklerotyk pracuje tam, bardziej w prawo.

Okno, pod którym stali, rozsunęło się z głuchym łoskotem.

– Obaj się mylicie, jestem dokładnie pośrodku – nabrzmiała twarz Wernera nie wyrażała żadnego uczucia.

Kelly w pierwszym odruchu rzucił się do ucieczki, ale wpadł na Slaytona i obaj zatoczyli się w kierunku barierki.

– Ostrożnie – syknął Werner. – Proszę do środka, właśnie miałem was wezwać… Nie przez okno, drzwiami – wtrącił widząc usiłowania Kelly’ego. – Mamy ważną naradę.

Wewnątrz, wokół dużego stołu konferencyjnego, siedziało jednak tylko kilka osób. Zdenerwowany Woodward przerzucał leżące przed nim papiery, zerkając co chwila w stronę Stazziego.

– Chcielibyśmy bardzo przepro… – zaczął Slayton, ale Werner powstrzymał go ruchem ręki.

– Siadajcie – warknął. – A pana, profesorze, prosiłbym o uzasadnienie swojego wniosku.

Hutts zdjął z nosa grube okulary w staroświeckiej oprawie, przez chwilę przecierał je rogiem marynarki, potem położył na stole.

– Na czym to ja skończyłem? Aha, uważam, że decyzja przewiezienia George’a Havoca do Fort Dilling jest podyktowana wyłącznie motywami, nazwijmy to, prestiżowymi. Sądzę, że pan osobiście, panie dyrektorze, chce w ten sposób udowodnić dowództwu, że ponad własną sławę, wynikłą z zajęcia się tak ciekawym przypadkiem, stawia wyżej obowiązek wobec zwierzchników. Źle pojęty obowiązek, ma się rozumieć.

Werner żachnął się i zabębnił palcami po stole.

– Może konkretnie, kolego.

– Proszę bardzo. W Fort Dilling istnieje analogiczny w stosunku do naszego medyczny ośrodek badawczy podporządkowany armii. Jest rzeczywiście większy i drożej wyposażony, ale założono go dobre kilkanaście lat przed naszym i, mimo kilku przeprowadzonych kolejno aktualizacji sprzętu, śmiem twierdzić, że tu na miejscu dysponujemy dużo nowocześniejszą aparaturą i fachowcami co najmniej równej klasy.

– Rozumiem, że jest pan za tym, żeby pacjenta nie wywozić?

– Tak, oczywiście.

– A ja jestem za natychmiastowym odtransportowaniem pana Havoca – wtrącił się Woodward. – To, co zaszło w jego organizmie, wymaga badań przeprowadzonych przez bardziej kompetentne osoby niż my.

– W Fort Dilling nie ma nikogo takiego poza bonzami z dowództwa – Hutts położył na stole obie dłonie unosząc się lekko z fotela. – A ich chyba nie uważa pan za bardziej kompetentnych.

– Stamtąd skierują pacjenta dalej. Na pewno znajdą kogoś, kto potrafi zanalizować porządnie tak skomplikowany przypadek.

– Nie demonizujmy właściwości Havoca…

– Przyzna pan jednak, że jego wyzdrowienie nie jest normalne. Sam pan mówił, że kiedy odłączyliście ciało od aparatury, to…

– Ależ kolego, wtedy byłem po prostu zaskoczony tym, co się stało.

Woodward podniósł jakiś papier i zmrużył oczy.

– A teraz, kiedy minął szok, czy zdoła pan wytłumaczyć, dlaczego… – Woodward zaczął czytać: – „Po odłączeniu aparatury wszystkie organy pacjenta uznanego za zmarłego zaczęły funkcjonować normalnie, w niespotykanym tempie zresorbował się wylew krwi do mózgu, najprawdopodobniej nie pozostawiając żadnych uszkodzeń”.

– To jeszcze pytanie – wtrącił Hutts.

Woodward nawet na niego nie spojrzał.

– Dlaczego zrosła się prawie rozcięta wątroba?! – ciągnął. – Dlaczego poważnie uszkodzona nerka podjęła pracę…

– Tylko jedna.

– Bo drugą panowie usunęli.

– Panie Woodward, żeby odpowiedzieć na powyższe pytania, musimy przeprowadzić całe serie badań…

– W Fort Dilling.

– Nie, tutaj.

– Panowie, panowie, spokojnie – przerwał im Werner. – Zanim nasza debata przerodzi się w dyskusję nad niesamowitymi rzeczywiście zdolnościami pacjenta, ustalmy najpierw, co z nim zrobić. Pan Stazzi – Werner odwrócił się w drugą stronę – oczywiście jak zwykle nie chce zabierać głosu?

– Wprost przeciwnie – odezwał się Stazzi. – Jestem za natychmiastowym wywiezieniem stąd George’a Havoca. W przeciwnym razie mogę nie być w stanie zapewnić bezpieczeństwa pracownikom ośrodka.

Wszyscy siedzący wokół stołu spojrzeli na niego zaskoczeni.

– Jak mamy to rozumieć? – spytał Hutts.

– Od czasu incydentu z próbą ucieczki postawiłem przed jego pokojem dwóch strażników. Dzisiaj w nocy odwiedziłem ich – obaj spali.

– Czy byli pod wpływem jakichś środków?

– Nie… – Stazzi potrząsnął głową. – To moi najlepsi ludzie. Gdyby jeden z nich zasnął na służbie, powiedziałbym, że to nieprawdopodobne, ale spali obaj. Jeszcze wczoraj przysiągłbym, że to zupełnie niemożliwe.

– Co jeszcze?

– Poza tym nie wyjaśniono do końca sprawy śmierci pielęgniarza. Moim zdaniem było to morderstwo…

– Sądzi pan, że zrobił to Havoc? – spytał Werner.

– Nie wiem. Nie wiem też, w jaki sposób ktokolwiek zdołałby wstrzyknąć mu bez walki taką dawkę morfiny, ale jest faktem, że strzykawka była wytarta – bez żadnych odcisków.

– Może zrobił to sam sanitariusz? W malignie robi się różne rzeczy.

Stazzi wzruszył ramionami.

– A co na to policja?

– Przysłali jakiegoś aspiranta. Czytałem jego raport. Ewidentny przypadek samobójstwa.

– A więc policja zbagatelizowała sprawę?

– Tego nie powiedziałem, ale wszystkie ekipy wydziału zabójstw pracują po osiemnaście, dwadzieścia godzin na dobę. Podobno w mieście rośnie fala morderstw.

Werner powoli przygładził włosy.

– Tak, rozumiem – powiedział cicho z zamyślonym wyrazem twarzy. – A panowie? – zwrócił się nagle w bok.

– Wywieźć. – Zostawić – powiedzieli jednocześnie Slayton i Kelly i spojrzeli na siebie zdziwieni.

Slayton chciał, żeby pacjent został w ośrodku, bo lubił Huttsa, a Kelly poparł Wernera, żeby zatrzeć jakoś wrażenie idiotycznej wpadki na tarasie.

– No cóż, w takim razie pan Havoc pojedzie jednak do Fort Dilling, i to jak najszybciej – Werner wyglądał na zadowolonego. – Stazzi, pan zajmie się transportem. Nie chcę, żeby zaszły jakieś niespodziewane…

– Oczywiście. Przykuję go do jednego ze strażników i dam obstawę.

– Doskonale. Panowie Slayton i Kelly – w oczach Wernera na moment pojawił się zły błysk – również pojadą razem z nim, żeby w razie potrzeby udzielić pomocy lekarskiej.

– Jeszcze chwileczkę – Stazzi powstrzymał wstających naukowców. – Żeby nie przedłużać sprawy, proponuję ewakuować pacjenta natychmiast. Czy szpital docelowy został powiadomiony?

– Tak. Poczyniłem z nimi wstępne ustalenia – powiedział Werner. – Zaraz zatelefonuję i wszystko potwierdzę.

Stazzi skinął głową.

– W takim razie proszę panów o zaczekanie na dole.