Выбрать главу

W poprzek tylnej strony okładki biegł rząd cyfr i liter. Ashcroft przepisał go do swojego notesu.

– Co o tym myślisz? – spytał Layne’a.

– Nie wiem. Nie mam na przykład pojęcia, dlaczego strażnik mógł to zrobić.

– Właśnie – wtrącił się Kelly. – Można to zrobić w szale, mając dajmy na to siekierę. Ale nożem… To zupełnie niemożliwe. Zresztą po co…?

Stazzi zdjął z szyi łańcuszek z przyczepionym do niego kluczykiem.

– Tylko tym można było otworzyć kajdanki. – Przez chwilę patrzył przed siebie. – Może pan Havoc chciał być szybko wolny…

Kelly spojrzał na Slaytona i zauważył, że ten lekko się uśmiecha.

* * *

Klimatyzacja ukryta za stylową boazerią szumiała jednostajnie. Ashcroft odłożył sztućce i wycierając usta zerknął na Layne’a. Ten wpatrywał się osowiale w wystygłą porcję. Ashcroft przechylił się do kelnerki i charakterystycznym gestem rozwarł palce na kilka centymetrów.

– Nie lubisz ketchupu? – spytał życzliwie.

– Po pierwsze – Layne uniósł oczy – źle dziś spałem, po drugie chciałem kiedyś iść na medycynę…

– I co?

– I przypomniałem sobie o zajęciach w prosektorium.

– Może sobie chlapniesz? – Przyniesiony kieliszek lśnił wilgocią.

– Samo przejdzie…

Hałas za ich plecami sprawił, że odwrócili głowy. Freddie uśmiechnął się przepraszająco do kelnerki i podszedł do nich.

– Stary chce cię widzieć – stwierdził.

Ashcroft powąchał zawartość kieliszka, a potem wlał do ust.

– Ciepła… – otrząsnął się. – Czego chce? Freddie dał znak dziewczynie w firmowej spódniczce, że również zamawia porcję.

– Mówił, że zajmujemy się bzdurami.

– Aż taki ostry… – Ashcroft zerknął na Layne’a. – Myślałem, że już mu to wytłumaczyliśmy.

– Widać nie. – Freddie spojrzał w kierunku wędrującej na stół pizzy. – Wspominał też o jakimś gościu ze szpitala. Mówił, że twój raport jest mętny.

– Mętny… w takim razie powiedz, że pojechałem do Centrum Studiów Atomowych – przechylił głowę ku oknu, gdzie widniał gmach policji – właśnie w sprawie tego śledztwa.

– Nie pójdziesz do niego?

– Nie teraz.

Layne oderwał wzrok od oblanej czerwienią porcji porucznika i spojrzał na wstającego Ashcrofta. Ten skinął głową.

– Jak będzie coś z drogówki, to zostaw na biurku – dodał w przestrzeń baru.

Przepuścili idącą chodnikiem kobietę.

– Jedziemy twoim wozem czy służbowym? – spytał brodacz.

Ashcroft zmierzył go wzrokiem od stóp do głowy.

– Powinieneś zauważyć, że nie jeżdżę wymalowanymi mydelniczkami.

Na ukos, po drugiej stronie, stał jego reliant chloride ze świeżo założonymi oponami. Wsunęli się do wnętrza przypominającego wannę z gorącą wodą. Layne głucho jęknął.

– Musiałeś stawiać go w słońcu?

Ashcroft idąc śladem Layne’a opuścił szybę aż do ramy.

– Nie denerwuj mnie… – warknął. – Mówiłem, że te bałwany wciąż szukają willysa, którym pojechał Havoc?

– Mówiłeś… – Layne z niechęcią przyglądał się plamom wilgoci na chustce. – Tylko że wtedy nazwałeś ich sukinsynami.

Z wizgiem opon samochód Ashcrofta ruszył do przodu, o milimetry mijając jasnego volkswagena, przeleciał skrzyżowanie na czerwonym świetle i zanurzył się w nie znanej Layne’owi dzielnicy.

– Gdzie jest ten ośrodek? – Layne mówił niewyraźnie, bo głowę wystawił na zewnątrz. – Za miastem?

– Prawie. – Ashcroft ustawił nawiew na twarz. – Za parkiem Bradbeera.

Ciężarówka, która pojawiła się z przodu, zmusiła Layne’a do błyskawicznego cofnięcia głowy. Widoczna przez moment twarz kierowcy wyrażała autentyczne szczęście.

– Co tam mają? – spytał oglądając się jeszcze do tyłu. – Reaktor powielający?

Ashcroft pokręcił głową.

– Jakiś inny… prawdę mówiąc, nie wiem dokładnie, czym się zajmują.

– A my…? – Layne tym razem ostrożnie wychylił się za okno. – Po co tam jedziemy? Znowu dla długiego warkocza i reszty…

– Nie – Ashcroft wyminął kilka wozów. – Dla mordy Dennisa. Poza tym ciekawi mnie facet, który ucieka wojskowym spod noża, przekonując przy tym kogoś do oderżnięcia sobie ręki.

Layne zaczął głębiej oddychać. Pewnie dlatego, że wjechali w cień parku. Zza drzew przezierały sylwetki zaciekle biegające po tenisowych kortach.

– Zapal sobie – odezwał się niespodziewanie Ashcroft.

Oczy Layne rozszerzyły się do granic możliwości.

– Co…

Biorąc ostry zakręt Ashcroft rzucił rozbawione spojrzenie.

– Masz ostatnią szansę. Nie ma tam takich rygorów jak w Krzemowej Dolinie, ale sądzę, że przynajmniej nie wolno palić.

Dłoń porażonego tą wizją Layne’a odruchowo powędrowała do kieszeni.

– Nie fatyguj się już – Ashcroft ruszył podbródkiem. – Dojeżdżamy.

Na wyłaniającej się spomiędzy drzew olbrzymiej betonowej polanie ukazał się otoczony białym drucianym płotem zespół budynków. Największy zamiast dachem został przykryty stalową kopułą o widocznych wręgach. Layne wciąż z dłonią przy kieszeni nachylił się ku szybie.

– Muszą tu mieć ciekawy reaktor – stwierdził półgłosem, nie zważając, że Ashcroft podjeżdża do rozsuwanej bramy z dużym znakiem stopu. – Ciekawe… to ośrodek cywilny?

– Cywilny – Ashcroft z piskiem zahamował prawie na przegrodzie. – Finansuje ich zarówno uniwersytet stanowy, jak i budżet federalny.

Wysiadł z wozu zostawiając Layne’a samego. Strażnik, który już od dłuższej chwili przyglądał się im z zainteresowaniem, wyszedł naprzeciw. Ashcroft pokazał swój znaczek i przez szybę na migi zażądał wpuszczenia.

– W porządku – powiedział po pięciu minutach. – Musimy zostawić samochód, ale przyjdzie po nas kierownik personalny.

Wysiedli z auta i Layne wymownie zerknął na jego oświetloną karoserię. Ashcroft wzruszył ramionami.

– Nie zakręcajmy okien – powiedział i z dezaprobatą zerknął na Layne’a. – Mówiłem ci, żebyś już nie palił.

Brodaty statystyk otworzył usta, a kiedy na wpół wypalony papieros upadł na ziemię, roztarł go obcasem.

– Chyba jedzie ten facet… – powiedział wskazując wyłaniający się z przerwy między budynkami niewielki wózek elektryczny.

– Facet…? – Ashcroft uniósł brwi. – Jeśli ten głos należał do mężczyzny, to przygotuj się na spotkanie z transwestytą.

Zdziwienie na twarzy Layne’a widać było jedynie przez moment.

– No tak… – stwierdził poprawiając okulary. – To nie facet.

Przeszli przez bramę w chwili, gdy biały wózek hamował.

– Kathreen Burns – powiedziała dziewczyna wyciągając rękę. – Czy George naprawdę żyje?

Ashcroft poczekał z odpowiedzią, póki nie wgramolił się na wąskie siedzenie.

– Nie tylko żyje, ale i uciekł ze szpitala.

Dziewczyna spojrzała przez ramię.

– To niemożliwe.

– Fakt… lekarze mówili nam coś takiego i dlatego chcemy uzyskać pewne informacje o nim.

Z cichym szumem zajechali przed wejście „C”.

– Rozumiem. – Kathreen zeskoczyła na podjazd. – Postaram się pomóc.

Zawieszoną na nadgarstku plakietkę wsunęła w szczelinę identyfikatora. Rozległo się parę melodyjnych dźwięków i drzwi zniknęły w ścianie. Layne wszedł ostatni, wyraźnie nadsłuchując.

– To chyba Chopin… – zaczął spoglądając na dziewczynę.

Uśmiechnęła się szeroko.

– Brawo.

Z głębi korytarza wyłoniła się dwójka mężczyzn. Pchali przed sobą na wózku prostopadłościenny pojemnik, cały oblepiony żółto-czerwonymi znakami. Blondyn o płowych włosach uśmiechnął się na ich widok.

– Kate – powiedział. – Widzę, że masz dwie nowe ofiary.

Otaksował wzrokiem najpierw Ashcrofta, potem Layne’a.

– Pan to może ma już dzieci – westchnął. – Ale ciebie, młodzieńcze, szkoda…

– Nie przesadzaj, Mark.

Drugi z mężczyzn również odwrócił głowę i obydwaj z blondynem wyszczerzyli zęby.

– Co to było? – spytał Layne, kiedy przeszli kilka dalszych metrów sterylnie białego korytarza.

Dziewczyna żachnęła się.