Выбрать главу

– Mark, główny dyspozytor. Myślał, że was przyjmuję do pracy i jak zwykle…

– Chciałem wiedzieć, co było w tej skrzyni…

– W skrzyni? Paliwo. – Odruchowo poprawiła przypięty do kieszonki kostiumu długopis. – Dostajemy je z oczyszczalni w Knops. Pracują tam na uraninicie.

Layne skinął głową.

– Od razu będziemy mogli dostać wydruk z danymi Havoca?

Dziewczyna zatrzymała się.

– Kłopot w tym, że siadł mój terminal. Mają go wymienić po południu.

Layne skrzywił się.

– Właściwie to najważniejsze…

– Marty, nas interesuje nie tylko życiorys, ale też i sam wypadek. Po dane przyjedziemy później. Pani tu będzie? Ashcroft odwrócił się do dziewczyny.

– Wieczorem z pewnością. Robimy symulowany rozruch reaktora termojądrowego, chcę przy tym być. Ale teraz mogę wam pokazać miejsce wypadku.

Skinęli głowami i ruszyli do jednego z bocznych korytarzy. Potem były schody i zamykające je drzwi. Dziewczyna otworzyła stojącą obok szafkę. W jej dłoni znalazły się dwa długopisy, identyczne z tym, który nosiła przy kieszonce.

– To dozymetry. Przypnijcie je.

– Grozi jakieś niebezpieczeństwo? – zamruczał Ashcroft mocując się z zapięciem.

– Nie, ale będziemy na rampie ponad halami i takie są przepisy.

Oczom ich ukazała się potężna, sztucznie oświetlona hala. Pod kopulastym sufitem biegły stalowe belki suwnic zbiegając się przy ścianach, gdzie warkocze kabli tworzyły swoistą plątaninę. Na obwodzie kopuły widniały czarne łukowate skrzynie detektorów.

Kiedy weszli na rampę, Burns spojrzała w dół.

– Tam będzie nasz reaktor, a tam… – uniosła dłoń – jest centralna dyspozytornia.

Jedyne co mogli obejrzeć w głębi hali, to wielki betonowy krąg z potężnymi wypustami. Dyspozytornia musiała się kryć gdzieś za ścianą. Layne oparł dłonie na barierce i przechylił się stojąc na palcach.

– O ile wiem… – powiedział – reaktory termojądrowe jeszcze nie istnieją.

– Zgadza się. Mamy nadzieję, że to będzie pierwszy – wycelowała palcem w stronę długich, ustawionych wokół kręgu rur. – Lasery elektronowe…

Chrząknięcie Ashcrofa zabrzmiało szczególnie znacząco.

– Widzę, że również interesujesz się fizyką, ale możesz odłożyć to na później – uśmiechnął się przymilnie. – Panna Burns miała nam opowiedzieć o wypadku Havoca.

Dziewczyna puściła barierkę i przeszła na drugą stronę.

– To, o czym mówię, ma o tyle związek z wypadkiem, że zdarzyło się właśnie podczas pierwszego rozruchu.

– Rozruchu? – Stukając butami o nity Ashcroft zbliżył się do niej.

– Uruchamiania programu symulującego dla reaktora termojądrowego. Tam, w starym budynku… – wskazała dłonią, gdzieś za mury – mamy inny reaktor, zamontowany na początku pracy ośrodka. Jest to reaktor basenowy, praktycznie zerowej mocy.

Ashcroft przyglądał się anonimowym pulpitom umieszczonym w dole na niewysokich postumentach. Dalej, za grubą szybą, przesuwały się jakby ludzkie sylwetki.

– Tego dnia Havoc miał za zadanie sprawdzenie sprężarki przy pompie podającej wodę destylowaną do basenu – kontynuowała Burns. – Reaktor umyślnie przerzucono na bieg jałowy, tak aby obciążenie pompy było najmniejsze. Kiedy Havoc zdjął zabezpieczenie i miał przystąpić do oględzin, jeden z ludzi nadzoru popełnił kardynalny błąd. Uniósł rdzeń na poziom roboczy. Siedział właśnie tam…

Wskazała na widoczne w oddali pulpity.

– Na stanowisku bezpośrednim. W centralnej dyspozytorni Mark był zajęty symulacją i zanim spostrzegł, co się dzieje, zadziałał automat podając wodę, i to pod dużym ciśnieniem. Pompa odprowadzająca, którą naprawiał Havoc, nie wytrzymała. Zanim go wyciągnęliśmy, dostał grubo ponad LD, nie mówiąc o urazach mechanicznych.

– LD?

– Letalis dosis.

– Co było później? – Ashcroft oparł się plecami o poręcz.

– Pracę przejął układ awaryjny, a Havoca odtransportowaliśmy do szpitala. To cud, że żyje.

– A ten człowiek, ten, który uniósł rdzeń?

– Odesłaliśmy go do uniwersytetu stanowego na testy psychofizyczne. Nie potrafił powiedzieć, dlaczego uruchomił dźwig. – Burns popatrzyła w stronę niewyraźnych ludzkich postaci. – Nie sądzę, aby miał tu wrócić.

Layne podążając za jej wzrokiem zmarszczył brwi.

– Poddaliście wszystko dezaktywacji?

– Całą przepompownię, dlatego dopiero dzisiaj ponawiamy symulację.

– I już weszli tam ludzie?

– To nie są ludzie…

Burns ruszyła szybkim krokiem.

– Pozwólcie… pokażę wam coś.

Niemal biegiem przemierzyli pomost i weszli do windy.

– Jeśli nie ludzie, to co? Roboty…?

Dziewczyna poprawiła kostium.

– W pewnym sensie. Zaraz pokażę…

Ashcroft spojrzał na jej plecy i bezgłośnie poruszył wargami. Przez całą długość korytarza miał głęboko zamyślony wyraz twarzy.

– Zajrzyjcie – dziewczyna wskazała podłużne okienko biegnące wzdłuż ściany.

Posłusznie podeszli bliżej. Wewnątrz pogrążonego w półmroku pomieszczenia siedziało pięciu mężczyzn. Wyprostowani, z głowami zanurzonymi całkowicie w głębokich hełmach, tkwili przed pulpitami. Zielone światło ekranów rzucało łagodny blask na sufit, mżąc na powierzchni szyby.

– Poprzez te hełmy sterują robotami?

– Dokładnie tak. – Policzki Burns pokrył rumieniec emocji. – To system łączności bezpośredniej. Po wypadku przyznano nam dotację i mogliśmy zakupić serię robotów używanych przy testowaniu wahadłowców. Teraz żaden człowiek nie musi wchodzić tam, gdzie istnieje choć cień ryzyka.

Ashcroft odpiął dozymetr.

– Gratuluję, ale na nas już pora. Będziemy koło siódmej, dobrze?

– W sam raz, będę czekała.

Droga do elektrycznego wózka i jazda trwały nie więcej jak dziesięć minut. Stojąc przy bramie, razem ze strażnikiem przyglądali się niknącej sylwetce dziewczyny, kiedy z tyłu rozległ się donośny dźwięk klaksonu. Za ich samochodem tarasującym wjazd widniała potężna ciężarówka. Bez słowa wsiedli do wozu.

– Nikt ci nie mówił o obiciach z koca? – wycedził Layne patrząc ze zgrozą na przylepiony do deski rozdzielczej termometr.

Ashcroft splunął na dłonie i przerzucił dźwignię automatu.

– Zastanawiam się – powiedział przekrzykując hałas ryczącego silnika – czym te kobiety się różnią?

Layne rozpostarł chustkę.

– Taki upał… a jemu się chce.

– Co mówisz?

– Tym się różnią – powiedział Layne mrużąc oczy na wietrze – że mając Maureen za żonę musiałbyś jeździć kabrioletem.

Ashcroft odwrócił twarz.

– Czemu?

Layne z zadowoloną miną poprawił okulary.

– Dlatego… że w innym rogi nie zmieściłyby ci się pod dachem.

* * *

– Głosuj na Malle’a! Głosuj na Malle’a! Jeśli nie chcesz być ze sfrustrowaną mniejszością, przyłącz się do większości. Głosuj na Malle’a! To nie będą wybory! To będzie jatka przeciwników demokracji i dobrobytu…

– Mam dość jatek na dzisiaj – mruknął Layne i zakręcił szybę samochodu.

Jednak wzmocniony przez ręczny megafon głos mężczyzny machającego różnobarwną flagą stanu dobiegał do nich z tym samym natężeniem:

– Głosuj na Malle’a! Ostatnie badania wykazały, że obecny burmistrz ma zapewnione osiemdziesiąt siedem procent głosów. Przyłącz się do większości! Głosuj na dobrobyt i demokrację!

– To tutaj? Niezły hotel – Layne pochylił się do przodu oceniając wysokość wieżowca.

Ashcroft zaparkował pod plastikową markizą i rzucił kluczyki boyowi w liberii.

W hallu było chłodno i przyjemnie. Podeszli do obitego prawdziwą skórą kontuaru, oddzielającego recepcję od rzędu foteli otaczających wielką fontannę.

– Chcielibyśmy odwiedzić panią Havoc. Który pokój zajmuje? – spytał Ashcroft stojącego w cieniu rozłożystej palmy portiera.

– Panowie też do niej? – tamten uśmiechnął się złośliwie. – Tak od razu? Radzę zająć miejsce w kolejce… – wskazał na kilku playboyów okupujących najbliższe fotele.

– Policja! – warknął Ashcroft nawet nie sięgając po odznakę.