– Tak, tak, przepraszam. Już mówię! – portier krzyknął nagle, patrząc przerażony na Layne’a sięgającego do wewnętrznej kieszeni marynarki.
Odetchnął, kiedy zobaczył paczkę papierosów.
– Pięćset jedenaście – wyrzucił z siebie rozluźniając kołnierzyk. – To na piątym piętrze… Zaprowadzić panów?
– Nie.
Zanim drzwi windy zamknęły się, usłyszeli jeszcze głos portiera mówiącego do kogoś z tyłu:
– Rany Boskie! Mafia idzie do pięćset jedenaście. Gdyby szef o mnie pytał, to jestem w…
Maureen otworzyła dopiero po dłuższej chwili. Była owinięta w cienkie, nieskazitelnie białe prześcieradło kąpielowe.
– To panowie? Proszę – potrząsnęła prawie ukrytą pod ogromnym turbanem z ręcznika głową. – Czy wiadomo już, co się dzieje z moim mężem?
Ashcroft zajął miejsce na kanapie pod ścianą, a Layne przysiadł na parapecie.
– Czy pani mąż pracował dla jakichś tajnych służb rządowych?
– George? O co panom chodzi?
– A może utrzymywał kontakty z… powiedzmy, ze światem przestępczym? Przychodzili do niego podejrzani ludzie?
Maureen przerażona patrzyła to na jednego, to na drugiego. Ręka przytrzymująca prześcieradło bezwiednie rozluźniła chwyt i jego poły powoli zaczęły się rozchylać.
– O Boże, co oni zrobili z moim mężem? Proszę… Bardzo panów proszę, powiedzcie, gdzie on jest?!
Ashcroft rozpostarł ramiona opierając je na miękkich poduszkach kanapy. Delikatnie, końcem buta strącił jakąś muszkę, która przysiadła na nogawce spodni.
– Sami chcielibyśmy wiedzieć – prawie szepnął. – Uciekł z ośrodka medycznego.
– To niemożliwe. To jakaś prowokacja. Na pewno wszystko ukartowała armia, żeby zatrzymać George’a.
– Nie wykluczamy i tej możliwości. Ale po tym, co zobaczyliśmy… Musiałoby im bardzo zależeć na pani mężu. Maureen spojrzała na niego niezdecydowana.
– Tak… Na pewno tak się stało.
– W takim razie chciałbym usłyszeć, kim takim jest George Havoc, że wielu poważnych ludzi angażuje się dla stworzenia pozorów.
Maureen patrząc gdzieś w dal usiadła na poręczy fotela. Prześcieradło rozsunęło się na boki ukazując spore fragmenty nóg.
– Nie wiem – powiedziała ze smutkiem w głosie. – Może jest to związane z jego pracą w Centrum?
– Nie – powiedział Ashcroft. – Gdyby w grę wchodził jakiś banalny sabotaż czy coś w tym stylu, armia nie robiłaby sobie tyle zachodu. Nie mówiąc już o tym, że to nie ich sprawa.
Ashcroft wydawał się być zadowolony z udręki siedzącej przed nim kobiety. Przyglądał się jej przez cały czas z baczną uwagą, pochylając od czasu do czasu głowę na boki, jakby chciał uchwycić ciekawsze ujęcie profilu.
– Skoro nie mamy niczego, co wskazywałoby na perfidię naszych dzielnych żołnierzy, zastanówmy się, jaki cel miała ucieczka… tym razem z punktu widzenia pani męża.
– Ale…
– Ona była zorganizowana! – krzyknął nagle Ashcroft. – Zorganizowana piekielnie dobrze. Ktoś o bardzo długich rękach musiał mu pomóc!
Maureen zsunęła się z poręczy na siedzenie fotela i podkurczyła nogi pod brodą.
– Nie wiem, o co tu chodzi – prawie chlipnęła. – Naprawdę nie wiem.
– Proszę się uspokoić – powiedział Layne spod okna. – Może opowie nam pani coś o swoim mężu.
– Co?
– Na przykład, dlaczego się rozchodzicie. Gdzieś z korytarza dobiegł stłumiony tupot nóg, potem walenie w jakieś drzwi i krzyk:
– Kate, wpuść mnie, Kate! Nie bądź nieludzka.
Maureen wstała i zamknęła wewnętrzne drzwi.
– Na początku wydawało mi się, że będzie nam znośnie. Nigdy go nie kochałam. Wyszłam za niego zmuszona przez rodzinę…
– Dlaczego?
– Słucham?
– Dlaczego rodzina panią zmusiła?
– Nie wiem, nie było żadnych finansowych czy prestiżowych powodów. Po prostu zwariowali na jego punkcie.
– I zgodziła się pani?
Maureen jednym ruchem zdjęła z głowy ręcznik, a jej długie włosy rozsypały się wzdłuż całego ciała lśniąc wilgocią w rozproszonym świetle.
– Właściwie to nie była moja prawdziwa rodzina. Przygarnęli mnie, jak byłam mała. Przedtem przymierałam głodem w jakiejś norze udającej sierociniec, a oni zapewnili mi wszystko. Czułam się zobowiązana…
– Przepraszam – wtrącił się Layne. – Gdzie to było?
– W Bostonie. Tutaj sprowadziliśmy się dopiero kilka lat temu.
– A skąd pochodzi pani rodzina?
Maureen wzruszyła ramionami.
– Z jakiegoś miasteczka nad Wielkimi Jeziorami. Chyba niedaleko była kanadyjska granica… a może są z samej Kanady? Nie wiem.
Layne i Ashcroft wymienili spojrzenia.
– I co było dalej?
– Już po ślubie zrozumiałam, że popełniłam błąd, ale… wie pan, jak to jest. Zawsze trudno zdecydować się na rozstanie. Niestety, ostatnio stał się nie do zniesienia. Zaczął mi rozkazywać… Pod koniec, tuż przed wypadkiem, już w ogóle nie mówił do mnie normalnie. Ciągle krzyczał i rozkazywał. Czasem coś go ruszało i brał mnie na spacery po mieście, ale krążył tylko po jakichś strasznych miejscach…
– Dlaczego strasznych?
– No… wiem, że mnie panowie wyśmieją, ale… następnego dnia po każdym spacerze czytałam w gazecie, że w miejscu gdzie byliśmy, kogoś zabito. I… i zawsze czas morderstwa przypadał na kilka minut po opuszczeniu przez nas tej okolicy.
– Czy mąż się od pani oddalał?
– Nie. Przez cały czas, zawsze, byliśmy razem.
– Czy pamięta pani nazwiska morderców albo ofiar? Z gazet? Czy był między nimi Vincent Cadogan?
– Tak. Chyba tak.
Ashcroft wymienił jeszcze kilka nazwisk. Maureen za każdym razem potwierdzała.
– Mamy nasze morderstwa bez motywu, Marty – powiedział w końcu Ashcroft. – Zgadza się co do sztuki.
Layne siedział nieporuszony.
– Wiem też, dlaczego pani twarz wydawała mi się znajoma. Była pani na taśmie.
– Na jakiej taśmie?
– Spacerowała pani z mężem po bulwarze handlowym, wtedy właśnie, kiedy Cadogan zamordował kobietę. Obok kręcili film i kamera panią złapała.
– Ma pan znakomitą pamięć do twarzy.
– Owszem. Szczególnie że tylko mignęła pani w oddali.
– Więcej samokrytyki, Neal – uśmiechnął się Layne. – A może wiesz już, co łączy Havoca i te wszystkie zabójstwa?
– Jeszcze nie. Mam jednak nadzieję, że to sprawa czasu. Czy… czy domyśla się pani – Ashcroft zwrócił się do Maurren – gdzie może teraz przebywać pani mąż?
– Niestety nie.
– Chcemy mu pomóc.
– Rozumiem, ale naprawdę nie mam pojęcia.
Ashcroft podniósł się z kanapy.
– Cóż, w takim razie nie będziemy dłużej pani niepokoić. Chodź, Marty.
– Jeszcze chwileczkę – Maureen też wstała z fotela. – To drobiazg, ale może panom się przyda.
– Tak?
– Tuż przed wypadkiem mąż zamówił coś u antykwariusza, tego z Dellen Avenue. Być może to głupstwo, ale jeśli nie zapomniał, pewnie się po to zgłosi.
– Dziękuję. Postawimy tam kogoś.
Ashcroft przepuścił przed sobą Layne’a i zamknął drzwi.
– Co o tym myślisz? – spytał, kiedy znaleźli się w windzie.
– Albo nasza piękność ma zbyt bujną wyobraźnię, albo rzeczywiście coś w tym jest.
– Nie da się ukryć, że była na bulwarze tuż przed dokonaniem morderstwa.
– Tak. Mnie też się wydaje, że mówiła prawdę. Jej przybrana rodzina pochodzi z zatopionego miasta.
– To takie ważne?
– Może…
W hallu natknęli się na Freddie’ego i kilku policjantów.
– Cześć, szefie, mam dla ciebie wiadomość.
– Zaraz, skąd wiedziałeś, że tu jestem?
– Nie wiedziałem. Przypadkiem przybyłem na wezwanie. Podobno jacyś mafioso kręcą się tutaj.
Layne spojrzał w kierunku kontuaru, ale przestrzeń za nim była pusta.
– Co masz dla mnie, Freddie? – spytał Ashcroft.
– Znaleźliśmy tego willysa, którym zwiał Havoc.
– Oczywiście porzucony?
– Wprost przeciwnie. Stał spokojnie zaparkowany pod domem właścicieli. Rozmawiałem z nimi. W bagażniku leży trup faceta bez ręki z naładowaną spluwą w kaburze, a oni nic nie wiedzą. Skonfrontowaliśmy ich z tym chłopcem. Mały rozpoznał oboje, a oni ciągle nic. Zdaje się, że mają lukę w pamięci, jak ci wszyscy mordercy w stylu Cadogana. Kompletna paranoja.