– Co robicie?! – głos Stola odbijał się w niewielkim pokoju. – To tylko symulacja!
– Tam! – Coghill wskazał nagle ekrany wielkiej hali reaktora termojądrowego.
Ashcroft i Layne dopiero po chwili spostrzegli to, co Stol pojął od razu.
– Mark! Blokuj szóstkę, ktoś uruchomił laser.
Rzeczywiście, umieszczona na potężnych łapach rura lasera elektronowego drgnęła i ruszyła w górę.
– Mark…! – powtórzył Stol, ale nie zdołał dokończyć.
Zupełnie nagle Burns skoczyła mu na plecy i przewróciła na podłogę. Jej paznokcie żłobiły skórę głowy Stola głębokimi bruzdami. Coghill zakołysał się niepewnie w fotelu, lecz Ashcroft był szybszy. Bez zastanowienia uderzył kobietę w tył głowy. Na jednym z ekranów widać było białą smugę laserowego światła. Mimo odległości poczuli wstrząs, kiedy zwaliła się ściana hali montażowej.
– Szóstkę! – wrzeszczał Coghill. – Odłącz szóstkę!
W głośniku trzasnęło.
– …wszystko. Nie mogę, szóstka zerwana…
Ashcroft pomagał oszołomionemu Stolowi, kiedy kolejny impuls lasera rozciął rampę na dwoje. Jedna z części obsunęła się i wisząc jeszcze moment runęła na dno sali.
– Erich… – wymamrotał Stol. – Jeśli trafią w reaktor…
– Powiedzcie – Ashcroft pchnął go na miejsce – co mam robić?
W dyspozytorni znowu ktoś krzyczał.
– Promieniowanie na korpusie!
– Oszaleli – mruknął Coghill.
Stol nie zwracał na niego uwagi.
– Obwód autonomiczny… – zaczął, ale zaraz drgnął i spojrzał za siebie. To krzyczał Layne. Cofając się przed pełznącą w nieludzkich podrygach Burns, szukał za sobą drzwi.
– Zostaw – Ashcroft przeskoczył nad nią i chwycił Layne’a. – Nie widzi cię.
Przyciągnął statystyka do stołu. Nawet nie zauważyli, gdzie trafił następny strzał. Odpowiedziały mu wzmożone wrzaski.
– Plomby… – powiedział Stol ocierając zalane krwią oczy.
Obydwaj mężczyźni zerwali białe nici zabezpieczeń i chwycili za dwie identyczne dźwignie.
– Teraz…
Nad monitorami momentalnie ukazał się napis: „automatyczna procedura wygaszania”. Krzyki w głośniku ucichły jak nożem uciął. Ashcroft poszukał wzrokiem monitora. W jakby zamarłej dyspozytorni jedynie parę osób trzymało się na nogach.
– Co wyście zrobili?
Coghill uniósł wzrok.
– Odłączyliśmy komputer centralny, działa inny, wyłączy i zastopuje wszystkie procedury.
– A laser?
Coghill rzucił Stolowi chustkę i wskazał na ekran. Rura lasera właśnie siadała na powrót w łożu.
– Wyprowadźcie ją – powiedział niewyraźnie Stol przykładając materiał do szramy na czole.
Usłyszeli ciche łkanie. W kącie, patrząc z niedowierzaniem na połamane paznokcie, siedziała Burns.
– Co się stało? – zapytała unosząc wzrok. – Co ja zrobiłam?
Ashcroft starając się nie patrzeć jej w oczy pchnął drzwi od korytarza.
Szare, rozwalające się kamienice na ekranie telewizora zdawały się harmonizować z senną atmosferą wewnątrz wieży kontrolnej na dachu budynku policji. Członkowie zespołu przemierzający zapuszczone podwórka i rozsypujące się bulwary nie pasowali do cichej, powolnej muzyki dobiegającej z głośnika. Bliższy jej był Ashcroft stojący w zadumie pod okapem dachu chroniącego lekko pochyłe szyby sali od mżącego deszczu. Siedzący dotąd w środku Lionel stanął w rozsuniętych na całą szerokość drzwiach.
– Zaraz będą – powiedział przesuwając dłonią po nie ogolonych policzkach.
Ashcroft skinął głową. Jego wzrok błądził po ciemniejących w szarości poranka mokrych dachach domów. Wydawało mu się, że lekka, przestrzenna mgła unosząca się w tej chwili coraz wyżej jest spotężniałym nagle dymem z papierosa Lionela. Poprawił krawat i na pierwszy odgłos silnika śmigłowca schronił się do wnętrza. Smukły Bell 206 „Jet Ranger” osiadł lekko, dokładnie na oznaczonym żółto-czarną farbą miejscu. Jego turbinowy silnik, Allison 250, zamilkł nagle i tylko szum obracających się jeszcze łopat zagłuszał melodię sączącą się z telewizora. Błyskając odbiciem sinego nieba w szybach, boczne drzwi otworzyły się i dwójka osłaniających się od deszczu zwiniętymi gazetami pasażerów biegiem dotarła do mrocznej sali.
– Po co te szykany? – wysapał Kelly. – Przyjechalibyśmy sami…
– Muszę was przesłuchać – powiedział Ashcroft.
– Przecież robili to już wczoraj pańscy ludzie. Zgubił pan protokoły?
Layne sięgnął do tylnej kieszeni po notes.
– Wcześniej mówiłem ci, że trzydzieści procent mieszkańców pochodzi z naszego zatopionego miasteczka przy granicy kanadyjskiej…
– A teraz…
– A teraz zbadałem kartoteki tutejszego oddziału FBI, banków, szpitali, film ubezpieczeniowych i obliczyłem, że około trzech czwartych obywateli wywodzi swój rodowód właśnie stamtąd. Wiesz, o co mi chodzi… migracje niebezpośrednie, potomkowie, i tak dalej…
– Ciągle uważasz, że to takie ważne?
Layne schował notes.
– Przyznasz jednak, że to dziwne., Takie młode miasto jak to, niczym nie różniące się od innych, w prawie osiemdziesięciu procentach składa się z ludności napływowej, z której ogromna większość pochodzi, przynajmniej w którymś tam pokoleniu, z jednego regionu.
– Nie znam się na statystyce – Ashcroft podszedł do okna, po którym spływały krople deszczu zniekształcając zarysy drzew w parku naprzeciwko.
Gdzieś daleko, nad pomarszczonym podmuchami wiatru stawem, jakiś chłopak całował dziewczynę. W pewnej chwili oderwali się od siebie i rozpryskując błotniste kałuże pobiegli wzdłuż alei, cały czas zupełnie samotni w rozmazanej perspektywie.
– Dostałem raport komisji badającej szczątki samochodu, który rozjechał tych ludzi w ośrodku medycznym.
– I co?
Ashcroft podniósł wyżej trzymaną w ręku kartkę.
– Ze względu na stopień zniszczenia wraku nie istnieje możliwość przeprowadzenia dających realne wyniki badań.
– To wszystko?
– Są jeszcze podpisy członków komisji.
Layne zeskoczył z biurka, by zająć fotel Ashcrofta.
– Szkoda, że zaniedbali…
– Nie, Marty. Tu nie chodzi o zaniedbanie, takich raportów po prostu się nie pisze! Nie wiem, co się stało, ale jedyna rzecz, która mi się nasuwa, to przekonanie, że zaszło tam coś wybiegającego poza zwykłą rutynę.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
Ashcroft odwrócił się od okna.
– A ty, gdybyś był starym fachowcem o ugruntowanej opinii i miał opisać coś, co wybiega poza ramy, które nakreśliło twoje doświadczenie – powiedzmy też, że musiałbyś używać wyłącznie sztampowych, zwykłych i jasnych zwrotów…
– Myślisz, że…
– Przepraszam – wtrącił się Slayton, który wyglądał teraz na dużo bardziej pewnego siebie. – Bardzo mi miło słuchać o kłopotach panów, ale może zaczęlibyśmy przesłuchanie. Czas ucieka.
Layne spojrzał na niego roztargniony.
– Nazywam się… – zaczął Slayton, ale Ashcroft przerwał mu ruchem dłoni.
– Porozmawiajmy poważnie. Chciałbym wiedzieć, jak to było naprawdę ze śmiercią sanitariusza podczas pierwszej próby ucieczki Havoca.
Slayton otworzył usta, ale Ashcroft przerwał mu znowu:
– Interesuje mnie pańska wersja zdarzeń.
– Hm, prawdę mówiąc nie mam żadnej.
Layne położył nogi na biurku.
– Obudź mnie, gdy zacznie mówić do rzeczy.
Slayton poruszył się niespokojnie.
– Nie wiem, co chcielibyście panowie usłyszeć.
– Wszystko, co pan wie o Havocu.
– No… trzeba przyznać, że jego wyzdrowienie jest co najmniej zastanawiające. Ale spytajcie o to Kelly’ego. On jest chirurgiem.
– A pan radiologiem. Czy dawka promieniowania, którą dostał, była absolutnie śmiertelna?
Slayton uśmiechnął się rozprostowując nogi.
– Przecież równie dobrze jak ja wie pan, że nigdy nie można tego precyzyjnie określić. Wszystko zależy od indywidualnych cech…
– Tak czy nie?
– O rany, przecież panu mówię. Zresztą mógł się zepsuć dozymetr Havoca i wskazać większą wartość, mógł dostać kierunkową dawkę albo być czymś częściowo osłonięty.