Выбрать главу

W ciszy wyraźnie słychać było szum wentylatorów i dobiegające zza drzwi korytarza odgłosy rozmowy. Nogi Ashcrofta uniosły się, a potem zataczając łuk opadły na podłogę.

– Nie sądzisz, że to sprawa dla psychiatry? – spytał. – Kto wie, może masz rację. Havoc rzeczywiście może uważać się za potomka Taliba…

Layne mimowolnie przetarł palcami szkła, rozmazując na nich tłuste smugi.

– Posłuchaj czegoś jeszcze – wcisnął okulary na miejsce. – Corns w swojej „Archeologii Południowej Arabii” pisze, że w 570 r. p.n.e. tereny dzisiejszego Jemenu zostały zajęte przez władcę Persów Chozroesa I Anuszirwanę, co zresztą było bezpośrednią przyczyną późniejszej wojny persko-bizantyjskiej. Corns w pracy tej wspomina również o legendzie, twierdząc, że nie jest to z pewnością apokryf. Uważa, że takie plemię, mające pod sobą obszar między Morzem Czerwonym a Zatoką Adeńską, rzeczywiście istniało. Okres jego świetności zapoczątkowany w piątym wieku zakończył najazd Persów, rzeczywiście spowodowany zdradą jednego z władców. Świadczą o tym wykopaliska, a konkretniej…

Layne śliniąc palec przerzucił kilka kartek z drugiej książki.

– Właśnie, w czasie prac prowadzonych na początku lat trzydziestych odkryto ruiny, co już samo w sobie jest zaskakujące, jeśli chodzi o plemiona beduińskie, znaleziono także płaskorzeźby. Wyryte tam historie potwierdzają niemal dosłownie przekaz z legendy.

Uniósł wzrok dokładnie w chwili, gdy Ashcroft nachylał się ku niemu.

– Umówmy się nazywać rzeczy po imieniu – powiedział kapitan wyraźnie rozdzielając słowa. – Czy ty poważnie sugerujesz, że Havoc jest nowym wcieleniem Taliba, czy jak mu tam, i siłą woli rozkazuje ludziom?

Twarz Layne’a była bez wyrazu.

– Nie, ale znając te książki może być o tym przekonany.

– I samo przekonanie wystarcza, aby działo się wokół niego to, co się dzieje?

Książki zamknęły się z hałasem.

– W takim razie pozostaje uznać, że legenda jest prawdziwa i właśnie się spełnia.

Ashcroft żachnął się.

– Bzdura.

Wdusił z całej siły przycisk, obroty wentylatora ustały.

– Pamiętaj o imigrantach z początku wieku. – Layne zatrzasnął zamek teczki. – Taki napływ ludności z całego świata do jednego kraju nie miał precedensu.

– Do diabła z tym… – Ashcroft opędzał się jak od natrętnej muchy. – Trudno, żebym zaczął wierzyć w wędrówkę dusz skrzyżowaną z hipnozą. Możesz to jakoś wytłumaczyć?

Ramiona Layne’a uniosły się bezradnie.

– Niemniej dla Havoca ma to znaczenie.

– Cholerny wariat, niech ja go tylko dorwę. – Ruchem stopy dotknął teczki Layne’a. – Dowiem się, po co zaznaczył tę legendę.

Layne uśmiechnął się zza brody.

– To nie on.

– Co nie on?

– Nie on zaznaczył. Ja sam to zrobiłem.

– Dlaczego? – Brwi Ashcrofta wygięły się jak gotyckie łuki. – Dlaczego akurat na nią trafiłeś?

– Widzisz… Może dlatego, że książka sama otworzyła się w tym miejscu, a może… Sam nie wiem…

– Poczekajmy do jutra. Dziś wieczorem zajmijmy się wreszcie czymś normalnym.

Layne poruszył się w fotelu.

– Nie bój się – uspokoił go Ashcroft. – To tylko małe przyjęcie. Na konto jutrzejszych wyborów do rady miejskiej.

– To świetnie – wargi drgnęły Layne’owi w uśmiechu. – A już się bałem, że trupy to jedyna wasza rozrywka.

* * *

Layne, skulony na wąskiej podłodze żeliwnej galeryjki po raz kolejny zmienił niewygodną pozycję, kopiąc przy tym leżącego tuż obok Ashcrofta. Ten spojrzał na niego i przyłożył palec do ust. Przebywali w starym antykwariacie od samego rana. Dawno już minęło południe, a oni coraz bardziej głodni czekali, czując, że jeśli przyjdzie im poleżeć tak jeszcze parę godzin, być może później nie będą w stanie się podnieść.

Na dole Gellerstein, oparty o szeroki kontuar, spławiał nielicznych klientów i coraz częściej spoglądając na zegarek mamrotał jakieś przekleństwa. Od czasu do czasu rzucał też niechętne spojrzenia w stronę Kelly’ego i Slaytona, którzy z minami wyrażającymi najwyższe cierpienie przeglądali ciągle ten sam oprawiony w kolorową folię słownik.

Wielki zegar na ścianie wybijał właśnie trzecią, kiedy do sklepu weszła opięta plastykowym kombinezonem Murzynka. Powiewając prostymi, ufarbowanymi na blond włosami podeszła do kontuaru. Nie zdążyła otworzyć ust, kiedy Slayton przyłożył jej palec do pleców.

– Ręce do góry – szepnął.

Murzynka spojrzała na niego zalotnie. Slayton uśmiechnął się i podniósł wzrok ku metalowej barierce, zza której wychyliły się głowy Ashcrofta i Layne’a.

– Nie strzelajcie, to nie Havoc – powiedział.

Dziewczyna położyła swoją dłoń na jego ręce i uśmiechnęła się szeroko. Zaraz jednak odsunęła się, widząc czerwieniejącą twarz Ashcrofta.

– Slayton! Jeszcze jeden taki numer…

– Bez przesady – wtrącił się Kelly. – On nigdy nie przyjdzie.

– Właśnie… mamy tu siedzieć do końca życia?

Murzynka zrobiła krok do tyłu.

– To ja już sobie pójdę!

– Stać! Zatrzymujemy panią – krzyknął Ashcroft.

– Za co?

– Przez tego idiotę. Zaczeka pani tutaj, żeby nie spalić pułapki.

– Mam ważne kolokwium. – Dziewczyna cofała się w stronę wyjścia. – Nie mogę zostać.

Kelly odprowadzający ją wzrokiem odruchowo ukłonił się stojącemu w drzwiach mężczyźnie.

– Dzień dobry, panie Havoc…

– Cześć, Kelly – mruknął tamten. – O, jest i Slayton. Czekacie na mnie?

– Tak – wyrwało się Kelly’emu. – Nie, nie – poprawił się. – To jest…

– Brać go! – krzyknął Ashcroft. – Uwaga, grupa na zewnątrz blokować ulicę. – Odrzucił niepotrzebną krótkofalówkę i przesadzając barierkę zeskoczył na dół.

Dwóch żołnierzy wyskoczyło zza wielkiej szafy. Jeden poślizgnął się, ale już po chwili oba karabiny mierzyły w pierś Havoca. Murzynka okazała się jednak szybsza. Obiema rękami chwyciła lufy i skierowała na siebie. Dopiero teraz Havoc skoczył do tyłu. Udało mu się wyminąć nadbiegających żołnierzy i powalić jakiegoś przechodnia, który rozkładając ramiona zastąpił mu drogę.

– Łapcie go! – krzyczał Ashcroft. – W razie konieczności strzelać w nogi!

Osłaniając twarz wyskoczył na chodnik prosto przez wystawową szybę. Layne, który zdążył już zbiec po krętych schodach, zderzył się w drzwiach z Kellym i Slaytonem. Po krótkiej szamotaninie popchnięci przez żołnierzy wypadli na zewnątrz i ślizgając się na odłamkach szkła ruszyli biegiem w kierunku, skąd dobiegały ich najgłośniejsze krzyki ludzi. Wraz z grupą kilku sapiących pod kuloodpornymi kamizelkami członków grupy szturmowej wpadli do zatłoczonego supermarketu.

Havoc umykał wąskim przejściem między stojakami obwieszonymi mieszaniną płaszczy, futer i garniturów.

– Stój! – krzyknął któryś z żołnierzy. – Stój, bo strzelam!

Havoc przewrócił najbliższy stojak usiłując opóźnić pościg, ale było jasne, że biegnący z tyłu dopędzą go lada moment. Żołnierz, który wysforował się do przodu, w biegu zerwał z najbliższego filaru gaśnicę i stękając z wysiłku rzucił ją do przodu. Havoc upadł ugodzony w nogi, a żołnierz rzucił się na niego, kolbą karabinu przygniatając do ziemi szyję leżącego.

W tym momencie rząd wieszaków przymocowanych do grubej aluminiowej ramy wysunął się z boku, zagradzając drogę reszcie grupy. Layne naparł na nią ramieniem, ale nikt się nie przyłączył. Poczuł nagle, jak ktoś wskakuje mu na plecy i wykorzystując jego ramiona przedostaje się górą. Ashcroft z resztą żołnierzy rwąc i tratując skłębioną masę luksusowych ubrań przedzierali się na drugą stronę. Layne upadł na ziemię i z trudem, obcierając plecy, przeczołgał się dołem.

Żołnierza, który złapał Havoca prawie nie było widać spod góry kłębiących się i krzyczących coś niezrozumiale ciał.

– Ludzie, co robicie?! – płakał z boku jakiś staruszek. – Przeszkadzacie policji w ujęciu przestępcy…