– Boże! – Layne stanął za Ashcroftem. – A my jak na złość potrzebujemy pańskiej pomocy.
Malle uniósł głowę, jego włosy były bardziej rzadkie i bardziej siwe niż do tej pory.
– Te zabójstwa – powiedział Ashcroft…- Wiemy, że ich sprawca przebywa w mieście, ma przy tym zadziwiające zdolności…
– Neal – Malle przeciągnął dłońmi po twarzy. – Nie dzisiaj. Może jutro, może za parę dni, jak dojdę do siebie… porozmawiamy. Wiem, że będę zastępcą Griffitsa.
Uśmiech przekory zabłąkał mu się na wargach.
– Mimo wszystko nie pozbędą się tak szybko starej gwardii.
Ashcroft zerknął w atramentową taflę okna.
– Dobrze… Przyjdziemy.
W drzwiach usłyszeli jeszcze jedno zdanie:
– Nie dziwię się, że nie ufasz Dennisowi. Zmienił się.
Layne zapinał właśnie mankiet koszuli, a z łazienki dobiegał monotonny dźwięk maszynki do golenia, kiedy rozległ się sygnał telefonu.
– Odbierz – dobiegło zza uchylonych drzwi.
Zdjął słuchawkę ze ściany i przystawił do ucha. To, co usłyszał było na tyle zaskakujące, że zaprzestał manipulacji przy rękawie.
– Neal! – zawołał. – To do ciebie.
Osuszając twarz ręcznikiem Ashcroft wkroczył do środka…
– Kto?
– Jakieś dziecko…
Ashcroft złapał słuchawkę.
– Słucham…
Cichy stuk po paru sekundach świadczył, że rozmowa się skończyła. Opuścił rękę wzdłuż ciała.
– Kto to był? – Layne nieufnie przyglądał się jego palcom ściskającym aparat.
Oczy Ashcrofta powędrowały za okno, na pusty tego dnia parapet.
– Nie wiem, dziecko mówiące jak dorosły, chociaż… – zawiesił głos. – To jednak nasz znajomy. Radził przyjrzeć się składom Gwardii Narodowej.
– Aha – mruknął Layne i ostatecznie urwał guzik.
Chwilę jeszcze obracał go w palcach.
– Gwardia ma u was składy?
Ashcroft ruszył do wnęki z garderobą.
– Wydzierżawione okresowo w chłodni Burnside’a. Ubieraj się szybciej…
– Nie zadzwonisz po chłopaków? – przytrzymując rękaw koszuli Layne wsuwał się w kurtkę.
– I co im powiem? Że miałem telefon od małego chłopca? – nachylił się do kuchni, sprawdzając, czy wszystkie palniki są wyłączone. – To śmieszne, że dotąd cię nie spytałem. Nie nosisz broni?
Layne pokręcił głową.
– Sądzisz, że się przyda?
– Może…
Kiedy wyjechali z garażu, deszcz bębniący całą noc o szyby przestał padać. Ruch był niewielki, właściwie, jeśli nie liczyć kontenerowców, prawie żaden. Po jakimś kilometrze monotonnej jazdy Ashcroft mocno nadepnął hamulec i zanim Layne odepchnął się od deski, wysiadł z wozu. Tu między niskimi domami stała pierwsza budka z gazetami. Pomarszczona z wilgoci twarz Malle’a wisiała za drucianą siatką. Co dziwniejsze, twarzy Griffitsa nie było widać.
Trzasnęły drzwiczki i rzucony przez Ashcrofta zwitek dzienników spadł na tylne siedzenie.
– Daleko jeszcze?
– To jest w starej części miasta, bliżej zatoki – Ashcroft wskazał leżące na prawo od wieżowców śródmieście.
Przejechali jeszcze dwa duże skrzyżowania i wpadli w wąską ulicę o ponurych ścianach bez okien. Prześwit u góry mąciły biegnące między domami belki i wysięgniki. Layne przyłożył nos do szyby.
– Gdybym zobaczył jeszcze jakiś kanał, to uwierzyłbym, że jesteśmy w Wenecji – chuchnął białym oparem.
Skręcili w jeszcze węższą uliczkę. Była krótka i od razu w oczy rzucał się szyld „Burnside and Son”. Ciężka, zrobiona z pospawanych na krzyż prętów brama była uchylona. Wóz Ashcrofta wjechał bocznymi kołami na chodnik i kolebiąc się stanął. Zapanowała cisza, jedynie gdzieś za murami terkotał daleki transporter.
– Idziesz czy zostajesz?
Layne poślinił końce palców, jakby miał otwierać czyjś sejf.
– Idę.
Przeszli arkadę bramy i stanęli na owalnym podwórku. Białe zatarte linie wyznaczały miejsce postojowe dla ciężarówek. Wszystkie były puste, tylko na jednym widniała tłusta plama oleju.
– Chyba coś słyszę – szepnął Layne.
Ashcroft wyciągnął broń spod pachy. Prostopadłościan budowli miał tylko jedno wejście. U góry pod dachem biegł rząd zakurzonych wywietrzników. Kiedy wsunęli się do środka, hałasy stały się konkretniejsze. Ashcroft namacał kontakt i w świetle rzędu gołych żarówek dojrzeli leżącą na korytarzu stertę cienkich desek. W głębi ktoś zapamiętale łomotał. Ashcroft uniósł fragment rozbitej skrzynki, jeszcze połączonej gwoździami. „Property of US…” głosił urwany napis. Layne położył dłoń na desce, potem ruszył głową. Wydrapany na murze napis odsłaniał czerwień cegieł: „Property of Havoc”. Poniżej błyskał wygięty gwóźdź.
– W tym trzyma się broń?
– Tak – Ashcroft opuścił szczątki. – Karabinki M-16.
– Otworzyć… – dobiegł tym razem bardziej zrozumiały okrzyk, a potem seria ciężkich uderzeń.
– Trzeba ich wypuścić – mruknął Layne. – Ciekawe, ile Havoc tego zabrał…
Rozgniatane okuciami butów resztki skrzynek pękały momentalnie.
– Bardziej mnie interesuje, po co to zabrał.
Nietrudno było trafić do właściwego pomieszczenia. Sądząc z hałasu, ten ktoś na dole musiał mieć kafar. Po zapaleniu światła dojrzeli metalową klapę w podłodze. Zwalono na nią stojaki pełne beczkowatych pojemników. Ashcroft zabrał się do odsuwania. Łoskot zrazu umilkł, potem wrócił ze zdwojoną mocą. Wreszcie odsunęli zapadkę i odskoczyli. Jak się okazało, słusznie. Twarze czterech mężczyzn, którzy z małpią zręcznością wyskoczyli z otworu, były sine z wściekłości. Ashcroft stał już z wyciągniętym do przodu znaczkiem.
– Kapitan Ashcroft, policja.
– Kurwa… dopiero teraz? – barczysty mężczyzna nachylił się groźnie. – Te sukinsyny zamknęły nas jeszcze wczoraj.
– Niecałe pół godziny temu mieliśmy anonimowy telefon. Kto was zamknął?
Mężczyzna obrócił twarz w stronę rudzielca dzierżącego łom o stępionym końcu.
– Tak jest zawsze, kiedy przyjmuje się miejscowych…
Dwóch pozostałych strażników wyszło na korytarz. Sądząc z odgłosu trzaskania drzwiami, sprawdzali inne pomieszczenia. Dowódca gwardzistów ponownie zwrócił się do Ashcrofta:
– Mieliśmy dwóch nowych strażników z tego miasta. Zameldowali wczoraj o odkryciu podkopu w piwnicy – wskazał ręką na ciemny prostokąt włazu. – Zeszliśmy i faktycznie… był zamaskowany otwór w ścianie i wyglądało na to, że ktoś chce się dostać z zewnątrz przez stary kanał.
Sierżant z żalem potarł swoje bicepsy.
– Idioci wleźliśmy tam wszyscy… po kilkunastu metrach okazało się, że kanał musiał być zamurowany chyba jeszcze przed Rooseveltem. Wyczułem od razu, że sprawa śmierdzi, ale te sukinsyny zamknęły zejście i byliśmy gotowi. Tak nas podejść…
Rudy kiwał do wtóru głową. Ashcroft zerknął na jego łom.
– Co było potem?
– A co miało być? Macie papierosa…?
Layne podsunął paczkę, widząc, że rudy także nie przepuszcza poczęstunku. Żarłocznie zaciągnęli się dymem.
– Latarki siadły, a ci hałasowali przez noc w magazynach. Musiało ich być znacznie więcej.
– Ciężarówka – westchnął rudy.
– Prawda – dowódca kaszlnął. – Zdawało nam się, że na podwórze zajechał jakiś ciężki samochód.
Dwóch mężczyzn wróciło do sali z ponurymi minami. Jeden trzymał w rękach jakiś świstek i krótki ołówek.
– Co zginęło?.
– Wszystkiego po trochu. Trzydzieści skrzyń M-16, skrzynka AR-10, czterdzieści granatników M-79, cztery komplety miotaczy ognia wraz z dwudziestoma butlami, masa amunicji…
– To wszystko? – warknął dowódca.
– Nie, jeszcze ładunki wybuchowe, zestaw kabli lontowych.
– Żeby szlag trafił tych terrorystów… – prawie wrzasnął. – Żeby szlag trafił ćwiczenia w Nowym Meksyku i ten cholerny magazyn, który może służyć do wszystkiego, tylko nie do przechowywania broni.
Umilkł, jakby uświadamiając sobie bezsens żalów. Przetarł skronie.
– Idę zameldować – powiedział i raz jeszcze tylko zerknął na właz. – Tak mnie podejść.