Выбрать главу

Kręcąc głową zaprowadził ich do pokoju, gdzie stał telefon. Czekając na swoją kolej Ashcroft spojrzał przez okno. Na podwórzu, obok bramy, spacerowało dwóch strażników. Rudzielec miał tak samo zawziętą minę jak poprzednio, ale teraz zamiast łomu trzymał w ręku pistolet maszynowy.

* * *

Po dobrej minucie pukania, walenia, a wreszcie kopania, muzyka w środku ucichła i drzwi otworzyły się, ukazując usiłującego włożyć zbyt małą koszulę Kelly’ego. Stazzi przez dłuższą chwilę nie mógł wydobyć z siebie głosu, ale bynajmniej nie dlatego, że Kelly chwiał się na nogach. Koszula, którą nareszcie wciągnął, była najwyraźniej damska.

– Eee… chciałem… – wybełkotał cofając się Stazzi, ale Kelly chwycił go za ramię i wciągnął do środka.

– Napijesz się czegoś? – Ręce Stazziego bezwiednie zacisnęły się na podanej szklance z piwem i papierowym kubku.

Powoli jego wzrok zaczął rozróżniać majaczące w mroku szczegóły – zaścielające podłogę piersiówki z whisky, puste puszki i dwie dziewczyny, z których jedna ubrana była w szeroką koszulę Kelly’ego. Strój drugiej stanowiły dwie poduszki przyciskane rękami do ciała.

– Chyba przeszkadzam…

– Nie, skąd – z najciemniejszego rogu podniósł się Slayton poprawiając krawat będący oprócz spodni jedyną częścią garderoby, jaką miał na sobie. – Siadaj i mów, co cię sprowadza.

– Chciałem się dowiedzieć, co naprawdę zaszło w supermarkecie, bo komunikaty… ale może przyjdę kiedy indziej?

– Bez przesady – Slayton wlał mu whisky do papierowego kubka.

Siedząca bliżej dziewczyna, ta z poduszkami, położyła głowę na kolanach Stazziego. Jej oczy nie wyglądały na zbyt przytomne.

– Co chcesz wiedzieć? Wszystko od początku?

– Nie, trochę już słyszałem – Stazzi siedział wyprężony nieruchomo, nie chcąc budzić zapadłej nagle w kamienny sen dziewczyny. – Tuż po akcji rozmawiałem przez telefon z szefem grupy szturmowej, ale był jeszcze w szoku i mówił nieskładnie…

– Skąd wiesz, że był w szoku?

– To, co mówił, nie mogło wyjść z ust normalnego człowieka.

Slayton roześmiał się i szybkim ruchem zabrał tańczącej na środku pokoju dziewczynie papierosa.

– Nie wiem, co słyszałeś, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że była to sama prawda.

Slayton wciągnął dym i podał papierosa Stazziemu. Ten skrzywił się, ale w końcu wziął do ust zaśliniony filtr.

– Chyba nie chcesz powiedzieć, że Havoc może kierować ludźmi albo…

– Chcę! – przerwał gwałtownie Slayton.

Stazzi przyjrzał mu się uważnie, a potem opróżnił kubek i popił piwem.

– A ci dwaj z policji? Co o tym myślą?

– To cwaniaki. Podejrzewali wszystko już wcześniej.

Stazzi popatrzył na tańczącą dziewczynę. Czasami żałował, że nie jest już w wieku Kelly’ego czy Slaytona, kiedy wszystko było bardziej jasne.

– Warto by się z nimi skontaktować. W tej sytuacji sprawa śmierci pielęgniarza zaczyna wyglądać trochę inaczej.

– Niby tak, ale zauważ, że u nas Havoc nie kierował tłumem…

– Może nie musiał… Ale pozostaje samochód – Stazzi delikatnie zdjął z kolan głowę śpiącej dziewczyny i dolał sobie whisky. – Czy w supermarkecie nie powodował ruchu jakichś przedmiotów?

– Nie.

– Hm, albo mu coś przeszkadzało, albo nasz samochód był jednak zdalnie sterowany klasycznymi metodami… Dziwne.

– Naprawdę dziwne jest tylko to, że uwierzyliśmy w coś tak… tak… – Slayton szukał odpowiedniego słowa -…niemożliwego.

Stazzi uśmiechnął się i stuknął swoim kubkiem w kubek Slaytona.

– Kiedy dawno temu ewakuowano mnie z bazy radiolokacyjnej w Arktyce – powiedział po chwili krztusząc się – gdzie doprowadziłem do zderzenia dwóch kutrów, ponieważ nie mogłem uwierzyć, że ich sternicy w jasny dzień mogą nie widzieć się wzajemnie, mój dowódca kazał mi sto razy przepisywać zdanie: „W każdej sytuacji najpierw zareaguj tak, jak nakazują ci fakty, a dopiero potem zastanawiaj się, czy było możliwe, żeby takie fakty zaszły”.

– A dlaczego zerwałeś z radiolokacją?

– No cóż, pewnego pięknego dnia zorientowałem się, że w naszej bazie jest potwornie nudno. Najpierw zaprzyjaźniłem się z żoną szefa, potem z jego córką. Ścierpiałby to wszystko, bo był spokojnym człowiekiem, ale pech chciał, że nagle poczuła coś do mnie jego kochanka.

Kelly, który tymczasem zdołał przebyć drogę od drzwi do kanapy, popatrzył na Stazziego z zachwytem.

– Ale wracając do Havoca – powiedział Stazzi. – Czy wszyscy ludzie poddają się jego woli?

– Nie. Przynajmniej tak mi się wydaje – mruknął Slayton.

– W takim razie dobrze byłoby ustalić, kto w ośrodku podporządkuje się mu w razie jakiegoś wypadku…

– Tylko jak to stwierdzić?

– Zaraz – wtrącił się Kelly. – Myślisz, że on tu wróci?

– Jasne. Przecież musi wywrzeć zemstę na facecie, który wyciął mu nerkę – zażartował Slayton, widząc jednak paniczny strach w oczach kolegi, poklepał go uspokajająco po ramieniu.

– Jednego podejrzanego mieliśmy – powiedział po chwili. – Założę się, że pielęgniarz wstrzyknął sobie morfinę na jego rozkaz.

– Tak – kiwnął głową Stazzi. – A drugim był eskortujący go strażnik. Dobrze byłoby jednak znaleźć kogoś żywego.

– Jest taki człowiek – powiedział Kelly.

– Kto?

– Ten, kto skierował chorego pielęgniarza na dyżur przy Havocu. Pamiętam, jak Hutts mówił, że pielęgniarz zgłosił się do niego tamtego ranka, a mimo to, a raczej właśnie dlatego, wysłano go do pracy.

– Po co im był chory pielęgniarz? Myślisz, że tylko on w całym ośrodku był podatny na wpływ Havoca?

– Nie, do cholery. Ale w ten sposób łatwiej było upozorować wypadek i przedstawić całą sprawę jako pomyłkę.

Rozmowa została nagle przerwana, bo tańcząca sennie dziewczyna zdjęła nagle koszulę i wszyscy spojrzeli w jej kierunku. Dziewczyna zaraz jednak włożyła ją z powrotem. Zdaje się, że cała operacja została przeprowadzona dlatego, że początkowo koszula była wywrócona na lewą stronę. Mogło być jednak inaczej.

– To jest jakaś myśl – podjął Stazzi. – Najlepszym kandydatem na winnego byłby Woodward, ale znowu akurat jego nie możemy już o nic spytać…

– Myślisz, że on też popełnił coś w rodzaju samobójstwa?

– Może, ale chyba nie. Pamiętam, jak już po jego śmierci, prowadząc prywatne śledztwo w sprawie pielęgniarza, usiłując ustalić, kto go wysłał na górę, natknąłem się na zniszczony grafik dyżurów. Mógł to zrobić przedtem sam Woodward, ale sądzę, że jako fachowiec od administracji znalazłby tysiąc mniej prymitywnych sposobów na ukrycie swojego udziału w sprawie.

– Czy w żadnym innym źródle nie można odnaleźć tej informacji? – spytał Slayton.

– Było jeszcze zestawienie obciążenia nadgodzinami i założę się, że pielęgniarz zażądał wpisania tam swojej pracy, ale jedyny egzemplarz z tego właśnie dnia zniknął z pokoju sekretarki…

– Nie zniknął. Wcale nie zniknął – zaprotestował Kelly. – Po wypadku na polecenie Wernera osobiście wysłałem go do dowództwa.

– I dlaczego mi nic nie powiedziałeś?

– Odczep się. Skąd miałem wiedzieć?

Stazzi kilkoma łykami dopił piwo.

– Zadzwonię do nich zaraz. Znam kilku ludzi w dowództwie, więc powinienem się szybko dowiedzieć.

Slayton skinął głową.

– A swoją drogą warto by przeforsować u Wernera jakiś program badań…

– Myślisz o ludziach podatnych na wpływ Havoca?

– Tak. Przecież muszą się, do cholery, czymś różnić od normalnych.

Kelly wstał chwiejąc się na nogach.

– Dobra. Ja pójdę do Wernera i zaraz wszystko załatwię.

– Ty lepiej zostań – Slayton zaczął kompletować swój strój. – Ja pójdę.

– A my? – zaprotestowała jedna z dziewczyn. – Mamy tu siedzieć same?

– Zaczekajcie chwilę – Slayton skinął na Stazziego i obaj zniknęli za drzwiami.

Po półgodzinie prawie jednocześnie zjawili się z powrotem.

– I co załatwiłeś? – spytał Stazzi.