– To głupie, bardzo chciałbym zostać… – Layne ruszył w kierunku drzwi.
Kathreen była jednak szybsza. Skoczyła przed niego, błyskawicznie zamknęła obydwa skrzydła i przekręciła klucz.
– Kate!
– Stój i nie ruszaj się – powiedziała zimno.
– Kate, o co ci chodzi?
Kobieta stała bez ruchu patrząc na Layne’a z uwagą.
– Kate! Oddaj natychmiast klucz!
Wyraz jej twarzy pozostał nie zmieniony. W przeciwieństwie do Layne’a oddychała spokojnie.
– Kate, muszę wyjść i zrobię to, choćbym miał odebrać ci klucz siłą.
Żadnej reakcji.
Layne zrobił krok do przodu, a później rzucił się na nią usiłując chwycić dłoń. Kathreen kopnęła go w kolano i uderzyła z taką siłą, że przeleciał pod przeciwległą ścianę.
– Kate, zachowujesz się tak, jak wtedy w Centrum – wydyszał. – Opanuj się!
Kiedy zobaczył, że kobieta w ogóle nie reaguje na jego słowa, pragnienie wydostania się na zewnątrz stało się tak silne, że podniósł ciężki łom i powoli ruszył w jej kierunku.
– Oddaj to! – wysyczał. – Oddaj to, albo połamię ci wszystkie kości.
Uniósł łom i napiął mięśnie, ale Kathreen zwinnie uskoczyła w bok i celnym rzutem umieściła klucz na najwyższej półce. Layne klnąc przez zęby przystawił krzesło do ściany, wskoczył na nie i stając na palcach wyciągnął rękę. Przez chwilę jego dłoń błądziła w zwałach kurzu, wreszcie wymacała mały metalowy przedmiot. Z okrzykiem triumfu odwrócił się i zamarł z przerażenia. Kobieta biegła w jego stronę trzymając ciężką zardzewiałą siekierę.
– Nie! – krzyknął i targnął się w panice, usiłując uniknąć ciosu.
Tracąc równowagę chwycił się półki, kątem oka widząc, jak metalowa balia spada na ziemię. Kiedy kilkadziesiąt litrów wody zalało podłogę, rozległ się potworny, świdrujący bębenki wrzask. W sekundę potem zgasło światło.
„O Boże, tam był przecież ten odsłonięty kabel… wywaliło bezpieczniki” – pomyślał Layne.
Zeskoczył na dół i po omacku otworzył drzwi. Potem chwycił drgające ciało i sapiąc z wysiłku ściągnął je po zboczu, aż do szosy. Słysząc płytki, nierówny oddech kobiety, przewrócił ją na wznak i pobiegł wzdłuż drogi-
„Ashcroft! Muszę ostrzec Ashcrofta!”
Zatrzymał się po kilkudziesięciu metrach. Przemożne uczucie zagrożenia towarzyszące mu przez ostatnie chwile gdzieś znikło i czuł się zupełnie spokojny. Gdyby nie zajście z porażoną prądem Burns i to, że był kompletnie wypompowany, wróciłby do domu i zasiadł przed telewizorem.
„Zwariowałem – pomyślał. – Co mi strzeliło do głowy z tym zamachem na życie Ashcrofta? Co za głupi splot przypadków”.
Kiedy oddech powrócił do normy, Layne zawrócił i ruszył z powrotem. Eksplozja, która dosłownie rozniosła dom Ashcrofta, na wiele metrów wokół pokryła teren potrzaskanymi deskami i szczątkami konstrukcji. W miejscu, w którym stał, Layne był jednak zupełnie bezpieczny.
– Nie. Nie zgadzam się – powiedział Stazzi. – To dziecinne zagranie, które nas tylko ośmieszy w oczach Wernera.
Slayton westchnął ciężko.
– To jedyna rzecz, która może nam dać przewagę nad ludźmi Havoca. Przynajmniej tutaj, w ośrodku.
– Nie, Werner nigdy na to nie pójdzie…
Kelly wstał z łóżka i nachylił się nad Stazzim.
– Zrozum wreszcie, że Hutts jako kierownik naukowy skutecznie sparaliżuje wszystkie nasze poczynania. Musimy skłonić Wernera, żeby go odsunął albo zawiesił. To nasza jedyna szansa.
– Dobrze, ale nie w ten sposób. Poza tym, nawet jeśli Werner nabierze podejrzeń w stosunku do Huttsa, to przecież nigdy nie zgodzi się na użycie profesora w charakterze królika doświadczalnego.
– Mamy jeszcze Kathreen Burns – powiedział Slayton.
Stazzi obrócił fotel w jego stronę.
– To ta kobieta, którą przysłali Ashcroft i Layne? – spytał.
– Tak. Zamiast na pogotowie przywieźli ją tutaj mając nadzieję, że wykonamy badania, które wyodrębnią wreszcie cechę powodującą podporządkowanie się Havocowi.
– Co jej właściwie jest?
– Szok po porażeniu prądem o wysokim napięciu. Drobiazg. Ale Layne dołączył szczegółowy opis zajścia i wszystkie swoje uwagi. To naprawdę świetny materiał do doświadczeń.
– Ale jednostkowy – wtrącił Kelly.
– Może uda nam się zbadać Huttsa.
– Na to nie liczcie – mruknął Stazzi w zamyśleniu.
– Dobrze – podjął po chwili. – Spróbuję. Dajcie mi pół godziny i spotkamy się w gabinecie szefa.
Werner nie był ani zaskoczony, ani zdziwiony zarzutami i oskarżeniami wysuwanymi pod adresem Huttsa. Patrzył spokojnie na Kelly’ego i Slaytona paląc papierosa, którego dym prawie zasłaniał jego twarz.
– Można by uznać – powiedział wreszcie – że wszystko, co usłyszałem, brzmi dość przekonywająco, abstrahując oczywiście od zupełnie fantastycznych założeń, które poczyniliście. Ale chciałbym jednak dysponować jakimiś dowodami.
– Czy formularz, który świadczy, że to Hutts posłał chorego pielęgniarza na dyżur, nie jest dowodem? – spytał Kelly.
– Nie.
– Myślę, że gdyby pan z nim porozmawiał – powiedział Slayton – wszystko wyszłoby na jaw.
– Mam go wezwać? Nie wiem nawet, gdzie jest w tej chwili.
– Czeka przed drzwiami. Stazzi już go przyprowadził.
Werner uśmiechnął się i zdusił papierosa.
– Mam nadzieję, że nie trzyma nabitego rewolweru przy jego skroni – nachylił się nad komunikatorem i szepnął coś sekretarce.
Po chwili Hutts i Stazzi zajęli miejsca w głębokich fotelach.
– Usłyszałem przed chwilą – zaczął Werner – kilka poważnych oskarżeń dotyczących pana…
Hutts spojrzał na Slaytona, ale ten odwrócił wzrok.
– Między innymi pojawiła się kwestia pańskiej odmowy na przeprowadzenie badań zaproponowanych przez Kelly’ego i Slaytona.
– Nigdy nie zgodzę się na te badania – powiedział ostro Hutts. – Nie przyłożę swojej ręki do topienia rządowych pieniędzy w tak idiotycznym programie.
– Chciałbym usłyszeć, dlaczego?
Twarz Huttsa poczerwieniała.
– I pan mnie jeszcze o to pyta? Przecież to bzdury! Stek wyssanych z palca bajek!
Werner nie spiesząc się zapalił drugiego papierosa.
– A jak pan wytłumaczy śmierć pielęgniarza? – spytał zaciągając się dymem. – Albo to, co stało się z Woodwardem i jednym z żołnierzy…
– Wszystko ma swoje wytłumaczenie i na pewno je znajdziemy. W odpowiednim czasie.
– To wszystko?
Hutts prawie poderwał się z fotela.
– Czego pan ode mnie chce? Chciałbym poznać wreszcie…
Przerwał mu sygnał telefonu.
– Przepraszam panów – Werner podniósł słuchawkę i długo milczał przybierając coraz bardziej zaskoczony wyraz twarzy.
W końcu powtórzył kilka razy: „tak jest, panie pułkowniku” i delikatnie, jakby bał się głośniejszego trzasku, odłożył słuchawkę z powrotem na widełki.
– No cóż – podjął po chwili – myślę, że nasz problem jest przynajmniej w części rozwiązany.
– Co się stało? – spytał Stazzi.
– Nasze dowództwo – Werner ruchem głowy wskazał na telefon – zawiadomiło mnie, że Havoc został ujęty dziś w nocy.
W zapadłej ciszy słychać było ciężki oddech Huttsa.
– Pytali, czy podejmiemy się – kontynuował Werner – zbadania Havoca…
– Co pan postanowił? – spytał Hutts.
– Odpowiedź mam dać jutro. Jednak przywiezienie tutaj zbiega uzależnili od podjęcia przez nas kompleksowych badań o charakterze… no, mniej więcej takich, jakie proponowali już wcześniej Kelly i Slayton.
– Myślę, że powinniśmy się zgodzić – powiedział Hutts.
– Słucham?
– Powinniśmy przyjąć tu Havoca znowu!
– Przecież już raz stąd uciekł – Werner spojrzał zdziwiony na profesora.
– Ale będziemy mogli zacząć badania…
– Jeszcze przed chwilą był pan im przeciwny.
Hutts drżącą ręką rozpiął kołnierzyk.
– Muszę to przyznać, tak… Ale teraz sytuacja się zmieniła, będą dotacje, a poza tym myliłem się. Każdy człowiek popełnia błędy.