– … Na siódmym na pewno nie! Albo się gdzieś ukrył, albo w ogóle zatrzymał silnik!
– Dobrze, będziemy sprawdzać – to był głos Ashcrofta.
Przez załzawione oczy Layne zauważył, że skupiona twarz Maureen coraz częściej zwraca się ku wskaźnikowi opiłków w głównej przekładni.
– Jest!!! Tu Numer Drugi! Cel pojawił się na wysokości szóstego piętra od strony zachodniej.
Maureen ostrożnie dodała gazu i po chwili wyskoczyli na wolną, oślepiająco jasną przestrzeń. Poniżej, z prawej strony, maszyna Brodowskiego naciskała Iroquoisa tak, że jej pilot zmuszony był lądować na dachu baraku w pobliżu ciężarówki. Maureen siadała na ziemi, ale ze schowanym podwoziem i w przeciwieństwie do tamtych zrobiła to z wielkim trudem.
– Wszystko w porządku! Mamy ich – usłyszeli jeszcze przez radio.
Wyskoczyli na zewnątrz i ślizgając się na stosach ciepłych jeszcze karabinowych łusek podeszli do skupionej wokół ciężarówki grupy.
– My też mamy wszystkich – powiedział dowódca grupy szturmowej odejmując od ucha krótkofalówkę. – Oprócz Havoca.
Ashcroft zaklął wściekle, a Maureen położyła dłoń na ramieniu porucznika i spytała:
– Czy mój mąż znowu narozrabiał?
Głęboki kask i obszerny kombinezon ukrył jednak jej kobiecą sylwetkę, a ponieważ zawsze miała niski głos, dowódca cofnął się szybko, biorąc ją najwyraźniej za mężczyznę. Layne podszedł do ustawionych pod ścianą więźniów.
– Gdzie jest Havoc? – spytał bez przekonania.
– Pan Havoc przesyła pozdrowienia dla kapitana Ashcrofta – odezwał się jeden z nich. – I dziękuje za ostrzeżenie…
– Co? – wtrącił się Ashcroft.
– Pospieszył się pan. Tuż przed atakiem powiedzieliście wszystko swoim ludziom i stąd pan Havoc wiedział, kiedy ma odejść.
– To niemożliwe!
– Tak? To proszę spojrzeć do tyłu.
Ashcroft odwrócił się dokładnie w chwili, kiedy Bell Freddie’ego, Earla i Lionela ryknął silnikami i wzniósł się do góry. Kilka serii oddanych z jego pokładu sprawiło, że wszystkie pozostałe śmigłowce, łącznie z transportowym Black Hawkiem, zapaliły się buchając smolistym dymem. Maszyna w górze zrobiła zwrot, ale zanim zniknęła za rogiem budynku, co najmniej pięciu żołnierzy zdążyło otworzyć ogień. Layne śledząc wzrokiem cienką strużkę dymu wydobywającego się z silnika zauważył, jak od kadłuba oderwał się jakiś kształt i poszybował w dół.
– To był człowiek! – Layne zderzył się z Ashcroftem w drzwiach szoferki.
Sierżant był szybszy i pierwszy zajął miejsce za kierownicą.
Na miejscu Ashcroft zeskoczył ze stopnia i ruszył biegiem, ale zaraz zatrzymał się na widok Brodowskiego, gramolącego się ze zbiornika przeciwpożarowego.
– Gońmy ich! – krzyczał pilot otrzepując wodę. – Mają tych dwóch waszych.
– Ciężarówką czy pieszo? – mruknął Layne. – Wszystkie śmigłowce są załatwione.
– Szybciej! – Brodowski wskoczył do szoferki. – Zanim mnie wypchnęli, zdołałem odbezpieczyć spusty awaryjnego zrzutu paliwa. Starczy byle wstrząs…
Ashcroft w biegu wskoczył z powrotem na stopień.
– Nie pociągną daleko z zatartym silnikiem – wydyszał Brodowski wyrywając Layne’owi broń. – Szybciej!
Sierżant przyciskał pedał gazu do oporu, ale z najwyższym trudem udało im się dotrzeć na szczyt wzgórza. Helikopter rzeczywiście dogorywał w powietrzu buchając coraz gęstszym dymem.
– Szybciej! Szybciej! – Brodowski wychylił się przez boczne okno prawie spychając stojącego na zewnątrz Ashcrofta na ziemię.
Silnik ciężarówki zawył dobywając resztek sił i gnając teraz w dół zboczem wysunęli się trochę naprzód. Brodowski strzelił w górę nawet niespecjalnie celując. Pilot śmigłowca musiał to jednak zauważyć, bo maszyną targnęło i ujrzeli spadające na ziemię dwie strugi paliwa.
– Mamy ich!
Silniki śmigłowca zamilkły nagle, ustępując miejsca przeciągłemu świstowi łopat. Maszyna zatoczyła się i pod ostrym kątem pomknęła w dół. Zetknięcie z ziemią nastąpiło kilkanaście metrów przed ciężarówką, tak, że jedno z urwanych kół uderzyło w przednią szybę, zasypując całą szoferkę potłuczonym szkłem. Śmigłowiec, ryjąc w ziemi głęboką bruzdę, sunął w dół po coraz bardziej stromym zboczu.
– Zbliż się do niego! – krzyknął Ashcroft. – Szybciej! U podnóża jest linia wysokiego napięcia!
Ciężarówka podskakując na wybojach zbliżyła się do pędzącego wraka. Ashcroft wykorzystując skrawek równiejszego terenu skoczył w otwór po wyrwanych drzwiach. Wewnątrz zdemolowanej kabiny trwała zacięta walka na pięści i nogi. Ashcroft nie mogąc się połapać w plątaninie ciał wymierzył na oślep kilka kopniaków, a potem, kiedy na moment mignęła mu twarz Slaytona, wypchnął go na zewnątrz.
– Kelly!! – wrzasnął.
– Jestem! – rozległ się zduszony głos.
– Skacz! – Widząc, jak jasna sylwetka wyślizguje się przez okno, Ashcroft targnął się w tył i z jękiem bólu wylądował na jakimś kamieniu.
Podniósł się jednak szybko i zdołał jeszcze zobaczyć, jak pogięta kabina ścina jeden ze słupów trakcji elektrycznej. Odwrócił głowę nie chcąc widzieć stalowych lin opadających na maszynę.
– Popatrz, jak łatwo stracić milion dolarów… – rozległ się czyjś głos.
– .Co?
– Tyle kosztuje śmigłowiec. Mam nadzieję, że był ubezpieczony…
Ashcroft otworzył oczy. Na górze Kelly biegł do stojącej już ciężarówki. Slayton stał kilkanaście kroków dalej patrząc na Ashcrofta.
– Nigdy panu tego nie zapomnę! – powiedział po chwili z groźbą w głosie.
– No… rzeczywiście trochę nie wyszło z tym porwaniem…
– Nic mnie nie obchodzi żadne porwanie! – krzyknął Slayton. – Nigdy ci nie zapomnę tego, żeś mnie przed chwilą potwornie skopał. Dzięki tobie przez tydzień nie będę mógł usiąść.
Ashcroft siedział z nogą na nodze i rytmicznie stukał czubkiem buta o blat stołu. Wiedział, że denerwuje to Dennisa, tak jak tamten wiedział, że Ashcrofta irytuje dym z papierosa. Otwierał właśnie nową paczkę.
– Zgadza się – dłonie Ashcrofta klapnęły okładkami teczki. – Tak to z grubsza wyglądało.
Dennis przechylił się przez biurko i odwracając strony postukał palcem.
– Trzeba złożyć podpis.
Ashcroft zrobił nieczytelny gryzmoł.
– Dzięki Bogu, że chociaż tym razem brukowce darowały sobie „Wampira” Ashcrofta.
Twarz Dennisa ozdobił najserdeczniejszy uśmiech, na jaki było go stać.
– Akcja, w której ginie trzech naszych pracowników i cały sprzęt, nie przysparza chwały… Postaraliśmy się o maksimum dyskrecji.
Ashcroft uchylił się przed kolejnym kłębem dymu.
– Czytałem nagłówki: „Policja ratuje lekarzy z rąk porywaczy” – zerknął w stronę zamkniętego na głucho okna. – A więc odbierasz mi sprawę?
Dennis pokręcił głową.
– Tu nie ma żadnej sprawy – położył papierosa na krawędzi popielniczki. – Zabójstwa dawno się skończyły i, jak wielekroć powtarzałem, były jedynie zbiegiem okoliczności. A że połączyłeś to ze sprawą Havoca…
Pochylił się gwałtownie, widząc, że Ashcroft chce coś powiedzieć.
– Ten człowiek faktycznie uciekł w niejasnych okolicznościach ze szpitala, śmierć pielęgniarza także wymaga wyjaśnień, ale żeby wciągać takie siły…? – głęboko zaciągnął się dymem. – Wiesz, ile musimy płacić za helikoptery… a jeszcze uzasadnienie.