– Znowu nie mogłeś zasnąć?
Layne ociężale spojrzał w jego kierunku.
– Chyba niezbyt odpowiada mi klimat tego miasta.
– Koszmary?
– Jak zwykle.
Ashcroft rzucił na stół przeciwsłoneczne okulary.
– Szlag mnie trafia, że przez Dennisa nie możemy już wynająć tamtej grupy szturmowej. Cholera, oni byli dobrzy…
Layne wzruszył ramionami.
– Będziemy mieli własny oddział.
– Oddział? Zbieraninę! I tak dobrze, że Werner przysłał trochę swoich żołnierzy do eskorty, bo…
– Albo do oblężenia – wtrącił Layne.
– Co?
Layne zapalił kolejnego papierosa.
– Żeby skontaktować się z odpowiednimi władzami, musimy po pierwsze wydostać się z miasta, a po drugie dysponować przekonującymi dowodami.
Regularne kółka siwego dymu unosiły się ku sufitowi.
– Jedynym naszym dowodem jest ten komputer, a żeby go zdemontować i ustawić na ciężarówce, trzeba sporo czasu…
– Domyślam się, że żadna z rzeczy, które zamierzamy zrobić, nie jest na rękę Havocowi, ale skąd miałby się dowiedzieć, czego chcemy?
Layne uśmiechnął się wypuszczając kolejną serię kółek.
– Bezpieczniej będzie założyć, że Havoc wie wszystko.
Ashcroft skinął na Layne’a i przeszedł do drugiego pomieszczenia.
– Rozmawiałem już z ludźmi na dole. Prawie wszyscy zgłosili się na ochotnika, ale sprawdzenie ich lojalności zajmie nam cały dzień.
– Od kogo zaczynamy?
Ashcroft kiwnął głową Markowi testującemu komputer w małym pomieszczeniu odgraniczonym od sali zebrań panoramiczną szybą.
– Od najpewniejszych. Stazzi, Kelly i Slayton.
– Ich też? – Layne podniósł słuchawkę telefonu i połączył się z hallem.
– Sam mówiłeś przed chwilą, że musimy być absolutnie zabezpieczeni… I nie sil się na tak gryząco ironiczną minę.
Kiedy Stazzi, Kelly i Slayton zdyszani wędrówką po schodach zjawili się w sali zebrań, Mark zza szyby dał znak, że wszystko przygotowane.
– Możemy zaczynać? – spytał Layne.
Stazzi skinął głową, ale rozglądający się podejrzliwie wokół Kelly powstrzymał Marka ruchem ręki.
– Zaraz, czy to coś w rodzaju wykrywacza kłamstw? – spytał.
– Nie, to coś jak średniowieczna sala tortur.
– A poważnie? – Kelly otarł pot z czoła.
– Po prostu włączymy komputer na kilka minut i zobaczymy, czy ktoś z was nie jest podatny na wpływ Havoca.
– Na pewno tylko tyle?
– Już mówiłem, że poza tym przypieczemy was trochę prętami z reaktora.
– To nie jest śmieszne – mruknął Kelly. – Zaczynajmy.
Mark włączył prąd. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo, potem zupełnie nagle Slayton targnął się w tył uderzając głową w ramię Layne’a.
– Co… – zaczął Ashcroft, ale urwał w pół słowa, widząc jak Slayton rzuca się na podłogę i drżąc cały czas przewraca się na plecy.
– O Boże, Slayton! – Kelly nachylił się nad leżącym usiłując złapać go za ręce.
– Brać go! – krzyknął Ashcroft. – Zamkniemy go w piwnicy.
Slayton, który właśnie chodził na rękach, spojrzał na Ashcrofta zupełnie przytomnie i szybko wrócił do normalnej pozycji.
– Zaraz, do jakiej piwnicy? O co wam chodzi?
Layne ostrożnie zbliżył się do niego.
– Nie czujesz nic dziwnego? – spytał.
– Niby co mam czuć? W porządku, udawałem trochę, bo Kelly mówił, że jeśli zwariuję w tym pokoju, to zwolnią mnie z wojska… Ale żeby zaraz do piwnicy…
Ashcroft i Layne spojrzeli po sobie zaskoczeni. Mark był wręcz przylepiony do szyby dzielącej oba pomieszczenia, jedynie Stazzi zachował znudzoną minę.
– To wszystko? – spytał po chwili.
– Tak – odparł Ashcroft wciąż kręcąc głową. – Na razie jesteście wolni, chociaż…
Stazzi przysiadł na oparciu fotela.
– Wiem, o co ci chodzi. Potrzebujecie broni dla tych ochotników z dołu, tak?
Ashcroft potwierdził.
– Nie wiem, czy uda mi się wycisnąć coś więcej z Wernera. Dobrze, że chociaż żołnierze mają swoją broń…
– Ale bardzo mało amunicji – wtrącił Kelly. – Poza tym to tylko broń lekka.
Slayton wyjął papierosa i odpalił od Layne’a.
– Na pewno coś znajdziemy – powiedział spoglądając na zegarek. – Albo przywieziemy coś wieczorem albo przynajmniej damy znać, jak nam idzie.
– Szkoda, że nie jesteśmy w Vang A.F. Widziałem tam zaparkowanego thunderbolta.
– Co to jest? – spytał Layne.
– Taki samolot – wyjaśnił Kally. – Ma pancerz z tytanu i sześciolufowe działko. Między innymi oczywiście.
– Chodźmy! – przerwał mu Stazzi otwierając drzwi.
Wieczorem Ashcroft miał już zupełnie dość. Wyłamując zatarty zamek otworzył wąskie okno i regularnie, z dokładnością maszyny, wlewał w siebie kolejne szklaneczki whisky. Layne, który kawą zmywał z gardła papierosową smołę, był w trochę lepszym nastroju.
– Wyjdziemy? – mruknął cicho – dostanę klaustrofobii w tych małych klitkach.
Ashcroft podniósł się ociężale.
– Mógłbyś mi wyjaśnić, dlaczego tak duży procent ludzi podatnych na wpływ Havoca jest w policji, a tak znikomy w wojsku? – głos Ashcrofta był zdarty i ochrypły.
– To bardzo proste – powiedział Layne. – Przytłaczająca większość pracowników policji jest stałymi mieszkańcami miasta, i stąd wśród tej grupy musi być identyczny rozkład procentowy „złych” jak w mieście, czyli około trzech czwartych. Co innego wojsko. Żołnierz nie wybierze miejsca swojego pobytu, wszędzie kieruje się go rozkazem z góry, i dlatego większość pracowników wojskowego szpitala to ludzie „normalni”, ponieważ przybyli do tego miasta nie na zasadzie podświadomego przymusu, ale zupełnie przypadkowo.
Powietrze na zewnątrz nie było dużo chłodniejsze, ale lekki wiatr sprawiał przynajmniej wrażenie świeżości.
– Niby masz rację – odezwał się Ashcroft. – A jednak to przykre.
– Przykre jest to, że ciągle mamy za mało ludzi, żeby w razie czego dobrze bronić tego budynku.
Z daleka dobiegł ich ryk potężnego silnika.
– I tak na początku chciałem obstawić całe Centrum…
Na widok olbrzymiego ciągnika z naczepą, wtaczającego się przez główną bramę, Ashcroft sięgnął po pistolet. Schował go jednak na widok wyskakującego z szoferki Kelly’ego.
– No, panowie. Gasić papierosy i nie zgrzytać zębami. Jedna iskra i cały ten interes wędruje do nieba.
– Co tam macie?
– Wszystko, co strzela, truje i wybucha.
Stazzi z kilkoma żołnierzami otworzyli tylne drzwi.
– Hej, to wszystko dał wara Werner?
– Jaki Werner? – jęknął Stazzi, podnosząc do góry obandażowaną dłoń. – Kelly ze strachu tak drżał, że zamiast piłować kratę chciał mi obciąć rękę.
– To twoja wina! – krzyknął Kelly. – Źle trzymałeś rurę!
– Jaką rurę? Co było z tą kratą?
– Pamięta pan, co zrobił Havoc? – wtrącił się Slayton. – Nie mogliśmy powtórzyć jego numeru, bo Gwardia zwiększyła warty na zewnątrz. Trzeba było wejść do środka przez kanały, a tam była ta krata…
– Jak to? Nie zawalili starego tunelu?
– A skąd! Chłopcy z Gwardii są przekonani, że ewentualny rabunek odbędzie się tak, jak poprzednio. Nie mogą zapomnieć, jak Havoc wykiwał ich z tym tunelem.
Ashcroft z podziwem popatrzył na przenoszone do wnętrza budynku skrzynie.
– Co jest w środku?
– Dokładnie nie wiemy – Stazzi wyjął z kieszeni pomiętą kartkę. – Braliśmy w pośpiechu wszystko jak leci i moje dane są raczej orientacyjne…
– Gwardia stukała od zewnątrz w drzwi i trzeba było się trochę pospieszyć – dodał Slayton.
– Jak to stukała?
– No, powiedzmy waliła. Później nawet strzelała, ale wrota tej chłodni były bardzo grube.
Ashcroft zwilżył wargi końcem języka.
– Co w końcu macie? – spytał po chwili.
– Kilkadziesiąt M-16, kilka czy kilkanaście uniwersalnych M-60 kaliber 7,62 mm ze składaną podstawą dwunożną. Niestety były tylko dwie podstawy trójnożne do przekształcenia w cekaem.