Выбрать главу

– B jak Jakub – powiedział Ashcroft.

Klapa otworzyła się całkiem i razem z Layne’em zeszli w dół po stalowej drabince.

– O rany, tu są częstsze kontrole niż w wojsku – usłyszeli głos Kelly’ego.

– Weź tę latarkę z moich oczu! – Slayton nachylił się nad mroczną czeluścią studzienki. – Schodzicie?

– Nie – Layne ogarnięty nagłą falą chłodu podniósł kołnierz. – Co z wysuniętymi stanowiskami?

– W porządku. Chociaż Kelly twierdzi, że w głębi ciągle coś się rusza.

– Tam naprawdę ktoś chodzi – szepnął Kelly.

– Tak, szczury.

Wąskim korytarzem przeszli do barykady z worków wypełnionych wilgotnym piaskiem. Kilku żołnierzy obsługujących M-60 gazetami i płachtami z plastiku usiłowało osłonić taśmę amunicyjną przed spadającymi z sufitu kroplami wody. Ashcroft zapalił swoją latarkę, ale słaby strumień światła rozpraszał się w białawym oparze sunącym leniwie nad mulistą powierzchnią kanału.

– Gdzie się coś rusza?

– Właśnie tam – Kelly skierował latarkę w tym samym kierunku.

– Bzdury – powiedział Slayton.

Kelly otworzył jakąś skrzynkę, z której wyjął naładowaną rakietnicę.

– Przekonamy się?

– Chcesz strzelać do duchów?

– To raca magnezjowa. Będziemy wszystko widzieć.

– Schowaj to z powrotem – odezwał się któryś z żołnierzy. – Cholera wie, co to za gaz wydobywa się z tych brudów.

– Boisz się eksplozji? A może pożaru?

– Przestańcie… – zaczął Ashcroft, ale Kelly wyciągnął właśnie obciążoną rakietnicą rękę w kierunku białawej mgły.

– Stój! – Slayton chwycił go za ramię.

– Puść, chcę tylko…

Gdzieś w oddali rozległ się suchy trzask i zobaczyli szybującą w ich kierunku czerwoną plamkę.

– Co jest… – Layne zrobił krok do przodu, ale oślepiające magnezjowe światło, które rozbłysło tuż przed barykadą, sprawiło, że uskoczył za filar.

– Padnij! – Kelly wystrzelił swoją rakietę i zwinął się w kłębek pod ścianą.

Nagły huk wystrzałów targnął powietrzem prawie zagłuszając cichy szum dochodzący od strony korytarza.

– Woda! Woda! Chcą nas zalać!

Jeden z żołnierzy zerwał gazety zabezpieczające zamek M-60. Jednostajny łomot pracującego z regularnością kombajnu cekaemu zmieszał się z warczeniem rykoszetów. Layne wychylił się zza filara obserwując przez chwilę padające sylwetki.

– Do tyłu! – krzyknął. – Musimy się wycofać.

Napływająca skądś woda sięgała mu już po kolana. Przez moment mignął Slayton mocujący się ze swoim M-16. Ktoś rzucił granat, ale wszystko zagłuszyła potworna eksplozja za ich plecami.

– Stać! Stać! – brodzący po pas w wodzie Ashcroft osłaniał głowę przed spadającymi z góry cegłami. – Tyły są odcięte.

Kelly dusząc się w gęstym dymie wystrzelił w tamtym kierunku kolejną rakietę.

– Tędy! – krzyknął Slayton usiłując powstrzymać atak kaszlu.

Oślizgła metalowa drabina uginała się pod ciężarem żołnierzy. Idący z tyłu Ashcroft zgniótł detonator ładunku wybuchowego i rzucił go za siebie.

Piwnice budynku również wypełniał gryzący dym, a odgłosy bliskiej strzelaniny zmuszały do porozumiewania się krzykiem.

– Czy są wszyscy? – Ashcroft na chwilę zapalił latarkę.

– Tak. – Slayton walcząc z mokrym ubraniem krępującym mu ruchy wskazał na rząd metalowych klamer.

– Musimy iść jeszcze wyżej. Ludzie Havoca przekopali kanał między naszymi liniami i ten poziom również jest zagrożony!

Layne spojrzał niepewnie na migające w oddali ogniki, ale świst serii, która przeszła tuż nad nimi, sprawił, że pierwszy rzucił się na górę. Wyższe piętro było lepiej oświetlone palącymi się gdzieniegdzie żarówkami. Żółty ciężki dym docierał jednak i tutaj. Większość zaczajonych przy schodach żołnierzy miała na twarzach maski przeciwgazowe.

– Zostajemy tu? – krzyknął ktoś z tyłu.

– Tak. Trzeba zorganizować obronę.

Kelly skoczył w kierunku schodów, ale nagle wiedziony jakimś impulsem odwrócił się w ich stronę.

– Uwaga! Drzwi! – krzyknął.

Popchnięty przez resztę Layne upadł na podłogę, ale mimo piekących łez nie zamknął oczu. Błyskawicznie wycelował do biegnącego na czele rudzielca i pociągnął spust. Z tej odległości wydawało się, że człowiek z przodu dostał nagłej wysypki. Jakaś siła rzuciła go w tył, ale nie mogło to powstrzymać impetu biegnących.

– Cofać się! Cofać się! – ryczał Ashcroft.

Nie chcąc dopuścić do walki wręcz, razem ze Slaytonem podpalili skrzynkę granatów i rzucili ją na środek sali.

Stłoczeni na schodach żołnierze z trudem posuwali się naprzód. Ostrzeliwująca się bezładnie tylna linia napierała tak silnie, że wpadli na wyższe piętro w zupełnej rozsypce.

– Nie stać nad schodami! – krzyknął Ashcroft. – Tam zaraz zaczną wybuchać granaty.

Kilku ludzi gorączkowo ustawiało barykadę z połamanych szaf, biurek i krzeseł.

– Marty! Weź paru żołnierzy do tej sali i zablokujcie klatkę przeciwpożarową! Kelly, powiedz Stazziemu, niech trzyma ten korytarz i zatka wszystkie piony wentylacyjne. Reszta za mną, na górę!

Ogień z dołu nasilił się, ale schyleni, skacząc po kilka stopni, zdołali dotrzeć na wyższe piętro bez strat. Ashcroft podbiegł do Marka, który z kilkoma współpracownikami za pomocą skomplikowanego systemu lin i drutów usiłował opuścić w dół lufę działa.

– Wystarczy! – krzyknął chwytając rakietę i szarpiąc suwadło zamka. – Puśćcie to!

Mark chwycił go za rękę.

– Zostaw! Przy takim ustawieniu rozwalimy konstrukcję budynku!

– Nie możemy wycofać się wyżej! Jeśli oddamy to piętro, będą mogli wysadzić reaktor!

Ashcroft wsunął rakietę do środka i zaryglował zamek. Gdzieś z dołu dobiegł go charakterystyczny odgłos odpalania pocisków z granatników.

– Mark! – krzyknął nagle Slayton. – Włącz komputer!

– Co?

Slayton chwycił naukowca za kołnierz i zaczął ciągnąć w kierunku sali zebrań.

– Włącz komputer, do cholery! Rozumiesz? Ashcroft ostrożnie wychylił się nad poręczą, ale ciemny dym uniemożliwiał dostrzeżenie czegokolwiek.

– Co tam się dzieje, do jasnej cholery? – głos Ashcrofta zabrzmiał nienaturalnie głośno w nagłej ciszy.

Po chwili z dołu dobiegł ich pojedynczy wystrzał, jakieś krzyki i brzęk tłuczonych szyb. Potem ktoś wszedł na schody.

– Nie strzelać! – Ashcroft rozpoznał głos Stazziego. – Opanowaliśmy sytuację.

Ktoś z tyłu pomachał w kierunku przeszklonego pomieszczenia komputera.

– Skąd ten dym? – spytał Ashcroft.

– Płonie szósta i siódma sala. Zejdźcie tu z gaśnicami!

– Szósta sala? Tam jest Layne!

– Wiem. Moi ludzie już rozkuwają ścianę. Przynieście gaśnice!

Oszołomieni nagłym spokojem spoglądali niepewnie po sobie.

– No, jazda! Ruszcie się! – krzyknął Ashcroft. – Może uda się uruchomić hydranty… Poszukajcie też Kelly’ego – dodał po chwili. – Obawiam się, że będzie zajęcie dla chirurga.

Ashcroft przepuścił dwóch żołnierzy niosących skrzynkę granatów i wyszedł za nimi na podjazd. Wiejący znad oceanu wiatr niósł słony smak soli, znak, że huragan przetacza się gdzieś niedaleko.

– Neal – usłyszał ciche wołanie Marka. – Gotowe.

Ashcroft spojrzał na zaciągnięte niebo, gdzie z trudem można było wypatrzyć świt. Reflektory bezustannie myszkowały wzdłuż ogrodzenia.

– Świetnie – opuścił głowę. – Jesteś pewien, że komputer będzie pracował w takich warunkach?

– Już pracuje – Mark roztarł przeguby dłoni. – Nie sądzisz, że wszystkie drogi przez pustynię będą obstawione?

– Nie wiem, ale w mieście nie mamy szans.

Zaskwierczał aparat spawalniczy, montowano osłony na kolejnym wozie. Przez grube mury dobiegł jakby dźwięk telefonu.

– Podobno za dnia huragan ma się uspokoić – mruknął Mark próbując rozczesać czuprynę. – Ale i tak nasz nadajnik jest do niczego.

Nad nimi okno z trzaskiem uderzyło o ścianę.