– Gratuluję – wysapał Ashcroft siadając na nie wiadomo przez kogo przyniesionym krześle. – Dużo pani widziała?
– Tak, te drzwi… – zaczął Lionel, lecz kobieta powstrzymała go uniesieniem dłoni.
Jak na swój zawód miała stanowczo za starannie utrzymane palce.
– Te drzwi miały okrągłe okienka – stwierdziła zerkając na swoje zeznania. – Czy pan prowadzi śledztwo?
Ashcroft przyjrzał się swoim paznokciom, potem schował je zaciskając dłonie. Były brudne.
– Tak – odparł. – Dlaczego pani pyta?
Kobieta uniosła wiszący na szyi brelok z zegarkiem.
– Mogę streścić…
Patrząc na Lionela wzruszył ramionami.
– Proszę.
– Stałam w drzwiach do głównej hali… – zawahała się. – Tam, gdzie taśmociąg przesuwa tusze na wagę i sortuje. Wiszą na hakach… Nie mówię za dokładnie?
– Nie – Ashcroft był zajęty czyszczeniem paznokci. – W sam raz.
– Grazia właśnie wczoraj był wagowym. Jak tylko zobaczyłam Boona wchodzącego od rampy, wiedziałam, że coś jest nie tak. Był napięty i… taki dziwny. Odrzuciłam nawet papierosa.
– Wszystko jest… – Lionel bezskutecznie próbował przerwać.
– On zdjął wtedy hak, czasami jadą puste, i walnął Grazia – nachyliła się ku Ashcroftowi. – Chłopak uskoczył, ale dostał w ucho.
Zachichotała, zaraz czerwieniejąc.
– Przepraszam – szepnęła – ale lekarz mówił, że Grazia będzie miał ucho dziurawe na wylot. Można będzie włożyć palec.
Zerknęła niepewnie na Ashcrofta, lecz ten kiwając się na krześle zachęcająco skinął głową.
– Jak Boone uderzył go w ramię, Grazia uciekł do nas. Od razu zatrzasnęłam się w przedsionku. Zanim dziewczyny się połapały, oni już się gonili po całej poczekalni. Wrzask był jak diabli.
Uśmiech zniknął z warg Ashcrofta.
– Boone również krzyczał?
– Ani pisnął. Za to Grazia ryczał jak zarzynany, ta idiotka Sandage również. Wywalali stoły…
– Co dalej?
– Grazia dopadł tylnego wyjścia i pobiegł kładką, gdzie płyną pod spodem odpadki z produkcji. Chyba chciał się wydostać z budynku. Wtedy właśnie Boone pośliznął się i zjechał prosto w te flaki.
Spojrzenia Ashcrofta i Lionela skrzyżowały się.
– I czekaliście, aż przyjedzie patrol?
– Tak – Detmers podrzuciła swój wisiorek. – Wezwał go nadzór.
Skrzypnęły drzwi i Ashcroft mógł ujrzeć przez szybę druciane okulary Layne’a. Uniósł się z krzesła.
– Dziękujemy, wiele nam pani wyjaśniła – powiedział, widząc, jak statystyk próbuje coś podsłuchać przez dzielącą ich szybę. – Lionel, zgłosisz się do mnie po wszystkim.
Kobieta spojrzała przebiegle.
– Panie kapitanie, a dostanę zaświadczenie, że byłam tu do piątej?
Ashcroft nawet nie musiał patrzeć na zegarek, żeby sprawdzić, że jest dopiero trzecia godzina. Otworzył drzwi.
– Lionel, zrób tak, jak pani prosi – mruknął i wyszedł.
Layne wskazał oczami na uśmiechającą się od ucha do ucha kobietę.
– Czym ją tak uszczęśliwiłeś? – spytał.
Ashcroft wziął go pod ramię.
– Uszczęśliwiać to ją będzie zaraz ktoś inny. Dałem jej tylko alibi – powiedział ruszając korytarzem. – Zanim powiesz mi, jaki burdel jest u nas w archiwum, odpowiedz na jedno pytanie.
Layne zerknął niepewnie.
– Jakie?
Oczy Ashcrofta spoczęły na jego skroni.
– Powiedz mi, jak się czuje facet, który ma w uchu dziurę wielkości pięciocentówki? Czy to się może do czegoś przydać…?
Dwudziestu ludzi w brudnych drelichach przypadło do ziemi i popełzło w kierunku ocieniających drogę drzew. Sunący na przodzie rudzielec dotarł tam pierwszy i delikatnie, starając się nie potrącać liści, odchylił gałązki karłowatego krzaka.
– Zachować ciszę – szepnął. – Są na wzgórzu.
– Carlos – odezwał się ktoś z tyłu. – Mamy mało amunicji.
Tamten jednak nawet nie odwrócił głowy.
– Uwaga – warknął szarpiąc zamek automatu. – Naprzód!!!
Dwudziestu ludzi poderwało się z ziemi i biegiem ruszyło naprzód. Gdzieś z góry zagdakał leniwie cekaem.
– Wyłącz to wreszcie – powiedział Kelly.
– Dlaczego? Muszę zobaczyć, co będzie dalej.
– I tak wiesz, co się stanie – Kelly sięgnął do wyłącznika i ekran telewizora zgasł. – Nasi zdobędą to wzgórze, zatkną na nim flagę, potem zdobędą następne, zatkną na nim…
– Hej, Kelly – Slayton wstał z krzesła. – Przecież to był film o rewolucji kubańskiej. A ci na ekranie to partyzanci.
– No to co?
– A ty powiedziałeś o nich „nasi”. Rany boskie, Kelly, jesteś komunistą!
– Dobra, dla ciebie mogę być nawet wyznawcą Kriszny. Chodź, skoczymy do miasta.
Slayton spojrzał na zegarek.
– Chętnie, ale muszę jeszcze zajrzeć do tego faceta na dole.
Kelly podniósł się również.
– Pójdę z tobą. Chyba też powinienem go odwiedzić.
Zrezygnowawszy z powolnej windy zbiegli po schodach i w zwykłych ubraniach, nie zakładając fartuchów, weszli do sali intensywnej terapii.
– Dzień dobry pani – Slayton skłonił się czuwającej przy chorym pielęgniarce. – Pacjent nie odzyskał przytomności, encefalogram zero, impulsy czynnościowe zero, pozostałe czynniki również bez zmian.
– Tak, ale… ale to ja powinnam powiedzieć!
– Proszę się nie przejmować. Słyszałem to już od pani tyle razy, że zdołałem wszystko zapamiętać.
Stojący z tyłu Kelly podszedł do poowijanej w bandaże mumii. Zrobił ruch ręką, jakby chciał dotknąć któregoś z popiskujących urządzeń, pulsujących ekranów czy dziesiątków kabli, łączących nieruchome ciało ze skomplikowanymi układami hydraulicznymi i całymi tonami elektroniki. Dłoń zawisła jednak w powietrzu, potem Kelly cofnął ją i odwrócił się do Slaytona.
– Przecież ten człowiek nie żyje – powiedział nagle schrypniętym głosem. – Do jasnej cholery, po co oni go tu trzymają?
– Pewnie, że nie żyje. Ustawa jednak zakazuje odłączenia go przed upływem dwóch miesięcy.
– Bzdury. W tym przypadku można zastosować procedurę specjalną. Przecież trzymanie go tutaj jest zupełnie bez sensu.
Slayton rozłożył ręce.
– Stary też mówi, że to ewidentny przypadek zgonu. Na jutro czy pojutrze zapowiedziane jest zebranie w jego sprawie.
– Wyłączą go? – spytała pielęgniarka.
– Najprawdopodobniej. Chodźmy, Kelly.
Slayton pożegnał dziewczynę ruchem ręki i ruszył przodem.
– Bierzemy samochód? – spytał po chwili.
– Coś ty. Ten cholerny policjant z patrolu zawziął się na mnie. Powiedział, że jak jeszcze raz zobaczy mnie pijanego za kierownicą, to zabierze prawo jazdy.
– A jesteś pijany?
– Teraz nie, ale jak będziemy wracać… Ten cwaniak zawsze czai się wieczorem.
Tuż za metalowym płotem ograniczającym teren ośrodka prawie wpadli na grupę obdartych dziewczyn. Obydwaj uśmiechnęli się automatycznie, ale żadna nie zwróciła na nich uwagi. Skwaszeni powlekli się dalej w kierunku skrzyżowania.
– Hej, Kelly, patrz! – zawołał nagle Slayton wskazując ręką pobliski pagórek.
U jego stóp dwóch ludzi rozbijało mały kolorowy namiot.
– Czego oni tu chcą?
– Może to ci od wężów… no… serpentolodzy.
– W takim namiocie? Nie, to turyści albo ktoś z miasta.
– Nie turyści, tylko idioci. Chodź, pewnie autobus znowu nie przyjedzie i trzeba będzie zatrzymywać samochody.
Kelly pokręcił głową, ale nie zdążył zrobić ani kroku, kiedy tuż przed nimi zatrzymała się luksusowa furgonetka.
– Hej, wy tam – z okienka wychylił się jakiś grubas. – Chodźcie tutaj!
– My? – spytał Slayton.
– A do kogo mówię?
Kelly zrobił krok do przodu.
– O co panu chodzi?
– To ja pytam, czy jest tu jakiś kemping?
– Tutaj? Co pan chce tu robić?
– To moja sprawa – grubas poczerwieniał na twarzy. – Więc jest coś czy nie?
– Nie… – zaczął Kelly, ale Slayton chwycił go za ramię i wtrącił:
– Tak, jest pole namiotowe, tu niedaleko. Ale żeby się tam dostać, trzeba objechać spory kawałek bagien. Droga jest dość długa, więc może pojedziemy z panem i pokażemy…