– Trzeba było zadzwonić. Przyjechalibyśmy do pana.
– Nie, nie – Henley machnął wolną ręką, druga była w gipsie. – I tak muszę jechać do Houston. Nie wierzę tutejszym lekarzom.
Ashcroft dyskretnie spojrzał na Layne’a, ale nie napotkał jego wzroku.
– Widział pan, jak to się stało?
– Tak.
– Przecież wokół był wysoki żywopłot.
– Właśnie. Na moje nieszczęście – Henley postukał w gips – siedziałem w tym czasie wysoko na słupie. Jestem elektrykiem w ekipie filmowej – dodał widząc zdziwienie na twarzach Layne’a i Ashcrofta.
– To bardzo ciekawe. Proszę mówić dalej.
– Zdejmowałem właśnie stare złącza. Luther kazał mi je założyć, ale jak zwykle okazało się, że będą niepotrzebne. Reflektory czerpały energię z generatora na ciężarówce…
– I co się stało?
– Przecież mówię – Henley przełknął ślinę, a potem długo wycierał chustką spoconą twarz. – Byłem na samym końcu słupa – podjął wreszcie – kiedy reżyser krzyknął, że znalazłem się w polu widzenia kamery. Tej umieszczonej najwyżej. Na wysięgniku…
– I co dalej?
– Odwróciłem się i zacząłem schodzić na dół. Wtedy zobaczyłem, jak on ją dusi. Ten, no… Cadogan. Jego nazwisko również przeczytałem w gazecie.
– Rozumiem. Chciał pan rzucić się na pomoc i spadł na dół?
– Nie – Henley spojrzał na Ashcrofta z głęboką urazą. – Zeskoczyłem całkiem sprawnie. Zdążyłem nawet zrobić kilka kroków, kiedy ten idiota Luther najechał na mnie jeepem.
– Pana zdaniem zrobił to umyślnie? – spytał Layne.
– Nie, skąd… To zupełny wariat. Gdyby nie on, siedziałbym z kolegami spokojnie z tyłu i montował kable, a tak pchałem się nie wiadomo po co na słup i zeskoczyłem Lutherowi pod zderzak. Rozumieją panowie? Jak można kogoś takiego zrobić szefem elektryków?
– Oczywiście, oczywiście, ale… – Ashcroft nagle zawiesił głos. – Zaraz, co pan zrobił po okrzyku reżysera?
– Słucham?
– Odwrócił się pan, tak?
Henley skinął głową.
– A kamera była jeszcze wyżej niż pan?
– Tak…
– Idziemy, Marty – prawie krzyknął Ashcroft. – Powinniśmy ich jeszcze złapać.
– Kogo?
– Ekipę filmową. Wiem, że wtedy kręcili w okolicy przez cały dzień. Może na taśmie jest scena zabójstwa!
Sześć potężnych wozów, mieszczących zarówno sprzęt jak i garderoby, jednoznacznie określało miejsce pobytu filmowców. Wymachując legitymacją Ashcroft przesuwał się wśród gapiów torując drogę sobie i Layne’owi. Po kilkunastu sekundach i paru uwagach na temat ważniaków z policji dotarli do stóp fontanny, gdzie ustawiono kamery. Ashcroft całkiem świadomie nadepnął komuś z obsługi na stopę.
– Gdzie wasz szef? – spytał.
Tamten syknął i schylił się. Ashcroft podetknął mu kartonik legitymacji.
– Muir? Reżyser stoi tam… – mruknął człowiek i ostrożnie dotknął buta. – Przy kamerze.
Ashcroft klepnął go w ramię i z uwagą stawiając nogi między rozciągniętymi kablami, dotarł do pierwszej niecki. Gdyby uruchomiono teraz rzygacze, strumień wody z najbliższego trafiłby wyłysiałego faceta prosto w plecy. Palec Ashcrofta stuknął w to samo miejsce.
– Pan kieruje tym wszystkim?
Mężczyzna okręcił się na obcasie.
– Bo co…? – łypnął okiem. – Robi pan wywiad na temat konfliktu producent-reżyser?
Był niski, w ustach błyszczały mu dwa srebrne zęby. Poza tym zajeżdżał tanią brandy. Ashcroft po raz kolejny pokazał legitymację.
– Mógłby mi pan poświęcić parę minut? Człowiek zerknął na ich buty ukazując starannie zaczesany placek łysiny.
– Od razu chce mnie pan straszyć tym, że wygasa licencja na kręcenie w mieście, czy odłoży pan to na później?
– Chcę wiedzieć, czy piętnastego koło czwartej po południu robiliście zdjęcia na pasażu handlowym.
– Łysina ustąpiła miejsca profilowi o ptasim nosie.
– Eve, dziecinko, podejdź do nas! – zawołał. Dziewczyna o spódnicy rozciętej do połowy uda ruszyła w ich stronę.
– Powiedz panom, co kręciliśmy w sobotę.
Oparła zawieszoną na szyi tabliczkę o płaski brzuch.
– Między trzecią a czwartą trzydzieści robiliśmy scenę na tarasie kawiarni z Lindą i Patrickiem…
– To mało ważne – przerwał jej Ashcroft. – Zdejmowaliście pasaż?
– Tak, był w ogólnym kadrze.
– Chcielibyśmy obejrzeć scenę nakręconą koło czwartej.
Reżyser i dziewczyna uśmiechnęli się jednocześnie.
– Taśmy pojechały do obróbki.
– To ściągnijcie je, chociaż fragmenty.
Od strony wozu technicznego ktoś krzyczał coś na temat akumulatorów i Muir musiał odejść na moment. Czas ten jednak dobrze podziałał na pamięć dziewczyny.
– Słuchaj, Tony – pociągnęła niskiego człowieczka i szepnęła mu coś do ucha.
Tamten zerknął na nią, a potem na Ashcrofta.
– Macie szczęście. Te sceny przyjadą dzisiejszym… – spojrzał na zegarek. – Właściwie to już przyjechały.
Ashcroft uderzył palcami po kieszeniach spodni.
– Powinniśmy je jeszcze dzisiaj obejrzeć.
Muir, który wrócił tymczasem, przyglądał się przez moment jego kapeluszowi, wreszcie wytarł łysinę chustką.
– A zezwolenie…?
Ashcroft zatknął kciuki za pasek spodni.
– Najpierw chcemy zobaczyć, czy macie szanse na Oskara…
Dziewczyna mrugnęła okiem do Layne’a i wolno ruszyła w stronę nadchodzącej grupy aktorów.
– Dobrze – odezwał się reżyser, gdy już jej ciasno opięte pośladki zniknęły w tłumie. – Przyjdźcie o piątej do „Palace Hotel”, chociaż nie mam pojęcia, po co wam to wszystko.
Ashcroft pstryknął w rondo kapelusza i odwrócił się ku zagradzającej im drogę ciżbie.
– Na razie – powiedział Layne do Muira.
Ludzie niechętnie rozsuwali się na boki.
Ashcroft obserwował w lustrze twarz widniejącą na tle białych kafelków. Ciągle te zbyt duże usta i za mały nos. Nie przejmował się tym, zdążył się przyzwyczaić. Namacawszy kawałek mydła z przyjemnością spłukał dłonie. Za dużo rąk dzisiaj ściskał, za dużo raportów przeglądał. Cisnął do kosza zwiniętą kulkę papierowego ręcznika i podnosząc palcem kapelusz wyszedł do hotelowego holu. Dopiero po chwili między przechodzącymi ludźmi dostrzegł w kącie brodatą twarz Layne’a. Stał przed naklejonym na marmurowej kolumnie plakatem z uśmiechniętym obliczem Malle’a. Właściwie Malle’a można było się jedynie domyślać. Czerwony zaciek atramentu skutecznie zniszczył zdjęcie. Layne zwrócił w stronę Ashcrofta okrągłe szkła okularów.
– Ten facet nie ma chyba przyjaciół… – stwierdził wymownie.
Ashcroft zerknął na otaczających ich ludzi. Zza kontuaru przyglądał im się portier o twarzy tak samo trójkątnej, jak wiszące za nim breloki kluczy.
– Wiesz już, gdzie jest Muir?
– W salce projekcyjnej – Layne wskazał kierunek podrzutem brody.
Ashcroft zdarł uszkodzone zdjęcie.
– Zawsze znajdzie się jakiś idiota…
Oderwał resztki taśmy, a plakat wrzucił za donicę z palmą.
– Sam mówiłeś o waszym temperamencie…
Ashcroft dotknął koszuli Layne’a.
– Ten człowiek od piętnastu lat jest burmistrzem i jeśli miasto zawdzięcza komuś cokolwiek, to tylko jemu.
Ostatnie słowa Ashcroft wymówił głośniej, niż było to konieczne. Parę osób rzuciło im krótkie spojrzenia, portier zaś wymknął się na zaplecze.
– Kapitanie – przywitał ich głos Muira, gdy tylko wśliznęli się w półmrok sali projekcyjnej. – Myślałem, że pamięta pan o przysłowiu, że czas to pieniądz.
Ashcroft minął go bez słowa i usiadł dwa rzędy z przodu.
– Zezwolenie mam przy sobie – odezwał się nie odwracając głowy. – Niech pan to puszcza.
Reżyser szepnął coś do mikrofonu łączącego go z operatorem.
– Fragment kręcony prawie dokładnie o czwartej, tak?
Ashcroft skinął głową i zerknął na Layne’a. Ten przecierał okulary kawałkiem irchy, lecz zdążył je wsunąć na nos przed ukazaniem się obrazu.
Kamera rzeczywiście, tak jak opowiadał ten przejechany monter, musiała znajdować się wysoko. Swoim zasięgiem obejmowała zarówno taras kawiarni, jak leżący piętro niżej pasaż. Mimo że w kadrze przy stolikach siedziało kilkanaście osób, usadowienie dwójki aktorów momentalnie wyróżniało ich z grupy statystów.