Oszołomiony przemierzał zgliszcza. Nieliczni ocaleli krążyli jak demony bez ducha, ale nie zwracał na nich uwagi. Potrzebował powietrza, musiał stąd wyjść.
Ido.
To jego chciał znaleźć. Wiedział, że jeżeli podzieli z nim ten moment, nie będzie to takie straszne. On mógł wziąć na własne barki jego ból, on potrafił powiedzieć odpowiednie słowo, które przemieni przygniatające jego pierś brzemię w znośny ciężar. Jego przebaczenie ulży jego cierpieniu.
Wszedł po schodach i znalazł się w wypatroszonej świątyni. Konstrukcja, którą przemierzył zaledwie kilka dni temu, już nie istniała. Całkowita ciemność tej krainy rozbłyskiwała płomieniami, a ostry zapach spalenizny sprawił, że zaczął kaszleć. Szedł wzdłuż głównej nawy, pomiędzy powalonymi kolumnami podnoszącymi się ku niebu, niemającymi już nic do dźwigania. Również posąg Thenaara został zrzucony: jego ciało wznosiło się wśród zgliszczy, a głowa rozpadła się na kawałki.
Ido.
San przeszedł pod główną bramą i znalazł się na równinie. Niedaleko leżał trup smoka, prawie całkowicie strawiony płomieniami. Drzewa były spalone. Tam również nieruchome ciała Zabójców obrazowały okrutny łup tej walki.
Ido.
W zgęstniałym od dymu powietrzu rozległ się ryk. San pobiegł w kierunku, z którego pochodził, przekonany, że gdzie jest smok, tam oczywiście musi też znajdować się gnom. Kiedy dostrzegł sylwetkę zwierzęcia, serce mu zadrżało.
To on, znalazłem go!
Pozwolił sobie na nadzieję, najkosztowniejszy z luksusów.
— Ido! — wrzasnął, biegnąc. Zobaczył go, jak siedzi z plecami opartymi o brzuch Oarfa. Jest zmęczony, odpoczywa — pomyślał.
Ukląkł przed nim z rozmachem i z rozpędu zarzucił mu ramiona na szyję.
— Przebacz mi, Ido, przebacz!
Nie doszła go żadna odpowiedź. Skwierczenie zamierającego ognia wypełniało równinę, a wiatr zmiatał powietrze w leniwych kłębach dymu.
— Ido...
Serce chłopca już wiedziało, jeszcze zanim zobaczył na jego brzuchu rozległą ranę, zanim zauważył jego śmiertelną bladość. Oderwał się powoli, oparł dłonie na ziemi, wśród popiołu. Popiół, oto wszystko, co mu pozostało. I to on sam podłożył ogień, który strawił wszystko w jego życiu.
— Przysiągłeś mi, że wrócisz! — wrzasnął z nieskończoną złością, ale wiedział, że to nie wina Ida, że nie była to wina żadnej z osób, które przybyły aż tutaj dla niego. Przeklął się z całej duszy i miał nadzieję, że umrze, że zagłębi się w ziemię i pozwoli sobie odejść w błogość nicości.
Krzyczał, dopóki nie stracił głosu. Ile śmierci przez moment szaleństwa! Ileż bólu i ileż krwi za jeden błąd!
Samotność stężała przed nim, stając się pewnością. To będzie rzeczywistość, z której nigdy już nie będzie mógł się otrząsnąć. Musi cierpieć, aby odkupić winę, musi zrobić to dla pamięci Ida i wszystkich tych, którzy poświęcili swoje życie wskutek jego pychy.
Obfite łzy spłynęły po jego twarzy.
Potem poczuł dotyk na swoim ramieniu i drgnął. Przez moment pomyślał niedorzecznie, że to Ido. Może się pomylił, może to wszystko było tylko koszmarem, nic więcej. Otworzył oczy z nadzieją, już gotowy do uśmiechu. Przed sobą ujrzał tylko czerwone oczy smoka.
Patrzyły na niego ze zrozumieniem, z mądrością. Dzieliły ten sam ból, ból, jaki to zwierzę odczuwało już zbyt wiele razy podczas swojego istnienia.
— Nie chcę twojej litości — wyrzucił z siebie San, łkając. — Nie zasługuję na nią.
Smok dalej patrzył na niego, cierpliwie. San zauważył w jego spojrzeniu milczące pytanie i w końcu zrozumiał.
Dlaczego nie? Może to jedyna rzecz, jaka mi pozostaje.
Drżąc, wziął w ramiona ciało Ida i ułożył je na ziemi. Poszukał jego miecza i znalazł go — wystawał z piersi mężczyzny leżącego na wznak na ziemi. Wyciągnął go z pewnym trudem i rozpoznał. Był to miecz jego babki. Miecz z czarnego kryształu. Odwrócił się do Oarfa i wszelkie wątpliwości się rozwiały.
Włożył miecz za pas, popatrzył na Ida wilgotnymi oczami, po czym ukląkł.
— Przebacz mi — powiedział. — Teraz to już bez znaczenia, że to powiem, ale zrozumiałem.
Otarł twarz dłonią i wsiadł na grzbiet smoka. Oarf położył się, jak tylko mógł najbardziej, aby mu pomóc. Było inaczej niż za pierwszym razem i nie mógł nie myśleć o tym, że wtedy podróżował razem z Idem... Przez chwilę zastanawiał się, czy będzie w stanie lecieć. To Oarf odpowiedział na jego nieme żądanie. Stanął dęba, rozłożył skrzydła w ciężkim od dymu powietrzu i dziko zaryczał. Potem skoczył w czarne niebo, nie zwracając uwagi na otrzymane w bitwie rany. Jego postać szybko rozpłynęła się w ciemności nocy.
Epilog
Lustro było olbrzymie i ciężkie. Rama — z czystego rzeźbionego złota. Dubhe nienawidziła go od momentu, kiedy znalazła je w swoim pokoju.
— To stare lustro, prezent ślubny mojej matki od jednego z dygnitarzy — wyjaśnił jej Learchos, sądząc, że w ten sposób bardziej je doceni.
— Nie sądzisz, że to zły znak? — zauważyła.
Książę wzruszył ramionami.
— Sami tworzymy swoje przeznaczenie. To jest tylko lustro.
Miał rację, ale ona nie była przyzwyczajona, żeby zawsze widzieć je przed sobą, gotowe do powielania w nieskończoność jej odbicia. Przestała przeglądać się w lustrze w Selvie, kiedy zabiła Gornara. Nie znosiła patrzeć na odbijającą się w nim swoją winę. Czuła się tak, jak gdyby na jej plecach usadowił się potwór.
Chociaż od tamtej pory wiele się zmieniło, niechęć pozostała. Za każdym razem Dubhe obawiała się, że znowu zobaczy Bestię. Czy naprawdę interwencja Theany i Nihal wystarczyła, aby rozwiać cienie, aby wydrzeć jej z piersi klątwę, którą naznaczona była przez tyle czasu? Learchos każdego wieczoru mówił jej, że tak, i całował ją w czoło. Ona doceniała tę ufność i wiedziała, że dzień po dniu staje się dla niej coraz bardziej niezbędna. Wiedziała też jednak, że przeszłości nie da się wymazać, co najwyżej można ją przezwyciężyć. Żadna wygrana nie jest ostateczna. Bestia nigdy nie przestanie jej dręczyć: pojmowała to nocą, kiedy spocona podnosiła się na łóżku. Ciągle jej się śniła, a razem z nią powracały i zaludniały jej senne koszmary wszystkie osoby, które zabiła. Dopiero teraz, kiedy potwór był daleko, rozumiała jego prawdziwą istotę. Bestia przedstawiała sobą to wszystko, czego dziewczyna nigdy w sobie samej nie zaakceptowała: w połowie była palącym poczuciem winy, w połowie mroczną magmą, wrzeniem popędów, których nigdy nie uda jej się całkiem wygnać ze swojego serca. Bo śmierć zawsze ją wzywała, a smak krwi był pociągający. To dlatego Dubhe nie mogła przeglądać się w lustrze: strach, że czas zwycięstwa już się skończył, był zbyt silny.
— Wiesz, że ja i ty dzielimy tę samą przeszłość. Ja też zaznałem krwi, ja też odczuwam jej pokusę. Żadne z nas nie może się uwolnić i już zawsze musimy walczyć z tym, co jest w nas mroczne. Właśnie dlatego może nam się udać, bo nie jesteśmy sami — mówił Learchos, spoglądając jej w oczy. Stali nieruchomo przed lustrem i patrzyli na siebie. Tylko wówczas Dubhe mogła zawrzeć rozejm z własnym odbiciem. Learchos miał władzę odpędzania demonów; kiedy on był przy niej, Bestia się chowała.
Jednak tego ranka była sama, Learchosa nie widziała od dwóch dni, a Bestia mogła kryć się wszędzie.
Służąca otworzyła okna, rozwiewając cienie. Wspaniały słoneczny dzień zalał komnatę światłem, dokładnie tak, jak tamtego dnia, kiedy Learchos został przedstawiony ludowi, a jego matka zamknęła się w tym samym pokoju, z zaryglowanymi oknami, z głową pod kołdrami.