— Rozbierajcie się — powiedział żołnierz, kiedy skończyły myć twarze.
Dubhe zesztywniała.
— W tych szmatach nikt was na targu nie kupi. Umyjcie się porządnie i włóżcie to.
Żołnierz rzucił na ziemię parę skórzanych, dość skąpych gorsecików i spódnice tancerek uszyte tylko z gazy.
Theana popatrzyła na nie, po czym posłała Dubhe zrozpaczone spojrzenie. Ta przełknęła ślinę. Podniosła dłonie do tasiemek koszuli i zaczęła rozwiązywać je jedna po drugiej. Odwróciła się plecami do żołnierza. No dalej, odwagi, czas, żebyś mi udowodniła, czy naprawdę jesteś przekonana, żeby ze mną iść.
Przez chwilę, która wydawała jej się wiecznością, Theana stała nieruchomo. Potem odwróciła się, zamknęła oczy i też rozebrała się, powoli, z rozpaczą. Po raz pierwszy, odkąd rozpoczęły tę podróż, Dubhe naprawdę ją podziwiała. Obie zostały tylko w dość krótkich i przezroczystych koszulkach z gazy — wszystkim, co miały pod ubraniami.
Chociaż zaklęcie je zmieniło — a zwłaszcza postarzyło Theanę — żołnierz patrzył na nie w sposób, który nie pozostawiał żadnych wątpliwości co do jego myśli.
— Szkoda, że muszę was sprzedać... Mam nadzieję, że nikt was nie weźmie — powiedział, podchodząc bliżej.
Wsunął rękę pod koszulkę Dubhe i zacisnął palce na jej białym ciele. Ona zamknęła oczy, starając się pozostać nieporuszona, choć czuła, jak ślepa złość podchodzi jej do gardła. Jej dłoń pragnęła schwycić sztylet ukryty w wewnętrznej kieszeni leżącej na ziemi spódnicy.
— Powiedziano ci, żeby nie dotykać towaru!
Rozległ się gwałtowny, nieoczekiwany odgłos ciosu. Obie dziewczyny wstrzymały oddech. Drugi żołnierz zaskoczył mężczyznę i uderzył go w kark.
Tamten w odpowiedzi wzruszył ramionami i uśmiechnął się obleśnie.
— Już idę, już idę! — powiedział prawie z rozbawieniem i pociągnął do siebie oba łańcuchy.
Korzystając ze starcia pomiędzy mężczyznami, Dubhe wyciągnęła z kieszeni swojej spódnicy sztylet i wzięła dwa małe flakoniki z ubrań towarzyszki. Była tak szybka, że nikt się nie zorientował, nawet Theana, która wciąż jeszcze, upokorzona, trzymała wzrok utkwiony w ziemię.
— Byłaś dzielna — wyszeptała do niej Dubhe, przechodząc obok.
Wioska pełna była głosów i żołnierzy. Wszędzie byli skuci łańcuchami niewolnicy: mężczyźni, ale przede wszystkim kobiety i dzieci. Selva przepełniona była ludźmi jak nigdy wcześniej. Dubhe nie potrafiła rozpoznać ani jednej twarzy. Było tak, jak gdyby przez te dziesięć lat „jej” Selva roztopiła się, jak gdyby wszystkie osoby, które ona widziała, znikły, z upływem czasu zastąpione przez całkowicie nieznajomych. A jednak domy były te same, mury identyczne, a przebieg ulic niezmieniony.
Żołnierz kazał im przejść przez całą trasę pomiędzy szeregami spojrzeń ciekawskich, zniesmaczonych lub tylko pożądliwych. Od czasu do czasu dziewczęta napotykały oczy pełne litości, które zaraz potem odwracały się w innym kierunku.
Kiedyś w Selvie nie było targu niewolników. Miejscowość była zbyt mała, zbyt oddalona od reszty świata. Teraz natomiast, kiedy front wojenny przesunął się, jej bliskość od strefy walk sprawiła, że stała się idealnym miejscem do tego rodzaju wymian. Sama wioska też się powiększyła. Chociaż centrum pozostało to samo, peryferie pełne były nowych domów.
Dubhe powróciła myślą do swojego procesu. Przebyła tę samą drogę przed otrzymaniem wyroku; ciekawe, czy Trarek, starzec wioski, który ją osądził, jeszcze żyje? A chłopak, który uwolnił ją w lesie, co z nim się stało? Z pewnością nie mógł wiedzieć, że uratował życie morderczyni z Gildii, kobiecie, która teraz planowała zabić jego króla.
— Wszystko dobrze? — spytała ją Theana.
Dubhe kiwnęła głową.
— Widzę, że jesteś jakaś zmieszana. Może blokada pieczęci już nie chroni cię dość dobrze...
Dubhe powstrzymała ją spojrzeniem.
— Wszystko w porządku. — Z jakichś przyczyn trudno jej było wyjawić prawdę. — Po prostu tutaj się urodziłam — wypaliła na koniec jednym tchem. Szybko wysunęła się naprzód, aby uniemożliwić Theanie zadawanie dalszych pytań.
Wkrótce potem dotarli na plac. Dubhe pamiętała go jako dość spory. Zawsze wydawał jej się miejscem szczególnym, prawie eleganckim, gdzie w dni świąteczne chodziło się w lepszym ubraniu. Zdumiała się, stwierdzając, że nie było to nic więcej niż prosty kwadrat, o długości boków nieprzekraczającej nawet trzydziestu łokci. Ledwo mieściła się tu drewniana trybuna zbudowana przez handlarzy niewolników, pod którą tłoczyli się przepychający się ludzie. Niektórzy klienci zmuszeni byli stanąć w jednej z bocznych uliczek, gdzie wspinali się na palce, usiłując jak najlepiej zobaczyć towar.
Żołnierz zaprowadził je do postawionego za podestem namiotu, tam, gdzie według wszelkiego prawdopodobieństwa znajdował się kupiec. W środku unosił się zapach mężczyzny i woń strachu. W jednym kącie zbita grupka kobiet zalewała się łzami, inne starały się na wszelkie sposoby zachowywać się z godnością, jeszcze inne miały zrezygnowane i puste spojrzenia. Pomiędzy nimi siedział kupiec. Dubhe rozpoznała go dopiero po chwili. Utył i wyglądał na o wiele więcej niż dwadzieścia lat, które powinien mieć. A jednak jego wzroku nie można było pomylić: to Renni, jej dawny towarzysz zabaw.
On też był obecny w dniu procesu. Dubhe dobrze pamiętała, że to on oskarżył ją jako pierwszy. Miał piskliwy i irytujący głosik, którym wbijał w jej poczucie winy zatrute słowa. Rzuciła na niego przerażone spojrzenie. Nagle poczuła, że nie może się ruszyć, że nie może zrobić ani kroku naprzód.
Żołnierz pogonił ją z tyłu.
— No, już, przestań robić sceny!
Renni odwrócił się. Jego szyja zatopiona była w tłuszczu, a olbrzymie dłonie zaciskały się na gałkach krzesła, które z trudem go mieściło. Dubhe pamiętała szczupłego i żywiołowego chłopca, który niewiele miał wspólnego z tą obrzydliwą kulą smalcu. Jego obleśne spojrzenie oszołomiło ją, a kiedy taksował ją wzrokiem, przypomniała sobie to, co wysyczał jej przed ogłoszeniem wyroku: „Dostaniesz to, na co zasługujesz, możesz być pewna”.
— Problemy? — spytał Renni, zwracając się do żołnierza. Jego głos pozostał ten sam, co dziesięć lat temu.
— Wszystko w porządku, jak zwykle dziwki to same kłopoty. Renni uśmiechnął się zarozumiale.
— Nas to i tak nie dotyczy, nie? To będzie problem tego, kto je sobie kupi.
Żołnierz pociągnął za łańcuch i kiedy tylko Dubhe została rozdzielona od Theany, poczuła, jak gdyby miała przezroczystą skórę, jak gdyby można było zobaczyć każdy jej organ wewnętrzny. Niemożliwe, aby on jej nie rozpoznał, aby nie poczuł fetoru jej grzechu. Z pewnością już za sekundę przypomni sobie te dłonie splamione krwią, również dlatego, że to on ogłosił ją winną, bez możliwości odkupienia.
Renni zaczął chodzić wokół niej i oglądał ją, tak jak się to robi ze zwierzętami. Pomacał ją po ramieniu, kazał otworzyć usta. Przesunął po niej swe tłuste paluchy, aż wreszcie jego dłoń zatrzymała się tam, gdzie wina Dubhe nabierała widzialnej formy: na symbolu. Zaczęła się denerwować. Renni podciągnął rękaw jej szaty i odkrył podwójny pentakl.
— A to?
Popatrzył jej prosto w oczy, a Dubhe nie była w stanie wypowiedzieć ani słowa.
— No więc? — huknął.
— To symbol jednej z kast kapłańskich.