Wślizgnęła się do środka z poczuciem klęski. Jaki sens miało to całe wędrowanie przez dziesięć lat, cierpienia i walki, jeżeli tak naprawdę nigdy stąd nie wyszła?
W środku wszystko było tak jak wtedy. Nikt niczego nie ruszył. W kącie stał zardzewiały miecz, ich najcenniejszy łup, a obok już przegniłe drewno wędek. Dubhe wyobraziła sobie swoich przyjaciół, jak stoją nieruchomo przed wejściem do groty, już bez Gornara i bez niej. Może ociągali się, zastanawiając, czy jest sens wchodzić do środka, aby odzyskać skarb. Ale potem musieli zmienić zdanie, Renni jako pierwszy. Może właśnie wtedy zrozumieli, że wszystko się zmieniło, na zawsze.
Dubhe po raz pierwszy w pełni odczuła wagę swojego czynu. Tamtego dnia nie zabiła tylko Gornara. Owego pierwszego dnia lata umarli wszyscy. Żadne z nich już nigdy nie było takie samo, wszystko skończyło się tam w środku i była to jej wina.
Upadła na kolana, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, z pięściami zaciśniętymi na skale. Oddałaby wszystko, żeby cofnąć czas, aby oczyścić się z wyrzutów, ale nic, nawet woda potoku, która wszystko wygładza i zabiera, nie była w stanie zmyć krwi z jej rąk.
Wypełzła z groty i uklękła na brzegu rzeki, wstrząsana łkaniem.
— Przebacz — wymruczała ze spojrzeniem utkwionym w wodzie. — Przebacz, ja nie chciałam...
Odgłos kroków sprawił, że się wzdrygnęła. Machinalnie wyciągnęła dłoń w stronę sztyletu ukrytego pod gorsetem, który kazał jej włożyć żołnierz. Kiedy jednak podniosła oczy, jej palce natychmiast puściły broń. Przed nią, po drugiej stronie potoku, stał Learchos w swojej skrzącej zbroi. Patrzył na nią nieruchomo, ale chociaż wyglądał na wielkiego wodza, jego twarz nie miała nic z pewności siebie, której oczekuje się od tego, kto ma w ręku losy wielu ludzi. Obserwował ją ze smutkiem, prawie ze zrozumieniem.
Dubhe przyszedł na myśl ów odległy dzień, kiedy widzieli się po raz pierwszy. Wtedy też wyczuła, że wobec tamtego widowiska śmierci doświadczali tego samego, że tamten straszliwy moment czynił ich odmiennymi od wszystkich innych i jednakowymi między sobą. Tak samo i teraz. Wydawało się niemal, że Learchos rozumie powód jej bólu i go z nią dzieli.
Dubhe pośpiesznie osuszyła łzy, a on przekroczył strumień, zanurzając wysokie buty aż do połowy łydki.
Kiedy dotarł na drugi brzeg, pochylił się nad nią.
— Nie miałaś nic do roboty w wiosce?
Dubhe potrząsnęła głową zmieszana.
— Nie, ja...
Zapadła krępująca cisza, ale Learchos nie odwrócił spojrzenia.
— Cokolwiek to było, teraz już się skończyło — powiedział jej.
Dubhe popatrzyła w inną stronę, przełykając ślinę, aby odegnać łzy. W tonie jego głosu było coś uspokajającego, a jednak w głębi duszy czuła, że nawet on w te słowa nie wierzy.
Podał jej rękę i pomógł się podnieść. Dubhe nie opierała się i w końcu popatrzyła mu prosto w oczy.
— Skorzystaj z tych ostatnich godzin w wiosce — powiedział jej książę. — Zajmij czymś umysł. Samotność nie przynosi nic dobrego.
— A jednak wy też jesteście tu sami — odparła.
Learchos uśmiechnął się z goryczą.
— W tym przypadku nie radzę ci iść za moim przykładem. — Następnie, nie dodając nic więcej, ruszył w zarośla i zniknął w gęstwinie.
Dubhe ogarnęło dziwne uczucie. Ten młodzieniec tak jak ona szukał chwili, żeby zostać sam ze sobą.
Po raz pierwszy po tak długim czasie czuła, że coś z kimś dzieli. Prosiła o przebaczenie na brzegu potoku i on ją widział. Było to tak, jak gdyby powierzyła mu straszliwy ciężar swojej tajemnicy. Ale może i książę ukrywał jakąś swoją prawdę.
Kiedy Dubhe i Theana znowu się spotkały, plac Selvy rozpalało słońce. Kupcy zdemontowali namioty; zostały tam tylko puste drewniane konstrukcje i rozrzucone wszędzie rupiecie. Był to przygnębiający widok, ale Dubhe poczuła się dziwnie podniesiona na duchu.
Chociaż wizyta w grocie była dla niej ciężkim doświadczeniem, fakt, iż ktoś zaskoczył ją w tak osobistym momencie, dobrze jej zrobił. Może przejście tamtędy miało jakiś sens, a nie było tylko zwykłym skokiem w przeszłość.
Nadeszła Theana, z wysiłkiem wlokąc ze sobą dwa wypełnione rzeczami chlebaki oraz dwa zawiniątka z nowymi ubraniami.
— Starałam się wziąć wszystko, co konieczne, i to w dużych ilościach — powiedziała, stawiając ładunek na ziemi. Sapała z wysiłku, ale wydawała się zadowolona.
Dubhe obrzuciła ją ironicznym spojrzeniem: najwyraźniej jej towarzyszka nie była przyzwyczajona do tego rodzaju podróży ani tym bardziej do misji takiej jak ich, misji morderców.
— Widzę — odpowiedziała zimno.
Theana spojrzała na nią pytająco.
— Im więcej rzeczy ze sobą ciągniemy, tym trudniej będzie nam kłamać Learchosowi. Myślałam, że już to zrozumiałaś — skarciła ją Dubhe.
Theana spojrzała zmartwiona na bagaże. Nie pomyślała o tym. Chociaż się starała, wciąż jeszcze rozumowała, jak gdyby dalej była asystentką Folwara. Nadal poruszała się pośród sprzętów laboratoryjnych, a nie na polu walki.
Widząc jej minę, Dubhe prawie od razu pożałowała tej kąśliwej uwagi. W gruncie rzeczy zostawiła ją z tym zadaniem samą.
— Przykryjemy wszystko ubraniami — powiedziała więc, machając lekceważąco dłonią. — Przebierzemy się w namiocie niewolnic, tam i tak już nikogo nie ma.
Zrobiły wszystko w milczeniu, a niebo przechodziło w coraz głębszy odcień fioletu.
Fioletowa godzina. Dubhe westchnęła. Kiedy była dzieckiem, kilka razy zdarzyło jej się być świadkiem tego dziwnego kaprysu żywiołów. Po zachodzie słońca wszystko nabierało nierzeczywistych barw, co sprawiało wrażenie, że padło się ofiarą jakiegoś zaklęcia. Był to nadzwyczajny moment, który zawsze kochała.
— Myślisz, że to mądrze podróżować z księciem?
Dubhe odwróciła się gwałtownie. Na szczęście głos Theany rozbrzmiał, zanim znów porwały ją wspomnienia z dzieciństwa.
— Jeżeli zdobędziemy jego zaufanie, to w zasadzie mamy wszystko załatwione — odpowiedziała z przekonaniem. Jednak niespodziewanie zaskoczyło ją dziwne uczucie zakłopotania.
Przebierała się dalej, udając, że nic się nie stało, ale kiedy podniosła wzrok, zorientowała się, że jej towarzyszka wciąż tam stoi, nieruchoma, i wpatruje się w nią.
Theana zarumieniła się lekko, a Dubhe zesztywniała. Doskonale wiedziała, w czym tkwił problem.
— Przeszkadza ci to, prawda? Mój sposób bycia... to znaczy to, kim jestem. — Przerwała zapinanie spódnicy i obrzuciła ją wyzywającym spojrzeniem. — Zastanawiasz się, jak ktoś może być taki zimny i tak bezczelnie wykorzystywać innych. Przyznaj to.
Ton jej głosu stał się twardy, ale czuła potrzebę zaznaczenia dystansu istniejącego pomiędzy morderczynią a dziewczyną wzrastającą na dworze czarodziejów.
Theana spochmurniała, ale nie zareagowała tak jak zwykle. Przeciwnie, wyprostowała ramiona i w milczeniu wytrzymała jej spojrzenie.
— Myślę tylko, jak trudno musi być znosić ciężar klątwy, którą na sobie dźwigasz — oświadczyła.
— Nie potrzebuję twojej litości — odparła natychmiast Dubhe. — Nie potrzebowałam litości Lonerina i tym bardziej nie życzę sobie twojej.