— To nie jest litość. A tak czy inaczej, nawet gdyby nią była, nie byłoby w tym nic złego. Litość zbliża nas do innych i pomaga nam ich zrozumieć.
Dubhe poczuła się przyłapana na gorącym uczynku. Ona sama właśnie o tym myślała tego popołudnia na brzegu strumienia. Przyznanie się do tego oznaczałoby jednak obniżenie czujności, a na to nie mogła sobie pozwolić.
— To tylko gładkie zdanko, którego nauczyli cię twoi przyjaciele kapłani — zauważyła ironicznie.
Theana próbowała powstrzymać złość, ale zirytowało ją to prowokatorskie zachowanie i w końcu wybuchnęła.
— Ja przynajmniej mam swoją wiarę, z której się tak naśmiewasz. I nie są to zdania kapłańskie: taka jestem i musisz się do tego przyzwyczaić. Jestem dziewczyną, która modli się wieczorem i podąża za nadzieją.
Dubhe była pod wrażeniem tego niespodziewanego wybuchu dumy. Nie chciała jednak ustąpić.
— Ja nie potrzebuję ani modlitwy, ani nadziei.
Spojrzenie Theany stało się okrutne.
— Doprawdy? A z pustką, którą w sobie nosisz, gdzie do tej pory doszłaś? Poza przeżyciem i zabijaniem, czego w życiu dokonałaś?
Te słowa opadły aż do centrum bólu Dubhe niczym rozżarzony nóż. W gardle jej zaschło i nagle poczuła, że nie ma już słów.
— Ja mam cel — wycedziła wreszcie czarodziejka. — A ty, poza pozbyciem się Dohora, jakie masz plany?
Na to pytanie nie było odpowiedzi. Dubhe poczuła się zmiażdżona. Ograniczyła się do zebrania starych ubrań do chlebaka i przewieszenia go sobie przez ramię. W milczeniu.
— Czas na nas — powiedziała w końcu ledwo słyszalnie. Jednak kiedy podniosła oczy na Theanę, dostrzegła, że w jej spojrzeniu nie ma już buty. Raczej współczucie.
— Mnie też trudno jest z tobą podróżować — westchnęła czarodziejka. — Chyba jest już jasne, że się nie znosimy. Nie ma jednak powodu, abyśmy dalej ciągnęły tę ukrytą wojnę.
Dubhe była zdumiona tak bezpośrednią wypowiedzią. Nigdy by nie pomyślała, że Theana może w ten sposób wziąć sytuację w swoje ręce. Co więcej, nie uległa wyrzutom, nie przeprosiła jej.
— Być może popełniłam błąd w ocenie i w żadnym wypadku nie powinnam była z tobą wyruszać. Teraz jednak jestem tutaj i wierzę w naszą misję. Robię wszystko, żeby stanąć na wysokości zadania i mam nadzieję, że to zauważyłaś. Dlatego przestań szydzić z tego, kim jestem: to między innymi dzięki mojej wierze jeszcze żyjesz.
Dubhe odwróciła wzrok. Znowu wszystko rozpadało się pod jej stopami.
Learchos stał na środku placu, sam. Miał na sobie tę samą zbroję, co tego ranka, i czekał na nie z zagubionym spojrzeniem.
Dubhe na jego widok odczuła dziwny ucisk w żołądku. Wcześniej groziło jej odkrycie przed nim swojej prawdziwej tożsamości, a to wszystko nagle stawiało ją w pozycji niższości. Zwolniła kroku i pozwoliła, aby to Theana przejęła inicjatywę. Jej ukłon był doskonały. Było widać, że ma wprawę w kontaktach z panującymi. Poszła za jej przykładem i również skłoniła głowę.
— Już wam mówiłem, że nie trzeba.
Zmęczony głos Learchosa przypomniał jej z zawstydzeniem słowa wypowiedziane nad rzeką: „Cokolwiek to było, teraz już się skończyło”.
— Przez kilka dni będziemy podróżować razem. Ciągnięcie tych formalności nie ma sensu. — Młodzieniec popatrzył na nie, nie zatrzymując wzroku na żadnej z nich. — Znajdujemy się na ziemi mojego ojca, ale tutaj też nie brakuje nieprzyjaciół. Jeżeli chcecie ze mną iść, musicie mieć świadomość, że nie będzie to łatwa podróż.
Tym razem to Dubhe zabrała głos.
— Mój panie, przeżyłyśmy już bardzo trudne chwile i teraz, kiedy nie mamy już domu, naszą jedyną nadzieją jest pójście z wami. Nawet najgorsze trudności będą niczym wobec smutnego losu, jaki spotkał nasze towarzyszki tam, w wiosce.
Mogłaby przysiąc, że Learchos patrzył na nią intensywniej niż na Theanę.
Uspokój się, nie może nic o tobie wiedzieć. Tam, przy rzece, pewnie pomyślał, że płaczesz z powodu tego, co ci się przydarzyło.
Kiwnął krótko głową.
— A zatem wyruszamy niezwłocznie. Za pięć dni będą oczekiwać mnie w Karvie, a przynajmniej tej nocy możemy poruszać się bez przeszkód. To jest bezpieczny teren.
Położył dłoń na rękojeści miecza i ruszył przed nimi, nie odwracając się za siebie.
Maszerowali przez większą część nocy. Następnego ranka zatrzymali się w jakiejś wiosce. Learchos zadbał o zakwaterowanie dziewcząt w gospodzie na własny rachunek i zniknął na resztę dnia.
Dubhe i Theana skorzystały z tego, aby powtórzyć rytuał dla Bestii. Mogły jeszcze odczekać sześć dni, ale nie wiedziały, czy później będą miały czas i okazję. Theanie drżały ze zmęczenia ręce, ale pragnienie pokazania towarzyszce swojego hartu było zbyt silne. Nie mogła przebaczyć jej tamtej wymiany zdań. Nie tyle paliły ją obraźliwe słowa oraz pogarda, jaką jej okazała Dubhe, ile fakt, że dziewczynie udało się wyrwać jej z ust okrutne słowa, których prawie od razu pożałowała. Dubhe doprowadziła ją do kresu, tam, gdzie nigdy nie chciała się znaleźć.
W każdym razie nie pozwoliła, aby stan ducha wpłynął na nią podczas wykonywania rytu. Opróżniła umysł, jak to robiła zawsze przed zaklęciami, i przemogła się, aby patrzeć na Dubhe jak na każdą inną osobę, którą leczyła podczas lat spędzonych w Laodamei.
Tym razem wszystko było prostsze. W końcu Dubhe sprawdziła swoje siły kilkoma pchnięciami sztyletu. Wydawała się zadowolona. Theana oparła się o ścianę za swoim łóżkiem, całkiem wykończona, z czołem pokrytym kropelkami potu: ta operacja zawsze wysysała z niej wiele energii.
— Czuję się lepiej niż ostatnio — mruknęła Dubhe. — Dziękuję...
— To mój obowiązek — odpowiedziała Theana zawstydzona. Potem zamilkła.
Dubhe usiadła na łóżku i wyciągnęła się z twarzą skierowaną do sufitu.
— Już cię o to pytałam jakiś czas temu, ale mi nie odpowiedziałaś — podjęła. — Ale nie mogę nie stawiać sobie tego pytania za każdym razem, kiedy na ciebie patrzę. Od kiedy wyruszyłyśmy, musiałaś znosić próby, które są dla ciebie okropne, a wszystko to dla osoby, której powinnaś nienawidzić. Dlaczego?
Theana zarumieniła się. Nie spodziewała się tego pytania.
— Nawzajem ratowałyśmy sobie życie. Teraz coś nas łączy, nie sądzisz? — ponagliła ją Dubhe. — Chcę tylko znać prawdziwy powód, który popchnął cię do podjęcia tej misji...
Theana wzięła między palce kosmyk włosów i przez chwilę myślała, żeby nie odpowiadać, jednak potem przypomniała sobie owo „dziękuję”, które dopiero co padło z ust Dubhe.
— Nie wiem — odpowiedziała zawstydzona. — Może to była ochota na zmiany, chęć wystawienia na próbę moich zdolności. A może... może byłam zmęczona oczekiwaniem na powrót Lonerina, podczas gdy on dokonywał nadzwyczajnych czynów.
Powiedziałam to, naprawdę to powiedziałam! — pomyślała zszokowana. Lonerin był między nimi tematem tabu. Nie wiedziała dokładnie, co zaszło między nim a Dubhe, ale z pewnością chodziło o coś, o czym ona długo marzyła, a czego nigdy nie miała.
Obawiała się reakcji towarzyszki, ale Dubhe popatrzyła na nią z uśmiechem, który rozluźnił jej węzeł w gardle.
— Może prawda jest taka, że chciałam tylko uciec — dodała więc z bolesnym westchnieniem.
— Nie powinnaś tego robić — odrzekła Dubhe poważnie. — On też w jakiś sposób od ciebie ucieka.