Выбрать главу

Rozpoczęli od podstaw, od najbardziej elementarnych ćwiczeń na koncentrację. Lonerin przykładał się pilnie; nawet podczas lotu Sennar wyjaśniał mu rzeczy, które mogły mu się przydać.

— Rytuał jest dość starodawny, będziesz więc musiał sformułować zaklęcia po elficku. Musisz nauczyć się ich na pamięć razem z gestami, które mają im towarzyszyć. Trzeba oddzielić własną duszę od ciała i unieść się w mistycznej ekstazie. To coś w rodzaju pozornej śmierci, trudnej i bolesnej, która może też stać się rzeczywistą...

Za każdym razem, kiedy zatrzymywali się na noc, Sennar dorzucał mu jakąś nową informację lub prosił go, aby wykonał to, czego nauczył się poprzedniego dnia. Niektóre wprawki wydawały się Lonerinowi aż za proste.

— Skoncentruj się na oddechu świata.

— To już umiem...

— Nie na poziomie, którego się od ciebie wymaga — odparował sucho Sennar.

Inne ćwiczenia uważał za po prostu dziwaczne.

— Chciałbym, abyś wyciągnął z tego liścia jego energię życiową, o tak. — Sennar złapał liść, położył go na środku własnej dłoni i przykrył drugą, po czym na chwilę zmarszczył brwi. Kiedy otworzył dłonie, z jednej strony znajdował się suchy liść, a z drugiej błyszczące zielone światło.

Lonerinowi przypominało to pewne zakazane czary, których się uczył, i to go zaniepokoiło.

Sennar zauważył to.

— Nie udawaj cnotliwego. Nawet najczystszym może zdarzyć się użycie tego typu środków. Tak czy inaczej, to nie jest Zakazana Magia.

Sennar zawsze był taki. Szorstki i gburowaty, dysponujący bardzo niewielką dozą cierpliwości.

— Przykro mi, że nie jestem taki bystry, jak byście sobie tego życzyli — powiedział pewnego wieczoru Lonerin.

— Właśnie. Niestety, los dał mi w ręce ucznia dość powolnego — odpowiedział Sennar z widocznym zamiarem upokorzenia go.

Jednak Lonerin nie przejął się tym. Podziw, jaki żywił dla tego człowieka, był niezmierzony. Zawsze był jego wzorem, bohaterem. Był gotowy nawet pozwalać mu się źle traktować, bo zdawał sobie sprawę z otchłani cierpienia, z jakiej wychodził.

Poza tym teraz już wkroczyli na terytorium, którego Sennar nie widział przez czterdzieści lat. Lonerin zastanawiał się, co starzec czuje na ten widok. Tu wypisana była jego historia, a przede wszystkim tu dopełniło się przeznaczenie Nihal. Te miejsca mówiły. Był tu wielki step, który Nihal, Sennar i Soana przemierzyli, uciekając po ataku na Salazar. Nihal uratowała się wtedy przez czysty łut szczęścia. A poza tym była tu Puszcza, ledwo widoczna na horyzoncie, gdzie niegdyś przechowywano ostatni kamień, który należało włożyć do talizmanu władzy, kamień z Krainy Wiatru.

Lonerin kontemplował twarz Sennara i spodziewał się zobaczyć na niej jakąś emocję, wspomnienia czy choćby żal. Jednak jego pokreślone zmarszczkami oblicze wciąż stanowiło nieprzeniknioną maskę.

Pozostawili Oarfa pod dozorem w jednym z punktów granicznych i kontynuowali podróż konno, przykryci długimi płaszczami. Prawie cały step na północ od Krainy Wiatru kontrolowała już Rada Wód, ale większość terytorium znajdowała się jeszcze w rękach Dohora i jego sprzymierzeńców.

— Stary kupiec i jego młody uczeń, któż miałby zwrócić uwagę na taką parę! — powiedział Sennar, tłumacząc mu, jak mają się od tej chwili zachowywać.

Lonerin uchwycił lekki błysk w nadzwyczaj jasnych oczach swojego towarzysza podróży i sądził, że domyśla się jego powodu. Sennar użył już podobnego przebrania wiele lat wcześniej. Było to wtedy, kiedy razem z Nihal zapuścili się w Krainę Dni i zboczyli z drogi, aby udać się do Seferdi.

Być może dla niego był to początek jedynego możliwego wyzwolenia po latach spędzonych na milczącym rozpamiętywaniu koszmarów przeszłości. Lonerin miał nadzieję, że z uwagi na bliskość tych miejsc czarodziej stopniowo stanie się bardziej rozmowny, ale była to jedyna chwila, kiedy Sennar dał się ponieść. Poza tym ani jednego komentarza, żadnego westchnienia.

Kiedy na horyzoncie pojawił się Salazar, stanęli o kilka mil od miasta. To stary czarodziej zatrzymał się jako pierwszy. Z miną stratega przez długie minuty obserwował w milczeniu mury. Potem nonszalancko popędził konia.

— Jedźmy. Musimy zacząć od domu Tarika.

Salazar był chaotyczny i bardzo ubogi. Wszystko się zmieniło: nie było to już miejsce, w którym rozpoczęła się historia Sennara.

Zatrzymali się w gospodzie tylko na tyle, aby zdążyć coś zjeść i pozwolić odpocząć koniom.

— Ido powiedział mi, że Tarik mieszkał w domu swojej matki.

Lonerina zdumiał pewny głos, z jakim stary czarodziej wypowiedział to imię.

Czy naprawdę już pogodził się ze śmiercią syna?

— Jeżeli tak, to musimy iść do baszty. Pójdziemy tam po południu, zgadzasz się? Przy odrobinie szczęścia powinniśmy znaleźć wolną drogę.

Lonerin nie mógł się powstrzymać, aby nie spojrzeć na niego przeciągle, na co stary czarodziej odpowiedział pytającym wzrokiem.

— No co?

Chłopak opuścił oczy.

— Nic, nic. Zgadzam się.

Sennar nie zadawał więcej pytań i młodzieniec skoncentrował się na własnym kuflu z piwem, przesuwając palcem po krawędzi.

Chciałby wypełnić dystans, jaki między nimi istniał, ale wyglądało na to, że Sennar nie ma zamiaru mu w tym pomóc. Szybko jadł swoją zupę, zanurzając i wyciągając łyżkę prawie z gniewem.

Powoli weszli do baszty. Schody prowadzące z jednego piętra na drugie były poprzerywane i Sennarowi, wspomagającemu się kijem, trudno było tędy przejść. Kiedy tylko przekroczyli bramę wejściową, jego wzrok stracił gdzieś swoją pewność siebie. Oczy zasnuły się mgłą, a spojrzenie zaczęło błąkać się po głazach poczerniałych od dymu dawnego pożaru. Lonerin poczuł, że coś ściska go w gardle.

— Podaj mi ramię, ta przeklęta noga we wszystkim mi przeszkadza — powiedział do niego Sennar z irytacją, a on chętnie mu pomógł. Uchwyt dłoni starca na jego ramieniu początkowo wydawał mu się żelazny jak zawsze. Tak naprawdę jednak Sennar uczepił się go prawie rozpaczliwie, a Lonerin wyczul to po lekkim drżeniu jego kościstych palców.

— Tarik mieszkał nad bramą, musimy pójść tędy — rzekł czarodziej, obierając boczny korytarz. — Famminowie tamtego dnia przybyli szybko, bo znali ten skrót. To droga, której sam używałem, kiedy przychodziłem do Nihal.

Potem przyśpieszył kroku, porzucając nagle ramię Lonerina. Nawet jego laska nie dotykała już teraz ziemi, a dłoń szukała oparcia w murze. Lonerin szybko poszedł za nim.

— Livon, przybrany ojciec Nihal, wybrał lokalizację zaraz nad bramą z wygody. W domu mieścił się jego sklep z bronią, więc bliskość wejścia do wieży była dla kupca bardzo korzystna. A jednak ta decyzja okazała się śmiertelna w skutkach.

Sennar szedł gorączkowo, zręcznie przechodząc przez zagradzające drogę głazy i rozpadliny w posadzce. Wyglądał, jak gdyby odzyskał całą siłę i zwinność młodości, i nawet noga, którą bezwładnie za sobą powłóczył, nie wydawała się już ciężarem. Lonerin widział jego plecy oświetlane w regularnych odstępach przez przebijające przez okna i szpary w murach światło. Jednocześnie jego głos był coraz donośniejszy, a słowa coraz szybsze.

— A tutaj, tutaj Nihal przychodziła bawić się ze swoimi przyjaciółmi, wśród glinianych dzbanów oferowanych przez kupców i kramów pełnych owoców. — Odwrócił się do młodzieńca z rozpalonymi oczami. — Tutaj mieszkało mnóstwo ludzi, nie było tak jak teraz!