Выбрать главу

Poczuł, jak łzy cisną mu się do oczu, ale odpędził je. Był już zmęczony nawet płaczem.

— Twój syn jest bezpieczny razem z Idem i osobą, która niezwykle pomogła mi w przeszłości. Przysięgam ci, że nie pozwolę, aby stało mu się coś złego. To jedyne, co mi pozostało, i będę tego chronił.

Oparł dłoń na zimnej ziemi w ostatnim pożegnaniu. Tarik odszedł, na zawsze. Był krótki okres, kiedy mógł przyciągnąć go do siebie z powrotem, ale wolał pozwolić mu odejść. Być może teraz tak samo postępował z Sanem. Westchnął. Przeżył już wystarczająco dużo, aby wiedzieć, że nie ma wyborów słusznych lub błędnych. Życie w końcu i tak zawsze prowadzi nas tam, dokąd chce.

Teraz nadszedł czas, aby znowu walczyć: był to winien pamięci syna i pamięci Nihal.

Z trudem wstał, odwrócił się i ruszył do wyjścia.

7. Dwójka zabójców

Karva była wioską, jakich w Krainie Słońca wiele, a przynajmniej do takich należała w przeszłości. Zwykłe domy z wielkich kamieni, zwyczajne, przecinające się pod kątem prostym ulice i spokojny chaos, będący znakiem rozpoznawczym rodzinnej ziemi Dubhe. O niecałą milę od murów wyrosło jednak olbrzymie wojskowe obozowisko i to zmieniło wszystko. Miasto wypełnione było żołnierzami, którzy napłynęli tam ze wszystkich ziem znajdujących się w rękach Dohora. Wyglądało na to, że mieszkańcy z trudem znoszą ich prostackie krzyki oraz zuchwały i wulgarny sposób, w jaki zwracali się do kelnerek w oberżach i kupców na ulicach. Z kolei na obrzeżach obozu tłoczyli się uchodźcy podążający za armią w poszukiwaniu ciepłego posiłku lub jakiejkolwiek pracy. Widowisko to przypomniało Dubhe Makrat; było tak, jak gdyby wojna powoli przemieniała oblicze Krainy Słońca, przekształcając każde miasto w punkt straży przedniej.

Przyglądała się Learchosowi: wydawał się w jakiś sposób zaniepokojony. Powiedziała sobie, że nie powinno jej to obchodzić. Dotarły do końca swojej podróży z księciem i dobrze się składało. Przebywanie blisko tego młodzieńca nie działało na nią korzystnie, chociaż nie była w stanie zrozumieć, dlaczego tak się dzieje.

Dotarli do obozu. Strażnicy przy wejściu pochylili się w ukłonie, ale Learchos przeszedł między nimi, nie obdarzając ich nawet spojrzeniem, a następnie zwrócił się do jednego z przechodzących żołnierzy.

— Szukam Forry.

Na dźwięk tego imienia Dubhe poczuła, jak dreszcz przebiega jej po plecach z góry na dół. Forra był najwierniejszym namiestnikiem Dohora, mężczyzną, który dokonał rzezi buntowników w Krainie Wiatru razem z Learchosem, wiele lat temu, kiedy sama była tego świadkiem. To on zlecił jej kradzież, podczas której nałożono na nią klątwę. Przez moment ogarnęła ją panika, po chwili jednak wzięła głęboki oddech. Podczas tych kilku razy, kiedy z nim rozmawiała, miała zakrytą twarz; nie było możliwości, aby ją rozpoznał.

— W głównym namiocie, panie, w głębi tej alejki.

Learchos ruszył tam szybkim krokiem. Kiedy dotarli do brzegu wielkiego namiotu, Dubhe zatrzymała się i przytrzymała Theanę za nadgarstek. Książę musiał wyczuć ich wahanie, bo się odwrócił.

— Wejdźcie ze mną. Mam zamiar mu was powierzyć.

Tego tylko brakowało. Dubhe ograniczyła się do kiwnięcia głową.

Namiot był wyposażony z przesadnym luksusem. Wszędzie leżały poduszki, a znajdujące się w rogu łóżko polowe pod względem wspaniałości w niczym nie ustępowało łożu królewskiemu. Z boku, na masywnym składanym stole niemal całkowicie przykrytym różnymi gatunkami owoców, stał srebrny dzbanek. Forra siedział w głębi na kunsztownie rzeźbionym krześle z wysokim oparciem. Miał nagi tors i pokazywał potężną muskulaturę, pełną niesamowitego wigoru, jeśli wziąć pod uwagę, że pięćdziesiątkę przekroczył już jakiś czas temu. Stojąca za nim smukła kobieta o fascynującej urodzie obmywała jego ramiona gąbką, masując mu jednocześnie kark.

Dubhe nie mogła powstrzymać drżenia. Widok jego okrutnej twarzy, teraz wyrażającej coś w rodzaju cichej ekstazy, napełnił jej ciało niepohamowaną wściekłością. To on wciągnął ją w pułapkę, to on zrealizował plan Dohora, skazując ją na zawsze. Symbol na jej ramieniu zawibrował, a Bestia podniosła głośny lament, który przetoczył się przez jej mózg. Zamknęła oczy, aby się uspokoić, ale wiedziała, że żądza krwi, którą teraz poczuła, nie była wyłącznie dziełem klątwy.

Learchos uklęknął. Theana błyskawicznie poszła w jego ślady, a za nią Dubhe.

— Wuju...

— Ach, jesteś! — wykrzyknął Forra, otwierając oczy i brutalnie odsuwając usługującą mu kobietę. — Mój ulubiony siostrzeniec. — Jego śmiech brzmiał jak prawdziwy grzmot. — Wstawaj, wstawaj: dopóki nikt nie dowiedzie czegoś innego, to ty jesteś księciem.

Learchos wypełnił polecenie z opuszczoną głową. Forra żywo poklepał go po plecach, po czym obdarzył dwuznacznym spojrzeniem dziewczęta.

— A to kto?

Podszedł do nich, nie czekając na odpowiedź. Złapał obie za ramiona, zmuszając, aby powstały, i przyjrzał im się z uwagą, lekko dotykając ich ciał wielkimi dłońmi pokrytymi odciskami.

— Całkiem niezły łup wojenny, co? Zwłaszcza ta tutaj — powiedział, wskazując na Dubhe i kwitując to nowym wybuchem prostackiego śmiechu. — Nie uważałem cię za typa, który by się zajmował takimi rzeczami... To oczywiście nic złego, wręcz przeciwnie. Cieszę się, że wreszcie zaczynasz korzystać z rozkoszy życia.

Learchos pozostał niewzruszony.

— Znalazłem je na targu niewolników w Selvie i kupiłem. To siostry, młodsza z nich zna się również nieco na sztuce kapłańskiej.

Dubhe podziękowała w myślach Theanie, że zadbała o zakup koszul z długimi rękawami, przykrywającymi symbol, jaki miała na ramieniu. Istniało ryzyko, że Forra mógłby go rozpoznać.

— To mnie nie obchodzi, to tobie mają się podobać — odparł, rozsiadając się ponownie i dając znak kobiecie, aby podjęła masaż. — Pozwolę sobie jednak zauważyć, że mój gust jest lepszy niż twój... — dodał, zerkając na służącą za swoimi plecami.

— Chciałbym dać im pracę.

Forra spojrzał na niego pytająco.

— Zostaw je tutaj, oddziały na pewno je docenią.

— Nie. Chcę, żeby zaprowadzono je do Makratu, do mojego ojca.

Jego wuj siedział przez kilka chwil bez ruchu. Potem uśmiechnął się ironicznie.

— To niesamowite, jak pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. Minęły lata, odkąd zacząłem cię szkolić, a ty wciąż pozostajesz tym samym naiwniakiem.

Learchos pozostał nieruchomo na swoim miejscu, z pokorą przyjmując obelgę.

— Kupiłem je, prawnie należą do mnie. Mogę z nimi zrobić, co zechcę.

Forra machnął niedbale ręką.

— Rób jak uważasz, każdy ma swoje rozrywki. — Po krótkiej przerwie dorzucił: — Wiesz, że twojemu ojcu to się nie spodoba, prawda?

Learchos patrzył w ziemię, zaciskając pięści.

— Wiele już mu piwa nawarzyłeś, a to może nawet nie jest najgorsze. Tak czy inaczej porozmawiamy o tym później w cztery oczy. — Forra spojrzał spod oka na dziewczyny. — Dla dwóch pomywaczek z pewnością znajdzie się miejsce na dworze, chociaż ja dla takiej pary dziewczynek miałbym lepsze zastosowanie.

— Są pod moją opieką — powtórzył Learchos.