Выбрать главу

— Oto wreszcie spojrzenie godne króla! Tak masz na mnie patrzeć, właśnie tak! Nic nie może ci przeszkodzić w sprawowaniu władzy! A teraz pomóż mi włożyć zbroję.

Learchos wstaje, nie potrafi odmówić. Powoli podnosi różne elementy rynsztunku, a kiedy zawiązuje sznurki, jego uszy wciąż słyszą rozdzierające wrzaski starca na miejscu straceń.

Learchos oderwał palce od ostatniego węzła, jaki zawiązał na gorsecie. Chociaż minęło już osiem lat, wszystko się powtarzało.

Forra znowu usadowił się na swoim fotelu i wbił w niego wzrok.

— Usiądź.

Learchos wziął z kąta stołek i wykonał polecenie. Złościło go to, jak bardzo wciąż jest temu człowiekowi podporządkowany.

— Twój ojciec postanowił, że masz wrócić do Makratu.

Chłopak się zdumiał. Zesłanie na misję na granicy było następstwem jego porażki z Idem, kiedy starł się z nim, ale go nie zabił. Był przekonany, że kara potrwa dłużej.

— Dlaczego, jeśli mogę spytać?

— Neor. Wybaczono mu.

Learchos wytrzeszczył oczy z niedowierzaniem. Neor był bratem ciotecznym Dohora. Młodzieniec nie widział go od bardzo dawna, a ostatnie wspomnienie, jakie miał, pokazywało mu człowieka doświadczonego, prawie cierpiącego.

„Postaraj się wytrzymać, Learchosie, zrób to dla mnie” — powiedział mu, biorąc jego twarz w dłonie. On był wtedy jeszcze dzieckiem i nie zrozumiał. Potem jego ojciec oddał go w ręce Forry, a tamte słowa straciły znaczenie.

— Widzę, że jesteś zdziwiony — rzekł wuj z uśmiechem.

— Myślałem, że przebaczenie nigdy nie nastąpi, to wszystko.

— Wiesz, minęło już wiele lat, a teraz jego żona nie żyje.

Sybilla. Dobrze ją pamiętał: kiedy jej męża zesłano na wygnanie, to ona we wszystkim asystowała jego matce Sulanie. Opiekowała się nią z troską, informując ją o tym, co działo się w pałacu, i przekazując jej życzenia służbie.

Kiedy Sulana, jak na ironię losu, umarła na czerwoną febrę tak jak jej pierworodny syn, Sybilla postanowiła zamieszkać w jej pokoju i stopniowo ona także odsunęła się od świata. Learchos ledwo ją znał, lecz sympatia, jaką żywił dla Neora, jej męża, rozciągała się też i na nią.

— Jesteś dorosły i teraz możesz pewne rzeczy zrozumieć. Bez groźby, że coś mogłoby się stać jego żonie, Neor jest niebezpieczny. Już raz spiskował i mógłby to zrobić ponownie. Teraz jednak Jego Wysokość wielkodusznie przyjmie go na dwór, podaruje mu jakiś szlachecki tytuł i jakieś stanowisko, którym będzie mógł się chełpić, i oto zły wilk przemieni się w owieczkę.

Forra wybuchnął hałaśliwym śmiechem.

Learchos popatrzył na niego, nie uczestnicząc w jego wesołości. Neor nie był typem osoby, która pozwoliłaby się kupić, przynajmniej z tego, co pamiętał.

— Czy będzie uroczystość? — zapytał.

Jego wuj przytaknął.

— W wielkim stylu. I rodzina znowu będzie zjednoczona. Pomyśl, ja też tam będę. Rzeźnik Krainy Słońca, który idzie na ceremonię ubrany jak spod igły.

Forra z pewnością był najbliższym człowiekiem Dohora, jego prawą ręką, ale zawsze uwielbiał przedstawiać się jako ktoś spoza dworu: był synem poprzedniego króla z nieprawego łoża i wiedział, że wszystko zawdzięcza Dohorowi. Bez niego, który go przyjął, mimo iż był przyrodnim bratem Sulany, z pewnością kiepsko by skończył.

— Ty też będziesz w pierwszym rzędzie.

Learchos podniósł się, nie dodawszy ani słowa. Ukłonił się, jak już się nauczył, po czym przekroczył próg.

— Wyruszycie nazajutrz — powiedziała kobieta Theanie i Dubhe. Miała cudowną, ale lodowatą twarz: wydawało się, że wymazała z niej wszelkie emocje. — Razem z księciem — dodała.

Serce Dubhe drgnęło, ale udało jej się to ukryć.

— Jak to? — spytała, udając obojętność.

— Brat cioteczny króla otrzymał przebaczenie władcy; książę musi uczestniczyć w ceremonii. Cały dwór będzie świętować.

Kobieta wyszła cicho z namiotu, do którego je przyprowadziła, i zostawiła je same.

— Lepiej podróżować z księciem — powiedziała Theana, wzdychając. — Nie czułabym się pewnie z żadnym z tamtych mężczyzn.

Dubhe przytaknęła, ale bez przekonania. Jej samej było nieswojo właśnie razem z Learchosem. Jego bliskość wywoływała w niej dziwne uczucia, których nie potrafiła rozszyfrować: przyciągania i odpychania jednocześnie.

Z drugiej strony nie było innych dróg, a nawet był to jedyny sposób, aby otrzymać pewne miejsce na dworze, co zapewniłoby jej minimum swobody działania, której potrzebowała. Dlatego starała się nie myśleć o niczym z wyjątkiem misji.

Mimo to jednak tej nocy długo męczyła się, zanim udało jej się usnąć.

Następnego dnia wyruszyli w podróż przez lasy w kierunku Makratu. Znowu byli we trójkę, ponieważ Learchos nie chciał prowadzić ze sobą żadnej eskorty. Jego zbroja i bagaże były umieszczone w dwóch wielkich torbach przywiązanych do konia. Theana i Dubhe były natomiast zmuszone dzielić się wąskim miejscem na siodle tego samego zwierzęcia.

Podczas drogi Learchos wydawał się w jakiś sposób zamyślony, jak gdyby coś go w głębi duszy dręczyło. Dubhe zastanawiała się, czy było to spotkanie z Forrą. Nachodziła ją dziwna pokusa, żeby z nim rozmawiać, i niezrozumiale interesowało ją to, co czuł. Aby odpędzić te jałowe myśli, półgłosem dyskutowała z Theaną o tym, jak powinny zachowywać się na dworze.

Pewnej nocy księżyc był wysoko, a powietrze łagodne.

Learchos po raz pierwszy zdawał się spać głębiej niż zazwyczaj. Dubhe wiedziała, że gdyby nadeszło jakieś niebezpieczeństwo, skoczyłby na nogi w kilka sekund, ale była prawie pewna, że nie może zdawać sobie sprawy z tego, co dzieje się wokół. Wybrała ten moment na przygotowanie kataplazmu, którego potrzebowała: poruszanie się po dworze z symbolem dobrze widocznym na ramieniu nie było bezpieczne. Sama przygotowała okład, ale Theana dorzuciła do niego pewien szczególny składnik.

— To pył księżycowy, starty kamień posiadający łagodne właściwości mimetyczne — wyjaśniła szeptem. — Nie jak magia, ale prawie.

Dubhe obserwowała, jak symbol powoli znika: było to wspaniałe złudzenie.

— Jaki jest plan, kiedy przybędziemy na miejsce? — spytała Theana.

Dubhe rzuciła okiem na Learchosa, który wciąż spał. Mimo to pociągnęła towarzyszkę dalej i jeszcze bardziej zniżyła głos.

— Ty nie będziesz miała żadnego zadania, dopóki nie znajdę tego, czego potrzebuję. Ja zajmę się rozeznaniem, zarówno jeśli chodzi o odszukanie dokumentów, jak i... — wolała nie kończyć. Ostrożności nigdy za wiele. — Moje zadanie wcale nie jest łatwe.

Jak zawsze, kiedy rozmawiały o tych sprawach, wydawało się, że Theanę przebiega dreszcz.

— Robiłaś to wiele razy? — spytała ledwo słyszalnie.

— Nie, w dziedzinie zabójstw mam niewielką praktykę — odpowiedziała sucho Dubhe. — Jestem głównie złodziejką. Ja tylko otrzymałam wyszkolenie Zabójców.

— Jak zaczęłaś? — Młoda czarodziejka wydawała się zawstydzona zadaniem tego pytania, a odpowiedź była nie mniej skrępowana.

— Mój Mistrz był jednym z Gildii. — Theana zesztywniała. — Wystąpił z sekty z miłości do kobiety, a potem przez kilka lat utrzymywał się jako płatny zabójca. Uratował mi życie, kiedy wygnano mnie z Selvy, a ja, aby z nim zostać, zmusiłam go, żeby przyjął mnie na uczennicę.