Theana nie zadawała więcej pytań i rozpoczęła zaklęcia. Gesty nie były bardzo odmienne od tych, które wykonywała, aby zablokować pieczęć. Tak jak wtedy użyła cienkiej gałązki brzozy i zanurzyła jej koniec w przygotowanej miksturze. Potem z zamkniętymi oczami, jak w transie, rysowała wokół ran Learchosa dziwne symbole. Bardzo cichym głosem recytowała powolną litanię, prawdziwą modlitwę. Za każdym razem, kiedy wypowiadała imię Thenaara, Dubhe wzdrygała się. A jednak obserwowała, jak skóra Learchosa powoli staje się coraz bardziej różowa, a jego urywany oddech — regularniejszy. Czy to był prawdziwy Thenaar, bóg, o którym jakiś czas temu rozmawiały? Nagle zaczęła rozumieć słowa wypowiedziane tamtej nocy przez Theanę. Istniało też inne oblicze religii, oblicze dobre, które jednak wciąż pozostawało dla niej niezrozumiałe. Było to oblicze litości i współczucia.
Teraz, kiedy Theana skończyła, wydawało się, że Learchos spokojnie odpoczywa. Rany już nie krwawiły.
— Użyj teraz jednego z twoich okładów — powiedziała czarodziejka, wyraźnie utrudzona. — Z pewnością szybciej się wszystko zagoi i jutro książę będzie już w stanie iść dalej.
Dubhe nie kazała sobie tego powtarzać. Zaczęła troskliwie rozsmarowywać kataplazm, głaszcząc skórę Learchosa. Kiedy tylko zajęła się rozcięciem na jego ramieniu, przypomniała sobie przez moment Mistrza. On też był ranny w podobny sposób, i to właśnie kurując go, wydała go na śmierć. Lekko zadrżała, ten dotyk wywoływał w niej dziwny niepokój. Starała się dokończyć jak najszybciej potrafiła.
— Będziemy czuwać na zmianę do świtu. Porządnie związałam ludzi, którzy na nas napadli, ale nie jest powiedziane, że nie ma tu innych. No, a poza tym musimy czuwać też nad nim — powiedziała Dubhe, a Theana przytaknęła.
Noc wydawała się Dubhe długa i niezmierzona. Wciąż myślała o Learchosie, który bił się za nie, i nie potrafiła sobie tego wytłumaczyć. Obserwowała jego bladą, spokojną twarz, i czuła dla tego chłopaka niemy podziw. Jednocześnie zastanawiała się, dlaczego jego osoba tak ją dręczy. Oscylowała pomiędzy chwilami, kiedy szukała jego obecności, kiedy była szczęśliwa, że przy nim jest, a tymi, kiedy postrzegała go jako zagrożenie i miała nadzieję, że wydarzy się coś, co ich rozdzieli.
W pewnym momencie zobaczyła, jak książę otwiera oczy. Po raz pierwszy zauważyła, jaka żywa i intensywna jest zieleń jego tęczówek, ile głębi kryją w sobie ich odcienie.
Learchos odwrócił się i spojrzał na nią.
— Co się stało?
— Zostaliśmy zaatakowani — odpowiedziała Dubhe.
— To pamiętam. A potem?
— Pokonaliście ich. Wszystkich pięciu — skłamała. — Ale zostaliście ranni.
Learchos przyjrzał się rannemu ramieniu. Chciał też sprawdzić stan boku, ale ból był zbyt silny.
— Nie ruszajcie się, bo rana się otworzy.
Popatrzył na nią z uśmiechem.
— Możesz zwracać się do mnie po imieniu.
Dubhe rozejrzała się wokół zmieszana, szukając desperacko czegoś, na czym mogłaby zawiesić oczy, czegoś, co nie byłoby jego twarzą. Theana spała i nie było z niej żadnego pożytku.
— Czy to ty?
Spojrzała na niego pytająco.
— Czy to ty mnie wyleczyłaś?
Dubhe przypomniała sobie o kłamstwie Theany i o tym, że teraz miała odgrywać rolę kapłanki.
— Tak — skłamała znowu.
— Dziękuję.
Coś się w niej poruszyło.
— Nie musicie... nie musisz mi dziękować, przecież ty nas broniłeś.
Learchos podniósł się lekko i wzruszył ramionami.
— Nie miałoby sensu ocalić was w Selvie, a potem pozwolić wam umrzeć tutaj.
Dubhe dalej nie pojmowała.
— Jesteśmy dla ciebie dwiema nieznajomymi, dlaczego tyle dla nas robisz?
Młodzieniec popatrzył na nią przeciągle.
— Wydaje mi się, że wiele też zrobiłem przeciwko wam, czyż nie?
Dubhe pokręciła głową na znak, że nadal nie rozumie.
— To, o czym mówiłem ci tamtej nocy, pamiętasz? To wojna uczyniła z was uciekinierki, a ja jestem wojną. Wiesz, ilu ludzi w życiu zabiłem?
Dubhe roześmiałaby się, gdyby tylko mogła.
A wiesz, ilu ja zabiłam? A ostatnim będzie twój ojciec.
Poczuła przebiegający jej po plecach dreszcz.
— Jesteś synem królewskim. Jeżeli zabijałeś, to dla twojego królestwa.
— Nie udawaj. Ja wiem, że ty potrafisz mnie zrozumieć.
Popatrzył na nią tak intensywnie, że poczuła, jak krew krzepnie jej w żyłach. Pomyślała o tym, co opowiedziała Theanie zaledwie kilka godzin wcześniej.
Usłyszał nas. Zostałam odkryta. Muszę go zabić.
Sama ta myśl nią wstrząsnęła.
— Ja...
— Na krótko przed atakiem słyszałem, jak rozmawiałaś z siostrą. Mówiłyście o tym, co przydarzyło ci się w dzieciństwie.
On wie, wie! Zna nasze plany!
— Nie wiem, kim tak naprawdę jesteś, nie wiem nawet, czy dziewczyna, którą ze sobą prowadzisz, jest twoją siostrą, ale to mnie nie obchodzi. Wystarczy mi spojrzeć ci w oczy, aby zrozumieć, że pochodzisz z tego samego mrocznego miejsca, gdzie sam przebywam. Ja i ty wiemy rzeczy, których większość ludzi sobie nawet nie wyobraża i nigdy nie mogłaby ich zrozumieć.
Dubhe była bardzo spięta, przerażona tym, co Learchos może wiedzieć o niej i o jej misji, ale te słowa dotykały ją teraz w sposób, w który nigdy by nie uwierzyła.
— To dlatego płakałaś przy strumyku, prawda? To za to prosiłaś o przebaczenie.
Dubhe zrezygnowała z wszelkiej obrony.
— Tak.
Learchos uśmiechnął się ze smutkiem.
— Kiedy miałem trzynaście lat, Forra, mężczyzna, którego widziałaś w namiocie, zmusił mnie do zabicia człowieka. Uciąłem mu głowę przed wrzeszczącym tłumem, a nigdy wcześniej nikogo nie zabiłem. Rozumiesz mnie, prawda? Wiesz, co się dzieje, kiedy zabijasz, kiedy twoje życie w jednej chwili ulega zniszczeniu, a świat całkowicie zmienia kolor i konsystencję.
Dubhe poczuła, jak jej oczy wilgotnieją. Nikt nigdy nie poruszał z nią podobnych tematów, nawet Mistrz nigdy tak do niej nie mówił. Pierwsza paląca kropla zaczęła spływać po jej policzku.
Książę podniósł powoli dłoń i otarł łzę kciukiem.
— Jeżeli to wszystko rozumiesz, potrafisz też pojąć, dlaczego staram się was ocalić.
Dubhe nie była w stanie przestać płakać, a jej łzy moczyły dłoń Learchosa.
— Dla tego, kto umarł, nie można już nic zrobić, a winy nie da się zmazać. Ale temu, kto jeszcze żyje, wciąż można pomóc. Wy jesteście moją utraconą szansą, pierwszą od wielu lat.
Cały czas gładził ją po policzku; następnie, z jękiem, podniósł się i delikatnie ją objął. Dubhe pozostała w jego ramionach sztywna zaledwie przez moment, po czym wszelki opór zniknął i pozwoliła sobie na płacz na jego piersi, poddając się ciepłu tego uścisku. W głębi ciemności tej nocy dostrzegła przebłysk ukojenia, pokoju, o którym myślała, że nigdy nie będzie jej dane go doświadczyć.
CZĘŚĆ DRUGA
Postanowiłem, że najwyższy czas przestać być pobłażliwym dla mojego syna. Długo sądziłem, że moją dyscypliną uda mi się zahartować miękki charakter, który odziedziczył po matce, ale byłem zbyt wielkim optymistą. Również powierzenie go Neorowi okazało się poważnym błędem. Chłopaka potrzebuje kogos, kto sprawi, że naprawdę będzie chodził jak w zegarku, i sądzę, że taką osobę znalazłem. Forra jest bez wątpienia najbardziej zaufanym z moich ludzi. Nieokrzesany i prawdopodobnie głupi, ale bezlitosny i w walce nie ma sobie równych. To on ukształtuje mojego syna na okrutnego wojownika, zgodnie z moim życzeniem. Wydrze mu z serca wszelką litość, sprawi, iż stanie się synem godnym swojego ojca. Wreszcie będę miał następcę, którego pragnę mieć, od kiedy pierwszy Learchos umarł na czerwoną febrę. Kogoś, kto będzie mi równy, kto będzie w stanie uwiecznić moje panowanie nad Światem Wynurzonym. Ponieważ ja wejdę do Historii i przez wieki będą wspominać mnie z przerażeniem i podziwem. Moje królestwo nie będzie miało końca...