— Ojcze...
— Dużo czasu ci to zajęło — powiedział od razu Dohor.
Plecy Learchosa drgnęły.
— Jednak lepiej późno niż wcale — dodał król, dalej patrząc na niego z wyższością.
Książę nie zareagował; pozostawał bez ruchu, ze wzrokiem utkwionym w ziemi, podobnie Dubhe i Theana.
— Widzę, że natknąłeś się na jakieś nieprzewidziane przeszkody.
— Zaatakowali nas rabusie. Było ich pięciu i miałem nieco trudności, aby ich pokonać. W walce zostałem ranny, ale na szczęście dwie niewolnice, które ze sobą prowadzę, mają doświadczenie w sztuce kapłańskiej i wyleczyły mnie.
Król podniósł się z sarkastycznym grymasem.
— Pozwalasz się pokonać nie tylko starcom, ale teraz również i pierwszym lepszym złodziejom!
Powoli zbliżył się do syna, dominując nad nim potężną sylwetką. Przez kilka chwil wpatrywał się w niego, po czym wymierzył mu mocnego kopniaka w bok. Jego gniew był ślepy, atawistyczny. Learchos instynktownie podniósł dłoń do rany, z trudem tłumiąc okrzyk bólu.
Dubhe i Theana skamieniały na swoich miejscach, z niedowierzaniem patrząc na tę scenę.
— Jesteś słabeuszem... — syknął król.
— Wybaczcie mi, ojcze — powiedział Learchos cichym głosem.
— Potrafisz prosić tylko o to, o przebaczenie. Przebaczenie, że nie przyniosłeś mi głowy Ida, przebaczenie, że nie potrafiłeś poradzić sobie ze zwykłymi ulicznymi włóczęgami, przebaczenie, że dałeś się uratować dwóm byle jakim dziewuchom z ludu! — wykrzyknął Dohor.
Dubhe zgrzytnęła zębami.
— Przebaczcie mi, ojcze, to się już więcej nie powtórzy.
Król znów usiadł na tronie, pogrążając się we własnych myślach.
— Dlaczego ciągniesz za sobą te dwie kobiety?
Dopiero wtedy Learchos podniósł głowę.
— Uratowałem je w wiosce blisko granicy. Nasi nieprzyjaciele zniszczyli ich domy, nie mają z czego żyć. Przyprowadziłem je tutaj, aby zostały służącymi.
Dohor potrząsnął głową.
— Jaki wielkoduszny ten nasz książę... Dlaczego los nie chciał dać mi syna, który potrafiłby stanąć na wysokości zadania? Nigdy nie będziesz w stanie zostać moim godnym następcą. Zginasz się jak trzcina i brak ci choćby minimum surowości. — Westchnął głęboko, wyglądając na zewnątrz przez wielkie okno znajdujące się po jego lewej stronie. — Twój brat, gdyby tylko przeżył, na pewno byłby zdolniejszy.
Jego głos lekko zadrżał, a Learchos zacisnął pięść opartą na podłodze.
— Zaprowadź je do Volca i postaraj się, abym już nigdy nie musiał ich oglądać — dokończył wreszcie. — Niech je umieści w kuchni czy gdzie indziej, ale jeśli je zobaczę, nie ręczę za ich bezpieczeństwo, czy wyrażam się jasno?
— Tak, mój panie.
Dohor zrobił zirytowany gest ręką.
— A teraz idź sobie i zostań w swoich pokojach. Porozmawiamy we dwóch w porze kolacji.
Learchos podniósł się i wycofał do wyjścia, lekko utykając.
Theana poszła za nim, a Dubhe jeszcze chwilę pozostawała na kolanach. Czuła, że owładnęła nią czarna wściekłość, nie do zniesienia. Wreszcie jej się udało. Znalazła się przed obliczem mężczyzny, którego miała zabić. Nigdy wcześniej go nie spotkała, ale nienawidziła go, odkąd weszła do Gildii. I po raz pierwszy doświadczyła głodu śmierci, w sposób naturalny wypływającego z jej serca. To nie Bestia pragnęła tej śmierci: to ona, tylko ona. Powoli podniosła się, z oczami utkwionymi w tronie, ze spojrzeniem nasyconym groźbą. Przez ułamek sekundy na twarzy władcy pojawił się cień, jak gdyby coś wyczuł. Trwało to jednak tylko chwilę, po czym odwrócił głowę gdzie indziej i Dubhe z pochyloną głową ruszyła ku wyjściu.
Volco był staruszkiem o uprzejmej twarzy. Objął Learchosa z uczuciem i długo patrzył mu w oczy.
— Jak najszybciej pokażcie się uzdrowicielom, mój książę — powiedział zatroskany.
— Nie bój się, zrobię to.
— Dlaczego tak mało o siebie dbacie?
Learchos uśmiechnął się do niego, po czym zmienił temat, wyjaśniając mu z grubsza, kim są obie dziewczyny, i powierzając je jego pieczy.
— Nie obawiajcie się, znajdę dla waszych protegowanych dobre miejsce — powiedział starzec, głaszcząc go ojcowsko po policzku.
Learchos wydał się nieco zawstydzony, ale w jakiś sposób również zadowolony.
— Zostawiam was w dobrych rękach — powiedział do Dubhe i Theany. — Z pewnością w przyszłości będzie okazja, żeby się jeszcze zobaczyć.
Następnie pochylił lekko głowę na znak pożegnania i wyszedł z komnaty. Dziewczęta zostały same z Volkiem.
— Chodźcie za mną — powiedział.
Posłusznie ruszyły za tym starcem o niepewnym kroku. Był szczupły i słaby, i wzbudzał zaufanie. Dubhe pomyślała, że dobrze by było zdobyć jego sympatię. Czuła się jeszcze zmieszana po wybuchu uczuć, jaki wzburzył ją w sali tronowej, ale powoli znów stawała się panią samej siebie.
— A więc również i wy miałyście sposobność przekonać się o dobroci naszego księcia — westchnął Volco. — Wiecie, królestwo pełne jest osób, którym wyświadczył przysługę albo ocalił życie. Kobiety, dzieci, a czasami nawet nieprzyjaciele, chociaż on nie chce, aby o tym wiedziano.
Mówił, jak gdyby Learchos był jego synem, a każde jego słowo przepełnione było oddaniem.
— Nigdy jednak nie przyprowadził ze sobą nikogo do pałacu. Jego Wysokość nie toleruje pewnych form wspaniałomyślności, uważa je za słabość. Zresztą król musi być nieugięty — poprawił się pośpiesznie, świadom, iż jego słowa mogą wydać się dwuznaczne. Pewnie przemierzał korytarze, nie zatrzymując się nawet na chwilę. Wkrótce płaskorzeźby ustąpiły miejsca prostym kamiennym murom i ciaśniejszym chodnikom. Schodzili w czeluście pałacu.
— Zawsze znajdzie się miejsce dla jakiejś dziewczyny, zwłaszcza, jeżeli poleca ją nasz książę — ciągnął starzec. — Powinnyście być dumne z zaszczytu, jaki wam wyświadcza.
— I jesteśmy — odpowiedziała skromnie Theana.
Wreszcie dotarli do korytarza, na który wychodziło około dziesięciorga zamkniętych drzwi. Volco wyciągnął z tuniki ciężki pęk kluczy, pewnym ruchem wybrał jeden z nich i wsunął go w dziurkę drzwi znajdujących się tuż przed nim. Wnętrze pomieszczenia przypomniało Dubhe Dom: był to skromny pokój, bez żadnego otworu na zewnątrz, z dwoma łóżkami polowymi i dwiema ławami.
— Tutaj możecie się urządzić — powiedział starzec, patrząc na nie z uśmiechem.
— Wygląda wspaniale — zauważyła Dubhe, wchodząc do środka.
— Wasze imiona?
— Ja jestem Sanne, a to moja siostra Lea. Mamy jako takie pojęcie o sztukach kapłańskich i świetnie znamy się na roślinach.
Volco kiwnął głową.
— Przypuszczam, że zadowolicie się miejscem w kuchni, prawda?
— Już i tak miałyśmy wielkie szczęście, że książę postanowił ocalić nam życie, wszystko nam odpowiada — powiedziała z pokorą Theana.
Volco uśmiechnął się wzruszony.
— Dowiem się i dam wam znać. Teraz odpocznijcie, przed wieczorem będę już wszystko wiedział.
Wyszedł, powoli zamykając za sobą drzwi. Kiedy tylko zniknął, Theana rzuciła się na łóżko.
— No to jesteśmy.
Dubhe w milczeniu usiadła na swojej pryczy. To prawda. W sumie było to mniej skomplikowane, niż przewidywała. Szczęście im sprzyjało.
— Przez pierwsze dni będziemy spokojne — zaczęła tłumaczyć. — Musimy zaznajomić się z tym miejscem, zrozumieć jego reguły i starać się nie przyciągać uwagi. Jesteśmy obce, a więc będą wobec nas nieufni. Powiem ci, kiedy będziemy mogły zacząć działać. Tak czy inaczej w pierwszej fazie nie będę cię potrzebować, to ja poszukam rzeczy, które są nam potrzebne. Ty wkroczysz do akcji, kiedy nadejdzie chwila wykonania rytuału.