Theana przytaknęła.
Dubhe dostrzegła jednak na jej twarzy jakieś wahanie.
— O czym myślisz — spytała.
Tamta odwróciła wzrok i położyła się, kontemplując sufit.
— Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę w coś podobnego zamieszana — mruknęła.
— Sama podjęłaś decyzję, żeby się tu znaleźć.
— Wiem... wiem... — Theana nie mogła jednak powstrzymać strachu. Przed wyjazdem była pewna, że będzie musiała tylko użyć swoich mocy, że wszystko będzie szybkie i bezbolesne, i jednocześnie pomoże jej mieć swój udział w ocaleniu Świata Wynurzonego. Nagle okazało się, że wielkość zadania ją przygniata. W końcu chodziło o zabicie człowieka, człowieka, który owszem, był tyranem, ale miał syna, miał rodzinę. Nie można z lekkim sercem zabijać nawet despotów.
— Zmieniłaś zdanie? — spytała Dubhe, wpatrując się w nią.
Theana potrząsnęła głową.
— Tylko że do tej pory to nie było takie rzeczywiste. Teraz... teraz nieuchronnie nadciąga.
— Już nie możesz zawrócić.
— Wiem o tym aż za dobrze.
To jednak nic nie zmieniało. Gdzie jest sprawiedliwość w tym, co robimy?
— Sama wszystko zrobię. — Wzrok Dubhe był zagubiony, odległy. — To ja go zabiję, ty tylko uwolnisz mnie od klątwy. Żadna krew na ciebie nie spadnie.
Theana westchnęła. To było chyba jeszcze gorsze: schować się za Dubhe, odpuścić sobie, mówiąc, że to ktoś inny wykonał brudną robotę. Jednak doceniła tę próbę zdjęcia z niej poczucia winy. Uśmiechnęła się.
— Robimy to razem i razem będziemy za to odpowiadać.
— Ja zawsze byłam sama — zaoponowała Dubhe.
— Może nadszedł czas, żebyś już nie była.
Learchos wielkimi krokami przemierzał korytarz prowadzący do jego pokoju. Czuł coś w rodzaju ulgi na myśl o powrocie do swojej kryjówki, do miejsca, w którym już od dziecka chronił się, kiedy chciał zostać sam. Tam się chował, kiedy wracał z pola bitwy. Koszmary wojny ulatniały się wobec kojącego widoku tego miejsca, w którym dorastał. A poza tym o dwa kroki od jego pokoju znajdowała się komnata jego matki. Miejsce zakazane, do którego nigdy nie wchodził, ale wiedział, że to integralna część jego ducha. Chociaż jego matka odeszła, czuł się tak, jak gdyby dalej tam była. Obecny wciąż był także ból, że zawsze go odrzucała.
Właśnie o tym rozmyślał, kiedy zauważył w głębi korytarza ciemną postać. Zwolnił kroku. Był to mężczyzna ubrany w dziwaczny sposób, mający na sobie parę zielonych obcisłych portek i czerwoną koszulę o szerokich rękawach. Poruszał się butnie, a kiedy tylko dostrzegł Learchosa, zamachał żywo ramieniem na znak, że chce z nim porozmawiać. Książę zatrzymał się nagle: to było tak, jak gdyby zobaczył własną przeszłość wychodzącą mu naprzeciw.
Mężczyzna zbliżył się do niego z szerokim uśmiechem. Miał takie same włosy jak on, jasne, prawie białe, ale piękniejsze i dłuższe. Nosił je związane w miękki ogon, a jego twarz okolona była długą, zadbaną brodą. Nie zmienił się wcale tak bardzo od ostatniego razu, kiedy Learchos się z nim widział: kilka zmarszczek więcej i bardziej przygarbione plecy, ale to był on, Neor.
— Wujku...
Neor objął go z rozmachem.
— Do diaska, Learchosie, jesteś już mężczyzną... — Wydawał się wzruszony. Odsunął się od niego i popatrzył mu w oczy. — Ile to lat minęło... dziewięć, dziesięć?
— Osiem — odpowiedział Learchos, nie mniej poruszony. — Osiem.
Neor oderwał od niego wzrok.
— Chodź, mamy sobie wiele do opowiedzenia.
Udali się do tego samego wewnętrznego ogrodu, gdzie Sulana i Dohor celebrowali niegdyś uroczystość swoich zaślubin. Kiedy Learchos był mały, często chodził tam w poszukiwaniu odrobiny spokoju.
Jego wuj wybrał odludny zakątek, gdzie nikt nie mógł im przeszkodzić. Usiedli na ziemi, tak jak to zawsze robili, kiedy Neor był jeszcze nauczycielem, a Learchos jego ukochanym uczniem.
Był to jeden z wielu kuzynów Dohora. Słynął z ekscentrycznego zachowania, ale również z biegłości we władaniu mieczem. To dlatego król postanowił przyjąć go na swój dwór, mimo jego buntowniczego charakteru. Przez jakiś czas wszystko szło dobrze i Neor okazał się cennym nabytkiem. Wkrótce jednak zaczął zdradzać bardzo słabą akceptację politycznego programu kuzyna. Zaczął odmawiać wykonywania pewnych zadań, kwestionował wybory króla najpierw prywatnie, a potem wręcz przed Radą podczas zgromadzenia plenarnego. To wtedy Dohor zdystansował się od swojego sprzymierzeńca; zaczął wyłączać go z podejmowania najważniejszych decyzji, jednocześnie zacieśniając więzi z bardziej uległym i bezlitosnym Forrą.
W tamtych czasach Learchos był mały i wielu rzeczy nie był w stanie zrozumieć; dopiero później, z opowieści przebijających się na dwór, udało mu się zrekonstruować przebieg wydarzeń i dowiedział się, że Neor wyszedł ze swoim buntem poza mury pałacu.
Przede wszystkim zorientował się, jak niebezpieczne i niesprawiedliwe są sny Dohora o wielkości. Najpierw próbował po dobroci, starając się wnieść głos sprzeciwu na posiedzeniach Rady, ale nie uzyskał żadnego efektu. W końcu zaczął podżegać poddanych do zrzucenia króla z tronu.
Ostatni akt nastąpił, kiedy Dohor postanowił powierzyć mu szkolenie Learchosa. Najwyraźniej wydawało mu się to zadaniem niezbyt trudnym, a przede wszystkim będącym w stanie utrzymać kuzyna z dala od niebezpiecznych przyjaźni.
Trwało to zaledwie kilka miesięcy, ale Learchos wspominał je jako najlepszy okres w swoim życiu. Neor był doskonałym nauczycielem, który dobrze potrafił równoważyć surowość rozsądną dozą serdeczności. Na tym lodowatym dworze, przy nieobecnej matce i zbyt wymagającym ojcu, Neor był dla Learchosa jedyną deską ratunku: nie żądał od niego rzeczy niemożliwych, nie wstydził się okazywać mu, jaki jest dumny z jego postępów, ale przede wszystkim zawsze wysłuchiwał go z uwagą.
W ciągu tych czterech miesięcy, które razem spędzili, wuj był dla niego prawdziwym nauczycielem życia. Learchos czuł, że znalazł w nim pokrewną duszę, kogoś, na kogo może liczyć i komu może zaufać.
Potem pewnego dnia wszystko się skończyło. Jego ojciec ocenił szkolenie syna jako zbyt miękkie i postanowił odebrać kuzynowi to zadanie. Jego funkcję przejął Forra.
Learchos pamiętał jeszcze długą i gwałtowną kłótnię między nimi. Po kryjomu słuchał, jak ich głosy przeobrażają się, krzyczą coraz głośniej, a on, po drugiej stronie drzwi, cicho płakał. To wtedy Dohor odkrył, że Neor posunął się dalej niż tylko do słów. Wypracował różne strategie, aby postawić króla w mniejszości w Radzie, co znaczyło, że pośrednio próbował go usunąć.
Wszystko zakończyło się bez rozgłosu. Neor został wygnany do Krainy Dni. Oficjalnie udał się tam, aby zarządzać prowincją. W rzeczywistości został zamknięty w pałacu pośród pustyni, gdzie nie mógł utrzymywać kontaktów z żadnym ze swoich przyjaciół. Jego żonę zatrzymano na dworze, aby móc go szantażować, gdyby zmienił zdanie. Od tamtego czasu Learchos nie miał już od niego żadnych wiadomości.
— Dowiedziałem się, że już często bierzesz udział w walce.
Learchos spojrzał na wuja i przez moment dwa obrazy, ten rzeczywisty i tamten należący do jego wspomnień, nałożyły się na siebie.