Выбрать главу

— Tak... Ale niezbyt lubię wojnę. — Wypowiedzenie tego odczuł jako pozbycie się ciężaru. Już od tak dawna nie mógł pozwolić sobie na luksus mówienia prawdy. Wiedział, że przed Neorem nie ma potrzeby kłamać, wiedział, że wuj zna go lepiej niż wszyscy.

Neor uśmiechnął się.

— Wcale się tak bardzo nie zmieniłeś...

Learchos przełknął ślinę.

— Teraz jestem mordercą.

Wuj popatrzył w ziemię z gorzkim uśmiechem.

— Gdybym mógł, zostałbym z tobą.

— Nie powinieneś sobie nic wyrzucać. Wtedy tego nie rozumiałem, ale teraz wiem, jak to wszystko się potoczyło.

Znowu zapadło między nimi milczenie. To Learchos przerwał je pierwszy.

— Jak minęły ci te lata?

— Z tego, co widzę, nie lepiej niż tobie. Przebywanie w Krainie Dni było dla mnie męką. Nie było mnie tutaj, kiedy umarła Sybilla. Ostatnie wspomnienie, jakie mi po niej zostało, to jej zalana łzami twarz w dniu, kiedy się pożegnaliśmy. Nie masz pojęcia, co to znaczy.

Learchos nic nie powiedział, ale jego twarz spoważniała.

— Jestem osłabiony i zmęczony, a twój ojciec o tym wie. Ale nie ujarzmiony. — Neor odwrócił się gwałtownie do bratanka i utkwił w jego twarzy spojrzenie pełne żaru. — Przez te osiem lat nigdy nie zmieniłem zdania, a chociaż zapłaciłem za to wysoką cenę, dzisiaj też podjąłbym takie same decyzje.

Learchos odwrócił wzrok. Ta wypowiedź stawiała go w niespodziewanie niezręcznej sytuacji. Na dworze pamiętano wuja jako zdrajcę, nikczemnika, który ugryzł dłoń, która go karmiła. Ale on nie potrafił tak myśleć. W rzeczywistości czuł, że wuj postąpił właściwie. On sam chciałby zachować się w ten sposób, gdyby tylko był w stanie przeciwstawić się Dohorowi.

— A co ty o tym myślisz? — spytał go nagle Neor.

Learchos popatrzył na niego zdezorientowany.

— Ja...

— Nie widzieliśmy się przez osiem lat, a przez tyle czasu człowiek się zmienia, zwłaszcza, jeżeli ostatnio miał trzynaście lat, a teraz jest już prawdziwym mężczyzną. Wiem jednak, że nigdy nie wyrzekłeś się swojej natury. Ja ci ufam. Dłonie Learchosa zaczęły lekko drżeć.

— Pochylę czoło przed królem podczas ceremonii. Uśmiechnę się i obejmę go, jak gdyby nigdy nic. Ale teraz nie mam już nic do stracenia i dokończę to, co zacząłem.

Learchos popatrzył w ziemię.

— Nie chcę wiedzieć tego, co chcesz mi wyznać.

Słowa te zaskoczyły jego wuja.

— Chcesz mi powiedzieć, że pójdziesz za nim? Nie chciałeś tego robić jako dziecko, a teraz chcesz?

— To mój ojciec.

— Ojciec, który zrobił z ciebie mordercę, sam to powiedziałeś. I osoba, która cały czas tobą pogardza.

— Pozostaje jednak moim ojcem.

Milczenie wypełniło się niewypowiedzianymi myślami.

— Wiem, że twoja matka rozmawiała z tobą przed śmiercią.

Learchos wzdrygnął się. Obraz zanurzonej pod kołdrami kobiety rozdarł mu umysł, uderzając go w żołądek z niebywałą gwałtownością.

— Sybilla przysłała mi list, w którym mi to opisała. Była to jedna z nielicznych wiadomości, jakie od niej dostałem. Wiem, co ci powiedziała.

Dłonie Learchosa pokryły się lodowatym potem.

— Była umierająca i pożerała ją nienawiść.

— Być może. Jednak w tym żądaniu była też prawda.

— I teraz ty prosisz mnie, abym ją wypełnił, abym wypełnił jej wolę? Prosisz mnie, abym pomógł ci zabić króla, bo moja matka nawoływała mnie do pomszczenia jej po śmierci?

Neor popatrzył na niego przez chwilę.

— Nie proszę cię, abyś robił cokolwiek wbrew własnej woli, ale zastanów się dobrze nad powodami, które popchnęły ją do zażądania od ciebie tak straszliwej rzeczy.

Learchos zaczął wykręcać sobie dłonie. Wiedział, że to wspomnienie długo będzie go teraz nękać. Wuj położył mu rękę na ramieniu i w tym uścisku chłopak poczuł całe ciepło łączącego ich dawniej uczucia.

— Nie zamierzam dręczyć cię właśnie teraz, kiedy widzimy się po tak długim czasie. Jednak jesteś jedyną osobą, której mogę powiedzieć, jak sprawy się mają, i chciałem wtajemniczyć cię w moje plany. Proszę cię o pomoc. To okropne czasy i wiem, że decyzja, którą przed tobą stawiam, jest straszliwa. Zastanów się jednak nad tym. Twoje ziemie potrzebują nowego władcy.

Neor powoli się podniósł, a zanim wyszedł, odwrócił się do bratanka, jakby czymś zaskoczony.

— Jestem szczęśliwy, że cię zobaczyłem. Poszedłeś za moją radą i wytrzymałeś. Brawo! — powiedział, uśmiechając się do niego smutno.

Learchos poczuł, jak wilgotnieją mu oczy. Jego wuj wkroczył na pochyłą drogę, z której nie było powrotu.

9. Czarne księgi

Sherva skłonił się głęboko. Gabinet Yeshola był mroczny, a zapach krwi bardziej przenikliwy niż zwykle. Od wielu dni tempo składania ofiar zwiększyło się w zawrotny sposób — znak, że sprawy wymykały się spod kontroli.

Yeshol, niewzruszony, nie przerwał pisania w księdze, która przed nim leżała.

— Mój panie...

Dopiero wtedy Najwyższy Strażnik podniósł oczy.

— Spocznij.

Sherva podniósł się. Miał niemiłe uczucie w żołądku. Od czasu, kiedy zawiódł podczas porwania Sana, nie był już pewny niczego. Oczywiście wyleczono go i poddano długim przesłuchaniom. Otumaniony bólem ran oraz dziwnymi lekami, które wmusił w niego nowy Strażnik Trucizn, powiedział wszystko, co wiedział, a nawet więcej. Opisał Sana, opowiedział o spędzonych razem dniach, udzielił informacji co do Ida. Jednym słowem — wypełnił swój obowiązek sługi, ale dalej się bał: w końcu poniósł porażkę. Dla Zwycięskiego był to niewybaczalny grzech. Ci, którzy przed nim popełnili jakiś błąd, prawie zawsze płacili za to życiem. A on nie chciał umierać. To nie sama śmierć go przerażała; w ciągu długich lat, jakie spędził jako morderca, zawsze obok niego była. To raczej świadomość, że gdyby teraz umarł, byłaby to śmierć daremna: zarżnięty w basenie jak pierwszy lepszy Postulant. Z pewnością nie do tego aspirował jako dziecko. Jego marzeniem było zostać legendarnym Zabójcą, najlepszym. A tymczasem nie udało mu się jeszcze nawet zabić Yeshola, który wciąż przewyższał go siłą i sprytem. Bez tego ostatniego aktu jego życie byłoby niepełne, a ta myśl była dla niego nie do zniesienia.

Kiedy tylko wrócił, został zdegradowany: nie był już Strażnikiem Sali Ćwiczeń, lecz prostym Zabójcą, mordercą jak inni.

— Wiesz, że powinieneś umrzeć. Jednak jesteś dla Gildii cenną bronią, a ja nie marnuję swoich narzędzi — powiedział Yeshol, patrząc na niego z góry. Klęczący u jego stóp Sherva zazgrzytał zębami. Oto jego koniec: zabity przez starego fanatyka uważającego go za narzędzie do służenia bogu, którym on, Sherva, pogardzał.

— Pozwólcie mi znów zapracować sobie na moje stanowisko. Wiecie, że mi się ono należy.

Yeshol pochylił się nad nim.

— Już i tak potraktowałem cię specjalnie, nie wystarczy ci to?

— Znacie mnie. Wiecie, że niełatwo mnie zadowolić.

To właśnie wtedy wysłano go na przeszpiegi, aby dowiedział się, gdzie uciekli Ido i San. Sherva naprawdę się postarał, znalazł informacje, których szukał, ale na nic się to nie zdało. Nagle jego życie wydało mu się nędzne i malutkie. Płaszczenie się stało się jego specjalnością, a znoszenie upokorzeń — sposobem na przeżycie. A przecież nie tego uczyła go matka, nimfa, która nie ugięła się nawet po wygnaniu przez jej podobne za to, że pokochała człowieka. On miał w sobie tę samą dumę.