Выбрать главу

— Quar mówi, że czasami jesteś nieznośny — powiedziała mu pewnego dnia hrabina. Uwielbiała z nim rozmawiać i trzymać go blisko siebie, kiedy tylko mogła. Co wieczór jadła kolację z nim i z gnomem.

— Nie... No bo... — Nie chciał wyjść na niewdzięcznika. Zresztą to było ze strony hrabiny bardzo miłe, że zatroszczyła się nawet o nauczyciela magii dla niego. — Ja tylko chciałbym wiedzieć, co się dzieje na górze, w mojej ziemi...

Co działo się w Świecie Wynurzonym? Co działo się wewnątrz Gildii? A Dohor? Myśli te zadręczały go obsesyjnie razem ze wspomnieniami tamtej nocy, kiedy wszystko się zmieniło.

— San! — Quar przywołał go do porządku.

San podskoczył. Siedzący przed nim nauczyciel patrzył na niego czerwony ze złości. Znowu się zamyślił.

— Czy ty wreszcie przestaniesz się rozpraszać? Jeżeli kiedykolwiek chcesz czegoś dokonać, musisz mnie słuchać!

Quar uderzył w stół otwartą dłonią, aż podskoczyła książka. San zdenerwował się. W końcu jaką władzę nad nim miał ten czarodziej?

— No już, powtórz mi, o czym mówiłem.

San zwrócił na niego lekceważące spojrzenie.

— Nie wiem.

— I jeszcze się tym chlubisz?

— Sami powiedzieliście, że byłem rozkojarzony, więc dlaczego zadajecie mi pytania, na które nie mogę wam odpowiedzieć?

— Nie mów do mnie tym tonem, jesteś mi winien szacunek!

— Nie mówię żadnym „tonem”.

Wargi Quara zrobiły się z wściekłości cieniutkie, a oczy — wielkie. Sanowi wydał się śmiesznym człowieczkiem. Przemknęło mu przez głowę kilka formuł, za pomocą których mógłby przywołać go do porządku, sztuczek, których ten czarodziej w swojej mierności prawdopodobnie nawet nie znał. Już miał je wypowiedzieć, kiedy mężczyzna zatrzasnął z hukiem leżącą przed nim książkę.

— Odmawiam udzielania lekcji głupiemu bachorowi, który nawet mnie nie słucha. Na dzisiaj wystarczy.

Prawdopodobnie przypuszczał, że będzie to dla Sana kara, ale chłopiec błyskawicznie zwinął pergamin, na którym notował.

— To świetnie — rzucił wcale nieprzestraszony; następnie zeskoczył z krzesła, zadowolony, że będzie miał resztę dnia wolną.

— Pożałujesz tego — syknął Quar. — A tymczasem chcę, żebyś na jutro znał na pamięć skład czterech typów ziemi i ich duchy opiekuńcze.

— Jasne! — krzyknął chłopak, wypadając przez drzwi.

Był zmęczony tymi lekcjami. Uczył się więcej sam niż z tym zgrzybiałym starcem. Dziwne; jeszcze kilka miesięcy temu ze zgrozą patrzył na swoje moce, teraz natomiast obserwował je z dumą i zainteresowaniem. Był potężny, czuł to. Mógł już ćwiczyć się w niektórych rzeczach, które robił za młodu jego dziadek, a nawet sam Tyran. Jasne, nie był to najlepszy przykład, ale Aster był przede wszystkim wielkim czarodziejem. Że potem używał swoich umiejętności dla zła, to inna sprawa, Ido też tak mówił.

San biegiem skierował się do biblioteki. Generalnie trasę tę pokonywał w nocy, patrząc uważnie, czy nikt się tam nie kręci. Dostęp do tego miejsca był pierwszym przywilejem, którego udzieliła mu hrabina Ondine. Spokojnie przekroczył próg; nigdy nie było tu straży. To miejsce praktycznie odwiedzała tylko ona. W środku skatalogowała wiele książek dotyczących Zalenii, ale przede wszystkim mnóstwo innych, mówiących o Świecie Wynurzonym i jego magii.

— Przychodź po książki, kiedy tylko będziesz miał ochotę. Odkryjesz, że należą do najpotężniejszych balsamów dla cierpiącej duszy — powiedziała mu jednego wieczoru.

I w pewnym sensie była to prawda. Książki te służyły kojeniu ran jego ducha. Prawdopodobnie jednak nie tylko w sensie, jaki miała na myśli Ondine.

San poszedł prosto do interesującego go działu. Odkrył go niedawno i od tego czasu był to jego stały punkt programu. Spędzał tam całe godziny, wykradając je snu.

Zatrzymał się przed regałami: dwa, z ciężkiego hebanu, wysokie aż po sufit. Serce biło mu zawsze nieco silniej, kiedy je widział. Były pełne czarnych książek. To dlatego jego spojrzenie się tam zatrzymało.

Najpierw była książka historyczna: biografia Astera, napisana przez anonimowego autora w formie długiej pieśni. Mężczyzna podpisywał się tylko jako „Minstrel”. San przeczytał ją zafascynowany. W sposób naturalny zaczął próbować mierzyć własne postępy w sztuce magicznej z osiągnięciami Tyrana. Aster wyleczył ranę swojej matki, kiedy był zaledwie noworodkiem.

Nie, tego rzeczywiście nie zrobiłem... — przyznawał San prawie z żalem. — A może mój ojciec nigdy mi o tym nie powiedział, on nigdy nie patrzył przychylnie na moje moce — tłumaczył sobie potem z lekkim odcieniem dumy.

Czytał o pracy Astera w Krainie Nocy, jak starał się pomóc swoim najbiedniejszym ludziom uprawiać rośliny jadalne na polach, których nigdy nie pobłogosławiły promienie słoneczne. Wciągnęła go lektura o jego niezmierzonej pasji do sprawiedliwości, o jego pragnieniu prostowania świata. Wyczuwał w tym echo własnego serca. Oczywiście, on sam miał o wiele mniejsze cele: myśl o pomszczeniu śmierci rodziców nawiedzała go coraz częściej. Była to tylko fantazja, a przynajmniej tak sobie mówił: czasami myślał o tym, walcząc z Idem, i widział siebie jako wielkiego wojownika, być może Jeźdźca Smoka. Wówczas poleciałby aż do Krainy Nocy, aż do owej świątyni, którą wyobrażał sobie jako przerażającą, i tam, samodzielnie, zniszczyłby Sektę Zabójców. Czasami rozmyślał o tym podczas nudnych lekcji z Quarem: użyć swojej magii do zniszczenia nieprzyjaciół, zabicia Shervy — człowieka, który zmasakrował jego ojca i matkę. Była to myśl osobliwie słodka i miała moc uciszania krzyków, które często podnosiły się w jego sercu.

Następnie przeszedł do historii elfickich; pradawnych legend, sprawozdań ze straszliwych wojen. I magii. Dziwnej magii, o której Quar nigdy nie wspominał. Magii, która nie miała nic wspólnego z naturalnymi duchami czy czymś podobnym. Nie, ta magia naginała naturę do własnej woli i nakazywała jej czynić cuda. To go fascynowało.

Tego dnia San długo przeglądał półki z czarnymi książkami. Przeczytał ich już sporo, ale na to popołudnie szukał czegoś specjalnego. Jego wzrok padł na dość mały tomik, na którego grzbiecie widniały srebrzyste napisy na wpół zjedzone przez zieleń pleśni. To były runy, jedyna ciekawa rzecz, jakiej uczył się z Quarem. Kompendium walki. Tytuł zapowiadał działanie. Wyciągnął go powoli. Książka była w tak kiepskim stanie, że zdawało mu się, iż lada chwila rozpadnie się w jego palcach. Na aksamitnej okładce wyryty był skomplikowany czerwony pentakl. San pogłaskał go. Krawędzie okuć na brzegach były ostre i musiał uważać, żeby się nie skaleczyć.

Usiadł na ziemi ze skrzyżowanymi nogami i otworzył tom na pierwszej stronie. W środku znalazł zakładkę w kolorze przygaszonej czerwieni, barwie okrutnie przypominającej zaschniętą krew.

Odwrócił stronę i jego oczy ujrzały mały, równy zapis.

Decyzję o podjęciu kształcenia w magicznych praktykach zabójstwa podjąłem podczas Wojny Małych. Nie był to łatwy wybór i dokonałem go ze śmiercią w sercu. Ale przecież i śmierć, i krew już w sobie nosiłem, a ich zapach wniknął do mojej duszy do tego stopnia, że całkiem nim przeszła. Postanowiłem tak, aby ukarać mojego nieprzyjaciela, aby pomścić ukochane osoby, które on mi wyrwał. Nie cofnąłem się przed żadnym koszmarem, bo wojna uczyniła mnie nawykłym do wszystkiego i trawiło mnie pragnienie dania pokoju zmarłym.