San podniósł na chwilę oczy. Wojna Małych. To odległe wydarzenie z epoki, gdy Światem Wynurzonym władały Elfy. Wydało mu się to okropne, że już wtedy mówiono o śmierci i krwi tak jak teraz, i poczuł dziwną sympatię do tego człowieka, używającego języka, który rozumiał aż za dobrze.
Bo on też pragnął dać pokój zmarłym, a przynajmniej miał nadzieję, że umarli zostawią w spokoju jego. Uczył się tego powoli własnym kosztem: nieobecność ukochanych osób jest bardziej przytłaczająca niż ich obecność, a ich cienie, odblask ich bólu i ich nienawiści nigdy nas nie opuszczają.
Pogrążył się w lekturze, mając przed oczami obraz swego śmiertelnie rannego ojca, czołgającego się ku drzwiom.
Wyszedł z biblioteki dopiero późnym wieczorem. Przeczytał prawie cały tom i nawet się nie zorientował, że został tam dłużej niż powinien. Wystarczyło, że wystawił nogę za próg pomieszczenia, a już natknął się na zdenerwowanego sługę.
— Gdzieście się podziewali? Hrabina i Jeździec czekali na was przy kolacji i martwili się o was!
— Ja tylko czytałem...
— Jego Ekscelencja Ido oczekuje was w swoim pokoju.
Sługa wziął go za ramię i pociągnął za sobą. Przemierzali korytarze wśród tłumów zaaferowanych i podenerwowanych służących.
— Znalazłem go, znalazłem! Powiedzcie hrabinie, że wszystko w porządku.
Sługa otworzył na oścież drzwi do pokoju gnoma. Ido siedział przy stole i nerwowo palił. Kiedy tylko drzwi się otworzyły, skoczył na nogi.
— Do diabła! — krzyknął. — Gdzie u licha się podziewałeś?
— Znalazłem go przed biblioteką — powiedział sługa.
Ido pociągał z fajki w niezwykle małych odstępach i wydychał obłoczki zbitego dymu. San już się nauczył, że był to zły znak.
— Idź sobie — syknął Ido do sługi, który nie kazał sobie tego dwa razy powtarzać.
Drzwi się zamknęły, a San poczuł, że miękną mu nogi.
— Gdzie byłeś? — Głos gnoma wibrował tłumionym gniewem, a jego spojrzenie było przeszywające.
— Ja tylko...
— Odpowiedz!
— W bibliotece — odpowiedział cicho San. — Ale przecież Ondine wciąż mi powtarzała, że mogę tam chodzić zawsze, kiedy tylko będę miał ochotę — dodał półgłosem, obrażony.
— Ty chyba nie do końca orientujesz się w sytuacji.
Ido złapał go za ramię, a jego mocny uchwyt przypominał imadło. Przyciągnął go do siebie tak, że twarz chłopca znalazła się o włos od jego własnej. Zapach tytoniu zaczął drażnić Sana w gardle.
— Czy ty przypadkiem nie zapomniałeś, dlaczego tutaj jesteśmy?
— Nic złego nie robiłem.
— To nie o to chodzi. Chciałem okazać ci zaufanie i pozwoliłem ci robić to, co chcesz. Szczerze mówiąc myślałem, że nie jesteś pozbawionym rozumu bachorem...
San wiedział, że najlepiej byłoby przeprosić, ale czuł, że nie ma sobie nic do zarzucenia.
— Ido, robisz z igły widły, ja...
— Cicho bądź! — Głos gnoma zagrzmiał tak głośno, że San podskoczył. — Czy myślisz, że jesteśmy tu na dole bezpieczni? Nie jesteśmy. Myślisz, że Yeshol odpuścił? No cóż, nie zrobił tego. Jeżeli ty znikasz, ja myślę, że coś ci się stało, czy to jasne?
Chłopiec odwrócił wzrok. Wściekłe oczy gnoma onieśmielały.
— No dobrze..., jak uważasz... — Miał ochotę coś odparować, ale w końcu zabrakło mu odwagi. — Przepraszam — powiedział ledwo słyszalnie.
— Dalej nie rozumiesz.
— Przecież cię przeprosiłem, co jeszcze powinienem zrobić?
Ido uśmiechnął się sarkastycznie.
— Widzę, że odziedziczyłeś najgorsze cechy twojej babki. Wiele lat temu zrobiła mi podobną scenę, a ja udzieliłem jej kredytu zaufania. Cóż, nie powtórzę tego błędu. Od jutra będziesz się poruszał ze strażnikiem.
San otworzył szeroko oczy.
— Nie możesz mi tego zrobić.
Ido podszedł do okna.
— To nie jest kara. Nie jesteśmy tu na wakacjach, a twoje bezpieczeństwo jest priorytetem dla ocalenia Świata Wynurzonego.
— Ido, przecież ja byłem w bibliotece! Czytałem!
— Od tej chwili będziesz tam chodził w towarzystwie.
San wydał długie westchnienie. Czuł, jak wzbiera w nim złość, i nie chodziło tu tylko o ten moment. W tym westchnieniu był długi, spędzony bezczynnie miesiąc i cała frustracja, którą w sobie pogrzebał, pozwalając, aby osadzała się dzień po dniu.
— Nie potrzebuję żadnego głupiego strażnika. Sam potrafię się obronić.
Ido odwrócił się i popatrzył na niego szyderczo.
— Ach tak? A czym? Własnymi rękami?
— Sam mnie uczysz.
— Miecz nie jest dla ciebie, a poza tym jesteś dopiero na początku.
— Mam moce... Mam magię. — San coraz silniej zaciskał pięści.
— Ach, prawda, magia. Zapomniałem o najlepszym: Quar przyszedł do mnie wściekły i skarżył mi się, że jego uczeń, ten obdarzony wielkimi mocami, nie jest w stanie usiedzieć nawet przez godzinę i wysłuchać nauk kogoś, kto wie na ten temat więcej niż on.
— On nie wie więcej niż ja. On nic nie wie, nie ma jednej dziesiątej moich mocy!
Ido roześmiał się głośno.
— Jasne... Powiedziałeś mi, że chcesz się uczyć, że chcesz brać lekcje. Jeżeli to dla ciebie tak mało znaczy, powinieneś być na tyle konsekwentny, aby odrzucić moją propozycję.
— One są nudne, przeraźliwie nudne — wybuchnął San. — Każe mi tam cały czas siedzieć i opowiada o jakichś bezsensownych rzeczach, podczas gdy ja tymi rękami powaliłem smoka, sam przy tym byłeś!
Ido nie pozwolił jego krzykom wyprowadzić się z równowagi.
— To był przypadek, którego nie potrafiłbyś powtórzyć. San, nauka to też nuda, magia to też wysiłek. Czy myślałeś, że będziesz się tylko bawił? To właśnie jest życie, San: obowiązek.
— On cały czas trzyma mnie w bezruchu, my wszyscy cały czas tkwimy w bezruchu! Co do diabła robimy tu, pod spodem? Ukrywamy się jak króliki! Ale ty w przeszłości dokonywałeś wspaniałych czynów, pokonałeś Dolę, a... a... ja już nie chcę ukrywać się jak tchórz. Gildia zabiła moich rodziców, rozumiesz to czy nie? A ten mi mówi o duchach natury i różnych aparatach do destylacji!
San stał pośrodku pokoju, dysząc. Czuł, że zaraz eksploduje, jego pierś gwałtownie podnosiła się i opadała, jak gdyby w tym pokoju nie było wystarczającej ilości powietrza.
Ido wpatrywał się w niego bez ruchu z fajką w dłoni.
— Skończyłeś?
Jego głos był spokojny, lodowaty, a to doprowadziło Sana do szaleństwa.
— Nie waż się nie traktować mnie poważnie!
Policzek pojawił się nieoczekiwanie, a jego suchy odgłos wypełnił pokój. San poczuł się nagle pusty. Popatrzył na gnoma z niedowierzaniem.
— A ty nie ośmielaj się traktować mnie tak, jak swojego nauczyciela magii. Widziałem więcej od ciebie, dzieciaku, i miałem już do czynienia z wieloma głupimi i pyszałkowatymi smarkaczami.
San poczuł pod rzęsami gorące łzy.
— Ukrywamy się, bo jeżeli Gildia cię złapie, umrzesz. Ale ty jesteś bohaterem, prawda? I nie obchodzi cię śmierć. No cóż, przypominam ci, że razem z tobą upadłby cały Świat Wynurzony. I to dlatego tutaj jesteśmy.
Ido odwrócił się, podszedł do okna i oparł się o nie. San patrzył na niego przez zasłonę łez. Rozdzierało go poczucie, że starzec go nie rozumie. Do tej chwili był jego jedynym pewnym oparciem: byli dwójką ocalałych, cierpieli ten sam ból. Jeżeli istniał ktoś, przy kim nie potrzebował słów, był to Ido. Jednak nie w tej chwili. Teraz San czuł się porzucony, samotny.