Выбрать главу

Od drugiej nocy ośmieliła się zapuszczać w wyższe rejony pałacu. Postanowiła poruszać się systematycznie, poziom po poziomie. Dlatego też najpierw zgłębiła obszar zajmowany przez pokojówki i osobistych asystentów dworzan, a później skrzydło zamieszkane przez różnych dygnitarzy. Wszelkie interesujące szczegóły notowała na pergaminie, który ze sobą nosiła, ale przede wszystkim przyglądała się zwyczajom strażników. Wystarczyło, żeby dane piętro miało wyjście na zewnątrz, a już strzegło go wielu ludzi. Dubhe spotykała na korytarzach sporo patrolujących; zauważyła też, że czasami kontrolowali również puste pokoje.

Mało dróg ucieczki i niewiele miejsc, gdzie można by się schować — pomyślała z goryczą.

Żołnierze byli dość młodzi. Wydawało się, że Dohor przyjmował ich prosto z Akademii, której był Najwyższym Generałem już od wielu lat. Niektórzy z nich cały okres terminowania spędzali, pilnując pustych sal i opuszczonych skrzydeł pałacu: dość nikczemny sposób wykorzystywania zasobów, które niegdyś służyły, aby chronić wszystkie ludy Świata Wynurzonego.

Sądząc po ich sumienności i stopniu uwagi, Dubhe wysunęła jednak przypuszczenie, że często musieli znajdować się w sytuacjach realnego zagrożenia. To nie działało na jej korzyść.

Następnej nocy wybrała się prosto na piętro dworskie. Nie licząc gęstszych i stałych kontroli, nie różniło się ono od pozostałych. Dziewczyna musiała potroić uwagę, z jaką wykonywała każdy gest, i po raz kolejny dziękowała Shervie, który nauczył ją poruszać się zwinnie jak wąż.

Do wielu pokojów nie udało jej się wejść; zresztą nawet nie zawsze było to konieczne. W większości przypadków wystarczył jej jakiś mały szczegół, aby domyślić się, kto mieszka w środku. Słaby nadzór — dworzanin; korytarz patrolowany przez tylko jednego żołnierza — ordynans jakiegoś ministra; stały strażnik przed drzwiami — minister.

Odkryła tylko jedne drzwi, których nikt nie pilnował. Wydało jej się to dziwne, zważywszy na to, że było to piętro ważnych osób, tych, które liczyły się w królewskich gierkach władzy.

Weszła do przylegającego pokoju, o którym wiedziała, że jest pusty, i pewnym krokiem ruszyła w kierunku balkonu. Kiedy tam dotarła, zadrżała. Ostatni raz, kiedy zrobiła coś podobnego, nastąpił podczas owej kradzieży, która całkowicie zmieniła jej życie i oddała ją w ręce Bestii. Zakręciło jej się w głowie, ale mimo to i tak otworzyła okiennice. W jednej chwili znalazła się na zewnątrz, a świeży nocny wiatr owionął ją swoimi zapachami. Pod nią rozciągał się wybujały ogród, udekorowany rozmaitymi fontannami. Doskonałe miejsce, aby się ukryć, zanotowała w zakamarku umysłu. Następnie wdrapała się na balustradę i kołysząc się, zawisła nad pustką. Zawsze lubiła się wspinać i była w tym świetna.

Przywarła do muru wśród cieni pałacu stworzonych przez księżyc w pełni i wężowym ruchem prześlizgnęła się wzdłuż fasady, nie czyniąc najmniejszego hałasu. Skoczyła ku gzymsowi drugiego balkonu i żelaznym uchwytem uczepiła się kamienia. Wysokość, na jakiej się znajdowała, nie spowodowała nawet najmniejszego zawahania przy skoku, chociaż nie miała pod sobą żadnych punktów oparcia. Kiedy dotarła do okna, podciągnęła się lekko tylko zadyszana i zaraz wtopiła się w cień, jaki rzucała okiennica. Wychyliła się nieco, żeby zajrzeć do środka. Jej serce zatrzymało się, ręce lekko drgnęły i niewiele brakowało, aby spadła.

Pośrodku pokoju, przy stole, siedział Learchos z na wpół wypełnionym pucharem. Tkwił tam nieruchomo ze wzrokiem wbitym w podłogę. Światło księżyca padało akurat na jego sylwetkę, nadając jego włosom srebrzysty odcień. Jego głowa wydawała się otoczona światłem i Dubhe wpatrywała się w niego z zachwytem. Serce podskoczyło jej do gardła, a czas zdawał się zatrzymać. Dlaczego książę robił na niej takie wrażenie? Mieli zaledwie kilka okazji do bliższych kontaktów, a ona wewnętrznie reagowała, jak gdyby się zakochała. Ta myśl sprawiła, że zadrżała; chyba za daleko się zapędziła. Rzuciła się w bok, schodząc z pola widzenia Learchosa, tak przerażona, że nie mogła nawet złapać oddechu. Z pewnością on teraz otworzy okno i ją nakryje.

Hałas jednak nie nastąpił. Listowie pod nią poruszyło się pod powiewem delikatnego wiatru, a pójdźka rzuciła w nocnej ciszy swoje wezwanie. Nie mogła kontynuować. Nie teraz. Powoli zeszła po fasadzie pałacu i wróciła do siebie.

Learchos patrzył w okno. Wydawało mu się, że coś w nim dostrzega, jakąś twarz. Nie wiadomo dlaczego od razu pomyślał o dziewczynie, którą uratował w Selvie: Sanne. Siedział ze wzrokiem utkwionym na zewnątrz, patrząc, jak cienie drzew rzucają na szybę dziwne błyski. Byłoby cudownie, gdyby ona tam była. Na całym dworze, ale i poza pałacem nie było nikogo, z kim łączyłoby go takie pokrewieństwo dusz. Ta dziewczyna natomiast wysłuchała go, a on pojął, że mają tę samą wizję świata. Była jedyną osobą, z którą miałby odwagę rozmawiać o własnej przeszłości.

Nawymyślał sobie od głupców. Sanne była nieznajomą, którą zabrał ze sobą po drodze, pierwszą lepszą dziewczyną z ludu, z którą dzielił krótką podróż. Jak mógł mieć na jej temat opinie tak absolutne, tak ostateczne? A jednak czuł do niej coś szczególnego i był pewien, że to coś pochodzi z wnętrza jego duszy.

To dlatego teraz przyszła mu do głowy. Bo ona może by zrozumiała.

Noc była głęboka, a słowa Neora sprzed kilku dni wyżłobiły w nim rysę, której nie był w stanie już zapełnić. Było tak, jak gdyby otwarto drzwi, przez które duchy przeszłości mogły bez przeszkód wchodzić do jego życia. Learchos chwycił się za głowę, a tamto przeklęte wspomnienie, które za wszelką cenę chciałby zatrzeć, gwałtownie do niego powracało.

Ma czternaście lat, a jego matka jest umierająca. Kazali mu szybko wrócić z pola bitwy, aby mógł towarzyszyć jej w ostatnich chwilach życia. Podobno chce z nim pomówić, tak mu powiedziano, a kiedy się o tym dowiedział, jego serce zabiło mocniej. Nigdy jeszcze nie zdarzyło się, aby go wezwała, w rezultacie ledwo pamięta, jak ona wygląda. Learchos powoli kieruje się do pokoju Sybilli, jej damy do towarzystwa. Dla niego kobieta ta jest prawie taką samą tajemnicą, jak jego matka. Mimo że nigdy z nią nie rozmawiał, wzbudza w nim pewną sympatię. To żona Neora i wszystko w niej przypomina mu jego wuja. Z lękiem opiera dłoń na klamce, a kiedy wchodzi, widzi ubraną na czarno starszą panią o długich siwych włosach zebranych pod śnieżnobiałym czepkiem, patrzącą na niego zimno i wrogo. — Jesteście. Wreszcie.

Learchos pochyla głowę na znak powitania. Sybilla podnosi się i wychodzi mu naprzeciw, nie czyniąc najmniejszego hałasu.

— Wasza matka czeka na was od wielu dni i obawiałam się, że nie zdążycie przyjechać.

Learchos przełyka ślinę. Nagle czuje się zagubiony i przestraszony. Wszystko wydaje mu się nierzeczywiste, jakby we śnie. Nie jest w stanie nic powiedzieć: ogranicza się do podążania wzrokiem za Sybillą, delikatnie otwierającą drzwi do pokoju jego matki. Kobieta znika w gęstym mroku, który tam panuje, a on słyszy tylko jej słowa.

— Moja pani, jest tutaj syn Dohora...

Learchos pozostaje nieruchomy, sparaliżowany brzmieniem tego zdania. Syn Dohora. To tym jest dla swojej matki?