— Nie ma takiej potrzeby — odparła, odwracając się przodem do Dubhe. Ścisnęła w dłoniach loki, aby je chronić, i z bólem poczuła pod palcami ich miękkość.
Dubhe nie wyglądała na złą. Była tylko znudzona, a to było chyba jeszcze gorsze.
— Nie idziemy na zabawę. Jeżeli nas odkryją, czeka nas śmierć, rozumiesz? Przebranie jest naszą jedyną ochroną i musi być doskonałe. Jesteś czarodziejką z Rady, jesteś rozpoznawalna.
— Jestem uczennicą członka Rady, kto miałby znać moją twarz? Większość nie zna nawet mojego imienia. — Theana jeszcze mocniej ścisnęła włosy.
Dubhe westchnęła. Opuściła sztylet, a jej oczy wypełniły się udręką.
— Dlaczego ze mną poszłaś? Nie wiedziałaś, że będzie trzeba zapłacić jakąś cenę? Nie interesuje cię mój ratunek — rozumiem to. Być może mnie nienawidzisz, to też rozumiem. Ale w takim razie dlaczego?
Theana przygryzła wargi. Palce powoli rozluźniły zacisk na lokach, napięcie ramion opadło. Uciekła przed wzrokiem Dubhe. Te oczy były topielą, otchłanią, z której nie sposób się było wydostać. Lonerin też w końcu został w nią wciągnięty.
— Czy to naprawdę konieczne?
— Tak.
Theana odwróciła się powoli, odsłaniając przed Dubhe kark.
— No to zrób to.
Kiedy tylko włosy czarodziejki opadły na ziemię, Dubhe stanęła przed nią i zgromadziła swoją broń w mały stosik. Z jakiegoś dziwnego powodu czuła, że musi jej coś udowodnić. Były tam noże do rzucania, strzały, łuk, no i oczywiście płaszcz, ten sam, który kupiła za pierwsze pieniądze, jakie Mistrz dał jej za usługi. Jednym słowem, było tam całe jej życie.
— Nie wezmę ich ze sobą — powiedziała, patrząc Theanie w oczy. Wydawało jej się, że dostrzegła w nich błysk zrozumienia, szybki i ulotny.
Tylko jednej rzeczy nie była w stanie zostawić za sobą: sztyletu. Powiedziała sobie, że jakaś broń jest jej potrzebna i że przecież nikt go nie zauważy, jeżeli schowa go w kieszeni pod spódnicą. Prawda była taka, że nie potrafiła się z nim rozstać. Od kiedy Mistrz jej go dał, była to jedyna rzecz, która trzymała ją przy życiu.
— A tego nie zostawiasz?
Nie było w tym pytaniu urazy. Brzmiała w nim czysta ciekawość, ale Dubhe poczuła się przyłapana na gorącym uczynku.
— Lepiej będzie, jeżeli weźmiemy ze sobą coś do obrony — odpowiedziała.
I była to prawda: musiały zabezpieczyć się na możliwość niespodziewanych wydarzeń. Jej zmysły były jeszcze otępiałe po tym, jak kilka wieczorów wcześniej czarodziejka wykonała na niej ryt, a Theana z całą pewnością nie była w stanie walczyć.
Potem wyruszyły w milczeniu.
Bestia znowu pojawiła się wkrótce po tym, jak rozpoczęły swoją podróż.
Theana z ostrożności wzięła ze sobą spory zapas eliksiru przygotowanego przez Lonerina, doskonale wiedząc, że podczas ekspedycji na pewno staną w obliczu nawrotów. Dubhe co siedem dni musiała brać trochę eliksiru, aby uspokoić drapiącą ją pod mostkiem Bestię. Jednak powoli zaczęła zdawać sobie sprawę, że dzieje się coś dziwnego. Już w drugim tygodniu eliksir nie wywarł na jej ciele tego samego efektu. Czuła się źle, ale za nic na świecie nie chciała powiedzieć tego Theanie. Gdyby był tu Lonerin, na pewno natychmiast zorientowałby się w jej stanie. Chwyciłby ją za ramię, zbadał ją, a jego oczy wypełniłyby się tamtą nieznośną litością, która ostatecznie była prawdziwym powodem, dla którego postanowiła go zostawić.
Theana natomiast zdawała się żyć we własnym świecie. Były dwiema obcymi sobie osobami, które złączył przypadek. Dlatego Dubhe postanowiła zacisnąć zęby i udawać obojętność. Nie miała do czarodziejki zaufania, ale w końcu musiała skapitulować. Objawy się pogłębiały. Czuła, jak furia Bestii narasta jej w piersi, zaczęły trząść jej się ręce, a sny były wypełnione masakrami i krwią. Wówczas zdecydowała się przemówić.
— Mamy problem. — Własny głos wydał jej się ochrypły, nierozpoznawalny. Theana, siedząca razem z nią przy ognisku, musiała to zauważyć, bo spojrzała na nią dziwnie. Przez krótką chwilę Dubhe zatęskniła do nadmiernej troski Lonerina.
W kilku szybkich słowach wyjaśniła jej sytuację. Wstydziła się. Po raz pierwszy pokazywała jej własną słabość i czuła się tak, jak gdyby musiała opowiedzieć wstydliwą tajemnicę nieznajomemu.
Theana rozejrzała się wokół, zagubiona, a Dubhe miała wyraźne wrażenie, że dziewczyna nie wie, co robić.
— Gdybym miała tu moje rzeczy... — wymruczała czarodziejka. Następnie podniosła się. — Poczekaj tu na mnie — dodała, po czym znikła w gęstwinie pobliskiego lasu.
Wróciła z jakimiś ziołami i kilkoma gałązkami, które dłonią obdzierała z liści.
— Odkryj ramię — nakazała.
Dubhe posłuchała. Czuła się naga i bezbronna, jak zawsze, kiedy ktoś ją badał.
Theana długo patrzyła na symbol, przesuwając po nim palcami i cicho mrucząc jakąś monotonną melodię. Potem przeżuła zebrane zioła i rozsmarowała jej na ramieniu. Miała przymknięte oczy i lekko kołysała głową, poruszając gałązką nad pieczęcią.
— Uzależniasz się od eliksiru — powiedziała wreszcie, delikatnie oczyszczając ją palcami z zielonkawej papki.
Nie było to dla Dubhe nic nowego. Zdarzyło jej się to już kiedyś w Gildii. Również eliksir, który dawała jej Rekla, z upływem czasu działał coraz słabiej, a kiedy udało jej się uciec, przeszła na ten przygotowany przez Lonerina.
— Myślałam, że eliksir Lonerina rozwiązał ten problem...
Theana pokręciła głową.
— To jest pieczęć. Każdy eliksir może działać tylko do pewnego momentu. Ciało się przyzwyczaja, a ponieważ żadna mikstura nie jest w stanie naprawdę naruszyć klątwy, zawsze tak będzie.
Dubhe spojrzała w ziemię. Była już śmiertelnie zmęczona tą całą historią. Pomyślała o Dohorze, o tym, jak wielkie było teraz jej pragnienie, aby dostać go w swoje ręce i zabić.
— Ja jednak mogę ci pomóc.
Dubhe gwałtownie podniosła głowę.
— Praktykuję sztuki magiczne już zapomniane w Świecie Wynurzonym. Sądzę, że mogę czasowo unieszkodliwić twoją pieczęć inaczej niż za pomocą eliksiru.
Dubhe była zdumiona. Odkąd wyruszyły, była przekonana, że Theana przyda jej się tylko do wykonania ostatecznego rytu, który uwolni ją od klątwy. Nie wydawała jej się wcale kobietą czynu, ani nawet nie sprawiała wrażenia szczególnie potężnej czarodziejki.
— Potrafię zablokować moce magiczne, trucizny, a nawet niektóre niezbyt poważne choroby.
— I możesz zrobić to też z moją pieczęcią?
Theana przytaknęła. Teraz, kiedy mówiła o czarach, wyglądała na zdecydowaną.
— Ponadto pozwoliłoby to ukryć moc twojej klątwy przed czarodziejami. W tej chwili każdy czarodziej może wyczuć twoją obecność dzięki magicznej aurze, która cię otacza.
— A dlaczego nie powiedziałaś mi o tym wcześniej?
W głosie Dubhe musiała dać się słyszeć sarkastyczna nutka, bo Theana od razu przyjęła postawę obronną.
— Jest pewna cena, jaką trzeba za to zapłacić. Przy pierwszych razach czary te przytępią twoje zmysły.
— Co to oznacza?
— Będziesz oszołomiona, zagubiona. Twoje mięśnie nie będą reagowały tak jak zwykle. To dość potężne czary; twoje ciało będzie osłabione i przez kilka dni będziesz się źle czuła. Stopniowo się przyzwyczaisz, ale dopiero po kilku zabiegach poczujesz się lepiej.
Dubhe westchnęła.
— Jeżeli będę dalej brała eliksir, jak długo wytrzymam?
— Będziesz musiała coraz bardziej skracać odstępy między kolejnymi dawkami mikstury; z tego, co mówisz, już teraz powinnaś brać ją przynajmniej co pięć dni, jeżeli nie częściej, a sytuacja szybko będzie się pogarszać.