— Lea, Lea!
Tak jak przewidziała, zaraz poczuła między łopatkami precyzyjny cios, który uciął jej oddech. Upadając na ziemię, w ostatniej chwili zdążyła wyciągnąć przed siebie dłonie, aby nie uderzyć twarzą w dywan z suchych liści.
— Przestańcie się drzeć! Nie mamy zamiaru was rozdzielać — krzyknął żołnierz, który z nią był.
Dubhe podniosła lekko głowę. Ból odczuwała w każdej części ciała, ale starała się zachować przytomność umysłu. Popatrzyła na Theanę i w tym jednym pośpiesznym spojrzeniu starała się przekazać jej to wszystko, o czym myślała. Nigdy nie zostawi jej samej. Ich bezpieczeństwo było pierwszym, najważniejszym fundamentem tej misji.
Wydawało się, że Theana się uspokaja i przestaje stawiać opór.
— No już — powiedział starszy żołnierz do towarzysza, podnosząc Dubhe. — Zabierz też swoją. To dwie marudy i nie mam ochoty słuchać ich gdakania przez całą drogę.
Ten drugi prychnął i brutalnie popchnął przed siebie Theanę. Dubhe zmusiła się, aby stawiać krok za krokiem, nie szczędząc szlochów i lamentów.
— O co tyle hałasu, co? Na szczęście za parę dni się was pozbędziemy i to już nie będzie nasz problem — powiedział żołnierz.
— Gdzie nas prowadzicie?
Mężczyzna zachichotał.
— Tam, gdzie wreszcie będziemy mogli was wymienić na mnóstwo pięknych złotych monet: na targ niewolników w Selvie.
W misce znajdowała się wodnista ciecz, w której pływały dwa kawałki czarnego, suchego chleba. Theana nadaremnie błagała, aby rozwiązano jej ręce: w zamian uzyskała tylko wybuch śmiechu całej trupy.
— No już, jedz — powiedział do niej jeden z żołnierzy.
Miska stała przed nią, ale Theana odmówiła czołgania się po ziemi i jedzenia jak zwierzę w chlewie. Poczuła, jak napływają jej do oczu łzy upokorzenia, a Dubhe w milczeniu przyglądała się scenie. To ona pierwsza zaczęła posuwać się na czworakach, aby dotrzeć do miski. Pochyliła się i zanurzywszy twarz w zupie, zaczęła jeść.
— Widzę, że szybko się uczymy! — skomentował żołnierz wśród kolejnych salw śmiechu towarzyszy. Theana poszła za jej przykładem, z niedowierzaniem i przerażeniem.
Kiedy oddział już dość się nacieszył, obie zaprowadzono z powrotem do ich celi, na wóz. Słońce już zaszło i ciemność z chwili na chwilę stawała się coraz gęstsza. Ręce i nogi obu kobiet jednym żelaznym łańcuchem przykuto do krat wielką kłódką, dłonie cały czas miały za plecami.
— Słodkich snów! — rzucił drwiąco starszy z żołnierzy.
Potem drzwi się zamknęły i znowu zostały same.
Nie zamieniły ani słowa. Obie wiedziały, że nie śpią, ale przez długi czas nie rozmawiały. Dubhe myślała tylko o miejscu, gdzie się kierowali. Targ niewolników. Selva.
Była to jej rodzinna wioska, gdzie wszystko się zaczęło. Wiedziała, że jej matka już w Selvie nie mieszka: widziała ją w Makracie, teraz prowadziła tam sklep z tkaninami razem z mężczyzną, który nie był ojcem Dubhe. Ale pozostawało jeszcze wiele innych osób, które znała: jej najlepsza przyjaciółka Pat, potem Mathon, jej pierwsza miłość, i rodzice Gornara. Żadne z nich nie będzie mogło jej rozpoznać, nie tylko dlatego, że była zamaskowana, ale również dlatego, że minęło prawie dziesięć lat, od kiedy opuściła wioskę. Z tamtej żywiołowej Dubhe, bawiącej się z dziećmi w okolicznych lasach, nic już nie zostało. Owa wina wciąż jednak była wyryta na jej skórze. Przecież Selva ją odrzuciła.
Nie mogła zasnąć. W pewnym momencie usłyszała, jak Theana pełznie po słomie i kłania się czołem ku ziemi. Modliła się jak zawsze, a jej słowom towarzyszyły lekkie, ledwo słyszalne jęki.
Dubhe słuchała, starając się zrozumieć znaczenie tej litanii. Wystarczyło jedno słowo z wielu, a rzuciła się naprzód: Thenaar. Wyszeptane z oddaniem, pełne nadziei i wiary. Jej zmysły stały się uważne. Theana wzywała Thenaara.
W jednej chwili znalazła się na niej, znowu przenosząc ramiona w przód, przełożywszy je pod kolanami. Tylko jeden ruch wystarczył, by unieruchomić głowę dziewczyny przy kracie i ścisnąć jej gardło łańcuchem. Theana wydała zduszony jęk.
— Co powiedziałaś? — głos Dubhe był przesycony nienawiścią.
Theana miała przerażone oczy i na próżno otwierała usta, starając się złapać powietrze. Dubhe rozluźniła uścisk, tylko na tyle, aby dziewczyna mogła oddychać.
— Przed chwilą, kiedy się modliłaś, wypowiedziałaś pewne imię. Powiedziałaś: „Thenaar”.
Wydawało się, że zdumienie ustąpiło z oczu Theany, ale nie strach.
— Puść mnie.
— Nie, dopóki mi nie wyjaśnisz.
Dubhe miała tysiąc wątpliwości. Czy Theana mogła być szpiegiem Gildii? Czy to dlatego postanowiła podjąć z nią misję, żeby doprowadzić ją z powrotem do Domu? Czy była zdrajczynią?
— To jest mój bóg — powiedziała czarodziejka z czymś w rodzaju dumy.
Dubhe zacisnęła jej łańcuch na szyi, odcinając jej oddech.
— Zdrajczyni! — syknęła i ścisnęła jeszcze mocniej. Theana miała wytrzeszczone oczy i ledwo zdołała potrząsnąć głową. Coś bełkotała, a jej wargi stawały się fioletowe.
Wspomnienia z jej pobytu w sekcie, zgroza tego, co wyrządziła jej Gildia, mieszały się w umyśle Dubhe, zaślepiając ją. A jednak powoli rozluźniła uchwyt. Było to niedorzeczne, żeby szpieg Gildii zdradził się w tak głupi sposób. Theana nie mogła nie wiedzieć, że ona nie śpi. Dlaczego więc miałaby wypowiadać imię Thenaara, podejmując takie ryzyko?
— Tylko bądź przekonująca — szepnęła groźnie.
Theana zaczęła kaszleć i upadła twarzą w słomę, ale Dubhe ją podniosła.
— Thenaar to pradawne bóstwo elfickie, Shevraar.
— To wiem.
Młoda czarodziejka sapała przez chwilę, zanim znów przemówiła.
— Jego imię z czasem uległo zniekształceniu, podobnie stało się z kultem. Stopniowo dawna wiara w Shevraara zatraciła swoje główne cechy, a niektórzy heretycy przekształcili ją w krwiożerczy kult. Zabijają, aby czcić boga, widząc w nim tylko jego część mroczną i destrukcyjną i zapominając, że Thenaar to również bóg, który tworzy i który kocha.
— Nie obchodzi mnie teoria. Wyjaśnij mi, kim jesteś i czego chcesz.
Theana wytrzeszczyła oczy, pojmując pomyłkę.
— Myślisz, że jestem jedną z nich? Myślisz, że poszłam z tobą, żeby cię sprzedać, bo ja też wyznaję tę niedorzeczną herezję? — Nagle stała się poważna, prawie rozzłoszczona. — Jesteś taka sama jak ci, którzy zabili mojego ojca — powiedziała przez zęby.
Dubhe nie rozumiała.
— O czym ty mówisz?
— Oczywiście, ty nic nie wiesz o magii, więc nie zorientowałaś się, że moje praktyki nie są takie, jak wszystkie inne. Ja jestem kapłanką prawdziwego Thenaara. Mój ojciec należał do zakonu i był ostatnim, który pozostał i celebrował jego kult. Gildia uważała go za przeszkodę, pozostałość przeszłości, którą należało wyplenić, i dlatego zawsze go prześladowała. On głosił miłość, wielkość Thenaara, jego postać boga tworzenia, boga przemiany, a przede wszystkim otwarcie deklarował, że kult Gildii to herezja, zboczenie, straszliwe niezrozumienie prawdziwej wiary.
Dubhe słuchała, ale tak naprawdę nie potrafiła tego pojąć.
— To mocą Thenaara zablokowałam twoją pieczęć. Stosuję magię wymieszaną z kapłańskimi rytuałami mojego boga: nauczył mnie tego mój ojciec.
— Chcesz mi powiedzieć, że kult Thenaara to nie tylko ten, który wyznaje Gildia?