Выбрать главу

Dziwny mróz rozprzestrzenił się wokół Lonerina. Chłopak bał się, ale starał się wynurzyć ze studni przerażenia, w którą chciały go wrzucić te słowa.

— To nie ma znaczenia. Najważniejsze, abym wypełnił misję.

Aster uśmiechnął się.

— A tego nie nazywasz szaleństwem?

— Ja składam w ofierze tylko siebie samego.

— I ocalisz nader mało. Ja poświęciłbym cały świat i ocaliłbym wszystkich.

To wszystko już zostało powiedziane. Pamiętaj o Kronikach, pamiętaj o Nihal, nie wahaj się — podpowiedział mu głos z otchłani.

Aster jednak nie dał mu czasu na odpowiedź.

— Z tego wielkiego snu pozostały już jedynie popioły. Szkoda, ale jak zawsze bogowie pozostaną w milczeniu, ograniczając się do spoglądania na nas z góry.

Lonerin poczuł nagle, jak atakuje go zmęczenie; dalej nie miał świadomości własnego ciała, a mimo to czuł się wykończony i odległy. Było tak, jakby odrzuciwszy kotwice i cumy, oddalał się, powoli niknął w otaczającym go świetle. Spróbował oderwać wzrok od Astera i spojrzeć na własne dłonie, których nie czuł. Miał bladą, prawie przezroczystą skórę.

— Jestem zmęczony. Zmęczony Światem Wynurzonym, sobą i całą resztą. Kiedy Nihal przebiła mnie mieczem, wiele zrozumiałem. Mój sen umarł, jeszcze zanim się narodził, i w tamtej chwili byłem zadowolony, że ktoś mnie powstrzymuje.

Lonerin ze zdumieniem przyglądał się tej otoczonej światłem twarzy. W jego spojrzeniu było tyle szczerości, że działało rozbrajająco. Nie było w nim sztuczek, żadnej próby zmylenia przeciwnika: wyłącznie prawda. A zmęczenie, o którym Aster mówił, Lonerin mógł wyczuć w każdym załamaniu własnej skóry.

— Yeshol przywołał mnie siłą, wydzierając mnie ze spokoju, jakiego doznawałem w świecie bez światła i bez mroku. Zmusił mnie, abym znowu recytował rolę, którą porzuciłem wiele lat temu. Potrafisz mi powiedzieć, co tutaj robię? Dlaczego moja dusza miałaby wrócić i znowu zostać obciążona ciężarem ciała, skoro ja tego nie chcę?

Lonerin przywołał wszystkie swoje siły, aby zachować przytomność umysłu. Miał wrażenie, że niknie, w sposób, jakiego nigdy dotąd nie doświadczył. Gdzieś wyczuł bicie swojego serca, które stawało się coraz wolniejsze.

— Ja nie jestem tutaj z własnej woli. Nie wiem, co mi po Świecie Wynurzonym. Ja już nie jestem tamtym człowiekiem. Nie mam już aspiracji ani marzeń. Nie mam celów — szlachetnych czy niskich — które by mną poruszały. To są sprawy żywych, a ja umarłem w ciele i w duchu. Chcę tylko pokoju, mojego pokoju.

— I naprawdę to wszystko nie jest twoim dziełem?

Aster spojrzał mu prosto w oczy.

— Z bólem zostałem wyrwany z mego odpoczynku i ze wstrętem zobaczyłem twarz mojego najwierniejszego sługi. Jego hołdy denerwują mnie, a jego modlitwy rażą. Wciąż szuka jeszcze we mnie potwierdzenia swojej wiary, chce użyć mnie do celów, które należą już jedynie do niego. Ja chcę tylko zostać uwolniony od jego obecności, chcę znowu móc być niczym.

Była to rozpaczliwa prośba o pomoc i Lonerin z trudem wrócił do siebie samego. Rozumiał, co się dzieje. Był zmęczony. Zaklęcie wysysało z niego wszystkie energie. Umierał. Musiał się pośpieszyć.

— Jeżeli chcesz pokoju, oddaj się mnie — powiedział.

— Przecież już to robię. — Aster zamilkł na kilka chwil; a następnie odpowiedział na niewypowiedziane pytanie, jakie unosiło się między nimi. — Ja nie mogę sam się uwolnić. Tylko ty możesz to zrobić. Nie mogę ci nawet w tym pomóc. Tutaj w środku jestem niczym. W jakimś ciele — być może — ale tutaj nie istnieję.

Wyciągnął ramiona, a jego uśmiech był czysty, dziecięcy.

— Zrób to, Lonerinie. To tak masz na imię, prawda? Właśnie to imię krzyczała twoja matka. Zrób to. Proszę cię.

Lonerin poczuł, że mdleje, ale zrozumiał, że jeżeli naprawdę odwoła się do całej swojej siły woli, da radę.

Popatrzył na tę niknącą przed nim postać i cały czas zastanawiał się, czy Aster mówił prawdę. Być może nie miało to znaczenia. Najważniejsze było przypomnieć sobie, co teraz należało zrobić, i znaleźć energię, aby to wykonać. Skoncentrował się na sobie samym, na własnym duchu rozproszonym w tym świetle i poczuł dziwny smutek. Litość. Uczucie, które bardziej niż każde inne charakteryzowało jego życie, przede wszystkim podczas tej długiej podróży, która doprowadziła go aż tutaj. Litość, litość dla wszystkiego, nawet dla własnego nieprzyjaciela.

Odegnał wszelkie myśli i zebrał w sobie całą magię, której strumień czuł wewnątrz siebie. Tymczasem jego serce biło coraz słabiej.

Sennar unieruchomił Yeshola na kilka chwil. Wiedział, że w starciu z nim magia nie da żadnego efektu. Zużył wszystkie swoje moce, aby zobaczyć Nihal, a te, które mu pozostały, były niewystarczające, aby pokonać Najwyższego Strażnika. Nie miało to jednak znaczenia. I tak zrobi wszystko, co tylko się da, bo to od samego początku była podróż bez powrotu. Dlatego zacisnął kościste dłonie na szyi przeciwnika. Próbował go zaskoczyć, ale poczuł, jak ten mu się wymyka. Ledwo zdążył zobaczyć, jak rzuca się w kierunku Lonerina.

Sennar krzyknął z wyciągniętą przed siebie dłonią. Minęły lata od ostatniego razu, kiedy rzucił zaklęcie w walce. Wówczas jego dłoń była umięśniona i silna, a jego ramię potężne. Teraz rękaw tuniki unosił się na prostokącie cienkiej skóry, która przykrywała drżący mięsień jego ramienia niczym zbyt wielka rękawica. A jednak nie zawiódł.

Srebrzysta bariera zarysowała się wokół nieruchomego ciała Lonerina. Sennar przypomniał sobie Aires, podróż do Wiru i czasy, kiedy ochronił tym zaklęciem cały statek. Teraz nawet sam tylko ten ruch wymagał od niego niezmierzonego wysiłku.

Dłonie Yeshola rzuciły się chciwie na barierę, która pod jego dotykiem eksplodowała miriadami iskier. Najwyższy Strażnik krzyknął. Ukryty za tą cienką skorupką Lonerin wydawał się martwy: był blady, a jego palce kurczowo ściskały talizman. Można było w nim rozpoznać tę samą omdlałą rezygnację, jaka charakteryzuje trupy. Jego duszy tam nie było. Udało mu się.

Sennar spróbował podnieść się tak szybko, jak mógł, rzucając jednocześnie zaniepokojone spojrzenie na kulę, którą jeszcze przed chwilą zajmował duch Astera. Teraz była to już tylko zwyczajna szklana kula.

Kiedy tylko wstał, zobaczył, jak Yeshol podnosi poparzone dłonie, gotowy do rzucenia zaklęcia. Wystarczy chwila i wszystko będzie skończone. Nie mógł współzawodniczyć z jego mocami. Złapał go zatem za ramię i położył mu dłoń na ustach. Drugą zacisnął mu na gardle tak silnie, że aż poczuł skurcz. Yeshol próbował się wyrywać. Uderzali o ściany, zwalili na ziemię szklaną kulę, która rozbiła się na tysiąc kawałków, potoczyli się na podłogę spleceni jak dwie bestie. Potem Sennar poczuł, jak zęby nieprzyjaciela zatapiają się w jego ciele, i przeniknął go ból. Puścił, a Yeshol wykorzystał to, aby uwolnić się i wyciągnąć spod tuniki sztylet. Odwrócił się i z zaskoczenia rzucił czarodzieja na ziemię, przykładając mu broń do gardła.

— Nikt nie może mnie zatrzymać! — wrzasnął z oczami nabiegłymi krwią. Dłoń mu drżała. — To Thenaar tego chce!

Sennar poczuł, jak ostrze nacina mu skórę. Może dał Lonerinowi wystarczająco dużo czasu, może to, co zrobił, nie było nadaremne. Zamknął więc oczy i pomyślał pogodnie, że to dobra chwila, aby umrzeć.

Złowrogi syk przeciął na dwoje rozrzedzone powietrze pokoju i jego serce zatrzymało się. To koniec — pomyślał. Ale poczuł tylko, że uchwyt na jego szyi rozluźnia się. Otworzył oczy i zobaczył, że jakiś mężczyzna stoi nad Yesholem z dzikim grymasem. Miał obmierzły wygląd węża, a jego twarz była zdeformowana przyjemnością zemsty.