Dobrze zrobił, że mu go oddał. Jego smok był teraz zwierzęciem pięknym i przerażającym. Grzbiet miał najeżony czarnymi kolcami, a wydłużony pysk wzbudzał lęk. Potężne skrzydła nienaturalnie połyskiwały w świetle zaglądających przez okna owoców miecznicy.
Kiedy tylko chłopak uwolnił jego tylne nogi, smok otworzył szeroko oczy: głownie czerwonego żaru rozpalone w ciemności nocy. Gwałtownie rozłożył skrzydła, zaryczał i chatka zatrzęsła się aż po fundamenty. Lękliwy giermek skulił się i przywarł plecami do ściany, a Dohor roześmiał się z zadowoleniem, dobywając miecza.
— Dziś w nocy nakarmię cię mięsem gnoma! — wykrzyknął z uśmieszkiem. Następnie wskoczył na grzbiet i znowu poczuł upojenie walką, euforyczne wrażenie, którego nie kosztował już od zbyt dawna.
Ido przemierzył wszystkie korytarze z mieczem w dłoni. To dziwne, ale rękojeść broni Nihal wydawała się zrobiona właśnie dla niego. Czuł się tak, jak gdyby posługiwał się nią od zawsze, a przecież była tak odmienna od jego własnej.
Nie napotkał szczególnego oporu. Przemieniona przez Bestię Dubhe trzymała w szachu całą Gildię, a Zabójcy, na których się natykał, nie zwracali na niego najmniejszej uwagi. Zresztą on też się nimi nie interesował. Szukał tylko jednej ofiary.
Wpadał do każdego pokoju, szperał wszędzie, posuwając się na oślep, prowadzony jedynie przez instynkt myśliwego. Przez chwilę zastanawiał się, czy dobrze postąpił, zostawiając Sana z Learchosem i Theaną. Obydwoje byli strudzeni, a książę był wyraźnie wstrząśnięty tym, co stało się z Dubhe. Rozum tłumaczył mu jasno, że jest coś niewłaściwego w tym, co robi; nie powinien ścigać duchów przeszłości, jego miejsce było obok młodej osoby, która pewnego dnia miała odziedziczyć świat, jaki wyjdzie z tej walki. Ale tak naprawdę Ido nigdy szczególnie nie słuchał rozumu. Przez całe życie pozwalał się popychać głównie zapałowi do walki, bowiem w głębi duszy był przede wszystkim żołnierzem. Pamiętał Aires i jej śmierć, Soanę i wszystkich młodych, których trzymał za rękę, kiedy umierali w kwiecie wieku. Wszystko zaczynało się i kończyło na Dohorze, nie było innej możliwości. Jego stanowisko było tam, gdzie biło jego serce, pośród bitwy — jedynie tam czuł się zawsze na swoim miejscu.
Wreszcie wpadł do korytarza ciemniejszego niż inne i dostrzegł biegnącą postać. Chwycił ją za szyję, rzucił na ścianę i przyłożył jej miecz do gardła.
— Gdzie jest Dohor?
Była to dziewczyna. Patrzyła na niego zalękniona, nie rozumiejąc, jak gdyby jego głos nawet nie dotarł do jej uszu.
— Ja.
Gnom przycisnął ostrze, które zadrasnęło miękką skórę szyi.
— Po prostu odpowiedz.
— Na zewnątrz — mruknęła stłumionym głosem.
Ido zaklął.
— Nie można wyjść na zewnątrz, wszystko jest zablokowane. Nie kłam!
Dziewczyna pokazała gestem gdzieś w prawo.
— Jest inna droga...
Ido puścił ją gwałtownie i pobiegł w kierunku wskazanego korytarza. W środku — smród spalenizny i ryki.
Przybył ze swoim smokiem, czy to możliwe? — zastanawiał się, a serce waliło mu w piersi jak młotem.
Kiedy znalazł się na zewnątrz, popatrzył na ziemię wrzącą od płomieni. Świątynia była kikutem poczerniałych murów na tle czerwonego nieba, a w górze latały dwa smoki. Jednym z nich był Oarf, nieprzerwanie rzygający ogniem na równinę, a drugim — dość potężny smok o ciemnozielonych bokach i olbrzymich czarnych skrzydłach.
To on. Dohor i jego zwierzę. Ido poszukał wzrokiem małego niebieskiego smoka, który ich tutaj przywiódł. Po chwili dostrzegł na skraju polany leżące na boku nieruchome cielsko. Wówczas podniósł miecz i zawołał. Oarf usłyszał go od razu i rzucił się, pikując, w dół. Otworzył skrzydła o kilka kroków od niego, omiatając go tchnieniem parzącego powietrza. Ryknął z oczami pełnymi wyzwania i wściekłości. Następnie pochylił głowę, a Ido wskoczył mu na grzbiet. Czuł, że opanowuje go lodowaty spokój. Nadszedł ten moment.
Uniesiony w powietrze, zamknął na chwilkę oczy i było tak, jak gdyby wrócił w przeszłość, do czasów, kiedy nie czuł się taki samotny, a na końcu każdej bitwy czekała na niego Soana. Pomyślał o swojej młodości, o wielu ideałach, jakie towarzyszyły mu w życiu, i ze wzruszeniem zdał sobie sprawę, że wciąż tam wszystkie są, razem z nim. Był zmęczony, ale nie ujarzmiony, i wiedział, że lata jeszcze go nie pokonały, że było miejsce, aby walczyć aż do końca.
Owionęła go nowa fala gorącego wiatru, a gwałtowny, rozdzierający ryk przebiegł mu przez głowę. Oarf odwrócił się, a Ido z nim.
Przed nimi rozłożone skrzydła przeniknięte jasnością ognia i otwarta paszcza z rzędem ostrych kłów — smok. Był przynajmniej dwa łokcie wyższy niż Oarf, a wibrujące mięśnie pod pancerną skórą były tak napięte, że wydawało się, iż zaraz eksplodują. Miał przed oczami zwierzę olbrzymie i straszliwe, o nienaturalnej drapieżności, z pewnością odbicie bluźnierczej nauki Tyrana. Dohor siedział na grzbiecie i gwałtownie ciągnął smoka za uzdę, pokazując na tle nieba swój miecz.
Ido rozpoznał go, to ten sam, który miał ze sobą tamtego wieczoru w Akademii, za pierwszym razem, kiedy ich losy się skrzyżowały.
Król spojrzał na niego szyderczo.
— Wreszcie się spotykamy.
— Wreszcie — odpowiedział twardo Ido.
Świadomość, że między nim a jego nieprzyjacielem nie było już żadnej różnicy, zasmuciła go. Dzielenie przez tak długi czas tak głębokiej nienawiści pozbawiało go nawet pozoru działania w imię sprawiedliwości.
— Już wygrałem, Ido, wiesz o tym. Popatrz na siebie — odezwał się Dohor. — Nie masz już nic, nawet swojego smoka. Zabrałem ci wszystko, nic ci nie pozostaje.
— Jeżeli sądzisz, że już mnie pokonałeś, to dlaczego tutaj jesteś?
Dohor zazgrzytał zębami.
— Aby wypowiedzieć słowo „koniec”.
Ido uśmiechnął się.
— Nic się od tamtej chwili nie zmieniłeś. Wciąż jesteś zadufanym w sobie chłopaczkiem, który przecenia swoje możliwości. Nie nadajesz się do wielkich czynów, a twojego imienia nikt nie będzie pamiętał. Twoja historia się tu kończy.
— Zamilcz! Czas, aby przemówiły miecze — powiedział król, wymierzając w niego ostrze.
Ido uniósł miecz Nihal pionowo przed twarzą, na znak pozdrowienia. Potem zamknął oczy z dłonią opartą na skórze Oarfa.
Ostatni raz, mój przyjacielu; dziś w nocy ja i ty będziemy walczyć razem o nasze życia.
Jeszcze moment, aby móc poczuć odgłos wiatru, zapach pola bitwy. Potem Ido i Oarf rzucili się w niebo.
Gnom doskonale pamiętał gwałtowny i pełen impetu sposób pojedynkowania się Dohora. Zawsze niezmordowanie prowadził swojego smoka do ataku, popychany tylko pragnieniem unicestwiania, niszczenia, druzgotania.
I tak od pierwszej chwili wybuchła otwarta wojna. Smoki zaczęły się obrzucać salwami płomieni, a pojedynkujący uderzali za każdym razem, kiedy znaleźli się w stosownej odległości.
Ido był spokojny. Od dawna w ten sposób nie walczył. Wydawało się, że lata gdzieś umknęły z jego zmęczonych członków i znowu może liczyć na niegdysiejszy refleks. Walczył z nadgarstka, poruszając tylko prawą ręką. Czarne ostrze Nihal cięło powietrze, rysując arabeski w przykrywającej wszystko zasłonie dymnej.
Dohor natomiast stawiał na moc. Wymierzał głównie cięcia z góry i robił to oburącz, z całej siły. Ido czuł, jak stawy trzeszczą mu przy każdym skrzyżowaniu broni, mimo że starał się tłumić uderzenia ruchami własnego miecza.