Dam radę — mówił sobie przy każdym ciosie. — Uda nam się.
Potem błyskawiczny cios z góry przeniknął jego obronę i skierował się ku sercu. Instynkt zareagował zamiast niego. Lewa dłoń pobiegła w wiadome miejsce, zacisnęła się na drewnianej rękojeści i wyciągnęła miecz, jego miecz, ten, który towarzyszył mu we wszystkich walkach jego życia. To nim odparował cios. Następnie odsunął się na bezpieczną odległość.
— Widzę, że aby wygrać, musisz uciekać się do nieczystych zagrań! — wrzasnął zdyszany Dohor.
Ido uśmiechnął się groźnie. Podniósł oba ostrza i płonący pod nim ogień rozpalił je złowrogimi odblaskami. Jedno ostrze białe, drugie czarne, stal i kryształ, które podsumowywały całe jego życie.
— Nawet przeszłość spiskuje, aby wysłać cię na tamten świat — krzyknął. — Moje ostrze już znasz, a co do tego drugiego, powinieneś wiedzieć, co to za miecz. Byłeś wtedy chłopcem, ale nie mogłeś zapomnieć o Nihal.
Oczy Dohora przebiegł błysk przerażenia, a gnom znowu rzucił się do ataku.
Frazowanie mieczami stało się gęste, przy każdym ciosie na tle rozognionego nieba wystrzeliwały iskry. Ido zachowywał spokój, serce biło w zwykłym tempie, oddech był zaledwie lekko przyśpieszony. Wyraźnie widział, jak Dohor traci cierpliwość, i uśmiechnął się. To jego cios jako pierwszy dosięgnął celu. Nie więcej, jak tylko zadrapanie na udzie, ale poczuł, że zwycięstwo jest bliższe. Próbował napierać dalej; Dohor jednak odsunął się na bezpieczną odległość i rzucił się, pikując, ku ziemi. Ido poleciał za nim. Nie rozumiał. Zobaczył, jak szybuje, po czym w locie bierze miecz do lewej ręki i gwałtownie się ku niemu obraca.
— Nie jesteś jedynym, który umie pewne sztuczki! — wrzasnął król i tym razem cios nadszedł z lewej. Ido ledwo odparował. Znowu panowała równowaga. Dwa ostrza na dwa ostrza. Cztery miecze krzyżowały się, a smoki na chwilę znalazły się obok siebie.
— Nie wstydzisz się dobywać miecza bez historii? Myślałem, że nie czujesz się dobrze z bronią, która nie jest dziełem wybitnych rzemieślników — szydził gnom.
— To jest właśnie twój błąd. Wciąż uważasz mnie za rozpieszczonego chłopczyka. Ale ja dotarłem na sam szczyt, a jeżeli mi się udało, to dlatego, że w gruncie rzeczy jestem żołnierzem, i to najlepszym.
Ido bez odpowiedzi rzucił się na niego. Jednak zmęczenie zaczynało dawać mu się we znaki. Ciosy Dohora nadal były potężne, a on miał obolałe nadgarstki.
Potem poczuł pod nogami, jak mięśnie Oarfa kurczą się nagle. Ryk wypełnił niebo. Płomień trafił w jedną z nóg smoka. Rana powierzchowna, ale bolesna.
Zaraz potem nadszedł ruch powietrza. Ido zorientował się w ostatniej chwili i ledwo zdążył zastawić się mieczem. Dohor zamknął mu go między swoimi dwoma ostrzami i nacisnął. Odgłos był piskliwy, rozdzierający. Miecz Ida złamał się. Pozostała mu w dłoni tylko rękojeść, z której już dawno temu zmazał przysięgę, jaką nakazał mu złożyć Aster.
Dohor nie tracił czasu: kontynuował ofensywę i rozciął mu wiązania zbroi, gorączkowo szukając jego ciała. Ido oddalił Oarfa, a śmiech przeciwnika wypełnił równinę.
— Jeden zero — wrzasnął król, pokazując niebu dwa miecze.
Ido wypuścił rękojeść. Po jego smoku i jego miecz go opuszczał. Pozostałości minionego czasu zsuwały się w zapomnienie i wszystko ograniczało się do teraźniejszości. Jego życie było już tylko tym polem bitwy. Nie było miejsca na nic innego. Wtedy zdecydował się i dobył go ponownie. Miecz Nihal.
Czarny kryształ zabłysł w jego dłoniach, a on poczuł, że znowu wraca do gry.
— Teraz zobaczysz najlepsze! — krzyknął, podejmując atak.
Przestał walczyć tylko z nadgarstka i przeszedł do brutalnej siły. Mięśnie ramion sprawiały mu ból, ale to nie miało znaczenia. Wreszcie udało mu się trafić. Był to tylko jeden cios, ale wsunął ostrze pod pachę lewego ramienia przeciwnika. Dohor krzyknął z bólu i wypuścił miecz.
— Remis — powiedział cicho gnom.
Nie mogło być już miejsca na rozejm, trzeba było walczyć do ostatniego tchu, bo starość wracała, aby się o niego upomnieć, i zostało mu niewiele energii. Użyje jej całej.
Siła uderzeń Dohora zmniejszyła się, a Ido postanowił to wykorzystać. Zajmie się smokiem. Oddalił się i skierował Oarfa na jedno z jego skrzydeł. Zwierzęta zakręciły się w powietrzu, a płomienie owionęły obu walczących. Był to balet ugryzień i uników, śmiertelne zwijanie się drżących ciał. Potem kły Oarfa wreszcie znalazły cel. Wielki czarny smok zaryczał i, w geście obrony, ugryzł przeciwnika w ogon. Oba runęły na ziemię. Oderwały się od siebie, aby jak najbardziej wyhamować swój upadek.
Ido zeskoczył o kilka łokci od ziemi, przetoczył się, ale zaraz zerwał się na nogi. Smok Dohora natomiast źle wylądował i król dopiero po chwili powrócił do walki. Ostrza skrzyżowały się dziko, a o kilka kroków od nich smoki pluły ogniem i płomieniami.
— Na ziemi, sami, jak wtedy w Akademii, tyle lat temu — zarządził groźnie król.
— Niech tak będzie — zgodził się Ido.
Oddalili się, mierząc się wzrokiem przez kilka sekund. To koniec. Jeden z nich już nie powstanie.
Ido wziął głęboki wdech. Za swoimi plecami usłyszał krzyk Oarfa, głuchy łoskot jego łap uderzających w ziemię. Wciągnął w płuca pachnące ogniem powietrze i powiedział sobie, że nie mógł liczyć na coś lepszego niż śmierć w miejscu tak podobnym do jego domu.
Rzucił się do ostatniego ciosu. Odparcie, atak, iskry, ból. W prawym boku królewskie ostrze przebijające skórę i mięśnie. Oderwał się, ze wszystkich sił starał się utrzymać na nogach, ale się zachwiał. Krew zaczęła gwałtownie płynąć. Musiał oprzeć się o rękojeść.
— Jesteś skończony — powiedział Dohor, uśmiechając się z twarzą rozpieszczonego dziecka.
Ten widok dodał mu sił. Nadludzkim wysiłkiem Ido podniósł miecz i nie zwracając uwagi na ciepłą krew spływającą z jego boku na ziemię, zacisnął zęby i z okrzykiem bólu zaatakował. Ostrze uderzyło w próżnię, dotykając ziemi.
Nie dał za wygraną i podniósł je z całą energią, jaka mu pozostawała. Wreszcie poczuł, jak miecz niszczy skórzane wiązania zbroi i zanurza się w ciele.
Siła uderzenia zachwiała nim, przechylając go do tyłu. Upadek byłby łatwy i piękny. Wyzwolenie.
Dopóki on będzie żywy, ty nie możesz zaznać pokoju! — krzyknął głos w jego duszy.
Znowu więc oparł się na rękojeści, po czym, zadyszany, odsunął się na bezpieczną odległość i zaczekał.
Zbroja Dohora rozleciała się, a na jego piersi otwierało się czerwone rozcięcie. Król przyłożył dłoń do rany lśniącej w blasku otaczającego ich pożaru. Jego twarz była zniekształcona grymasem cierpienia. Ido wiedział, że to jest właściwa chwila i że nie będzie ich więcej.
Podniósł ciążący jak marmur miecz i, dzierżąc go w drżących dłoniach, pobiegł. Jego krótkie nogi nie mogły go już utrzymać, więc dał się ponieść początkowemu impetowi.
Nie zobaczył Dohora; poczuł tylko, jak miecz Nihal zanurza się po rękojeść. Nagle zabrakło mu powietrza i nawet nie zdając sobie sprawy z tego, co się dzieje, znalazł się ramię w ramię z nieprzyjacielem. Zakaszlał, a usta wypełniły mu się krwią. Jego oczy zobaczyły czarne ostrze wystające na dobre trzy długości dłoni z pleców Dohora. Udało mu się.
Głuchy, rozdzierający ból przeniknął mu środek żołądka, ale nie miało to znaczenia. Poczuł, jak ciało Dohora sztywnieje w śmiertelnym skurczu i osuwa się ku dołowi, ciągnąc za sobą miecz. Ten sam miecz, który właśnie powoli wyłaniał się z ciała gnoma. Ból był mniejszy, niż mógłby to sobie wyobrażać. Poczuł cios dopiero wtedy, kiedy stal była już całkiem na zewnątrz, następnie on też upadł do przodu i wszystko stało się spokojne, powolne.